sobota, 9 października 2021

Siniak ósmy

 

8.


Gregor


Kolacja dobiegła końca zanim tak naprawdę zdążyła się rozpocząć, dlatego zamykałem właśnie białe drzwi wejściowe za ostatnią osobą, opuszczającą przedwcześnie i w pośpiechu naszą posesję. Simon posłał mi na pożegnanie niemrawy uśmiech, chcąc dodać mi swoim gestem nieco otuchy. Stałem tam tak przez dłuższą chwilę wpatrując się w jakiś niemy punkt, próbując uporządkować swoje rozbiegane myśli i nieco się uspokoić. Rozluźniłem zaciśnięte do zbielałych kłykci pięści i potarłem dłonią zmęczoną twarz, przeczesując jednym ruchem również swoje włosy. Obróciłem się na powoli i skierowałem w stronę kuchennego aneksu, w którym Laura sprzątała z wykafelkowanej podłogi resztki potłuczonego szkła. Szkła, które sama rozbiła o posadzkę w przypływie naszej głośnej kłótni przy zasiadających za ścianą gościach.

- Rozczarowałem się Laura, wiesz?

- Ty się mną rozczarowałeś, Gregor?! - parsknęła z niedowierzaniem, unosząc do góry brwi – Temat tej dziewczyny od zawsze był pomiędzy nami jakimś cholernym tabu. Boję się, że ona jest dla ciebie zbyt ważna, by teraz kiedy tak często się widzicie, mógł obok niej przejść obojętnie!

- Ale to ty właśnie dzisiaj próbujesz ją na siłę wciskać do naszego życia, Laura! Czemu to przedstawienie miało służyć? Chciałaś obrazić Jaśminę, czy uderzyć we mnie i Thomasa, a może chciałaś sprawić bolesną przykrość Sabrinie? Jak ona miała się w tym wszystkim poczuć?

- A to moja wina, że ta cała Jaśmina pieprzyła się zarówno z Thomasem, jak i z tobą?! Przecież wszyscy doskonale o tym wiedzą, więc nie powiedziałam niczego odkrywczego, Gregor! Mogłam w sumie zaprosić jeszcze tego Erika, to może we trójkę byście sobie porównali.

- O czym ty w ogóle mówisz?!

- Albo jeszcze tego Wellingera – pstryknęła odkrywczo palcami – I tego jej przyjaciela z Polski! Bo może z nimi też.

- Powiedziałem ci o tym wszystkim jako mojemu psychoterapeucie i jako mojej dziewczynie. Ufałem ci, Laura – uderzyłem w nią przepełnionym żalem tonem

- Ufałeś? Czyli już mi nie ufasz? A jak ja mam zaufać tobie?

- Czy ja dałem ci jakiś powód, żebyś … - urwałem wpół zdania, zdając sobie sprawę, że jednej ważnej rzeczy – Ta rozmowa dzisiaj donikąd nas nie zaprowadzi. Czekałem tylko na moment, w którym to wszystko o czym ci opowiedziałem, zaczniesz używać przeciw mnie. I naprawdę cieszę się, że nie otworzyłem się przed tobą do końca. Może jak już ochłoniesz to porozmawiamy na spokojnie.

Chwyciłem w jedną dłoń kurtkę i zgarniając kluczyki z blatu opuściłem swój dom, kierując się niemal pustą drogą wprost do Simona.


Następnego dnia odwiozłem swojego najlepszego przyjaciela pod Olimpijskie Centrum gdzie zgodnie ze swoim grafikiem, miał dzisiaj prowadzić jedne ze sowich zajęć. Zaparkowałem w swoim ulubionym miejscu i wyłączyłem silnik, jednak Simon nie zamierzał jeszcze wysiadać. Wczoraj nie chciałem z nim rozmawiać, więc zważając również na późną porę i chęć nie zakłócania spokojnego rodzinnego wieczora jego żonie i dzieciom, udałem się samotnie z butelką whisky wprost do pokoju gościnnego, zobowiązując się jednak by w godzinach południowych być w stanie trzeźwości i odwieźć gospodarza domu do pracy.

- Zobaczyłem wczoraj całkiem inną Laurę – przyznał z przekłamanym uznaniem, kiedy ja wciąż bębniłem palcami o kierownicę – Tylko szczerze mówiąc, nie wiem czy ta wersja mi się podoba.

- Mamy podobne odczucia – stwierdziłem beznamiętnym tonem głosu – Dlatego się z tobą przyjaźnie – posłałem mu kuksańca w ramię i uśmiechnąłem się pod nosem.

- Co zamierzasz?

- Nie wiem – odparłem zupełnie szczerze – Może powinniśmy z Laurą gdzieś wyjechać, wyrwać się stąd i tej sytuacji na jakiś czas – głośno dywagowałem, drapiąc się po brodzie i obserwując bezwiednie poruszających się na placu ludzi – Naprawdę nie mogę uwierzyć jak jedna osoba może wywoływać takie zamieszanie. Znowu wszystko ulega destrukcji i to przez nią, wystarczyło tylko, że się pojawiła ponownie w moim życiu.

- Ta dziewczyna to rzeczywiście jakieś fatum – ciężko wzdychają Simon poruszył się niespokojnie na sowim miejscu – Nawet sam zaczynam mieć z nią halucynacje – wymamrotał końcem warg, wpatrując się gdzieś zza szybę. Podążyłem za jego wzrokiem i zamarłem, a na moich rozwartych ustach zamarło ciche przekleństwo. Thomas Morgenstern w największej konspiracji, z czapką założoną na głowie i naciągniętym na nią kapturem od bluzy, stojąc przy swoim sportowym samochodzie gładził kciukiem swojej prawej dłoni policzek Jaśminy Galińskiej. Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy oparł swoje czoło o jej, coś wyszeptał jej do ucha, a później obydwoje dość spięci oglądali się dyskretnie dookoła, jakby bali się, że zostaną przez kogoś przyłapani. Jaśmina wsiadła do jego auta, a po chwili odjechali w nieznanym kierunku. Parsknąłem głośno i instynktownie zacisnąłem mocniej dłoń na kierownicy.

- Co za sukinsyn! Nie wierzę! – wycedziłem przez zaciśnięte ze złości zęby i uderzyłem pięścią o klakson.

- Może to nie to na co wygląda.

- Widziałem ich wczoraj u siebie w łazience, jak tkwili sobie w objęciach – mój emocjonalny i silnie wzburzony ton, okraszony pretensją nie uszedł uwadze mojego podejrzliwego przyjaciela – Po tym wszystkim ciągle pozostawali w dobrych relacjach, to było dla mnie zawsze podejrzane. On jest po prostu śmieciem wykorzystującym okazję, bo to Thomas. Ale Jaśmina - jęknąłem zawiedziony – Co ona w nim widzi?! - spytałem obruszony Simona z boleścią wymalowaną na twarzy.

- Czyli to nie kłótnie z Laurą opijałeś wczoraj na mojej kanapie, tylko to co zobaczyłeś pomiędzy Thomasem Jaśminą?

Przyłożyłem zaciśniętą pięść do ust i zacisnąłem mocno szczękę, a moje milczenie Simon przyjął jako niewerbalne potwierdzenie.

- Kochasz Laurę, Gregor?

- Co to za pytanie? Oczywiście, że tak.

- A jesteś w niej zakochany?

- Simon...

- A Jaśminę? Kochasz ją?

- Za dużo bólu było w tej miłości – pokiwałem przecząco głową - Za bardzo mnie zraniła.

- Ale wciąż jesteś w niej zakochany, prawda?

- Simon, spóźnisz się.



Deszcz głośno bębnił o maskę samochodu, a jego krople rozbryzgiwały się na przedniej szybie, zasłaniając już całą widoczność. Jeszcze chwilę biłem się z myślami, jednak opuściłem swój pojazd i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Nałożyłem kaptur bluzy na głowę, ponieważ ulewny deszcz już dawno zmierzwił mi włosy i oparłem się szybę ze strony pasażera uważnie przyglądając się obserwowanej już od dłuższego czasu przeze mnie posiadłości. Nagle lampy oświetlające teren dookoła domu zaświeciły się rozświetlając panujący w około wieczorowy mrok. Drzwi frontowe uchyliły się, a z ich progu prześlizgnęła się zakapturzona, szara postać posturą przypominająca Morgensterna. Truchtem dobiegł do furtki i naciskając na przycisk, otworzył ją na oścież.

- Jak już się namyśliłeś, to może wejdziesz do środka Gregor? - zawołał donośnym głosem. Musiał obserwować mnie już wcześniej z okna w sypialni. Poczułem się niezręcznie z myślą, iż wiedział, że od dobrych kilkunastu, a może już kilkudziesięciu minut czatuję pod jego domem. Po chwili przyszło jednak otrzeźwienie. Nie miałem nic na sumieniu, w przeciwieństwie do niego.

- Wolałbyś, żeby Sabrina tego nie słyszała, Thomas – odparłem gorzko, zakładając ręce na krzyż. Mimo iż niezbyt dobrze widziałem w ciemności, blondyn stracił cały animusz z jakim wyszedł z fasad swojej posiadłości.

- Teraz to mnie szczerze zaintrygowałeś – roześmiał się butnie, czym zirytował mnie jeszcze bardziej. Podszedł do mnie bliżej stając naprzeciwko, a ja wyciągnąłem rękę i popchnąłem go lekko w ramię, aby już się zatrzymał.

- Co łączy cię z Jas?

Moje pytanie zbiło go z pantałyku, stanął jak wryty i z zaszokowanym obliczem patrzył mi bezwstydnie prosto w oczy.

- O czym ty bredzisz?

- Widziałem was, Morgenstern! - wskazałem dłonią na blondyna – Na kolacji, u mnie w łazience, dzisiaj przed centrum sportowym w czułych objęciach – wyartykułowałem dosadnie – Serio? Nic się nie zmieniłeś? Jak możesz robić takie świństwo Sabrinie?

Początkowo ściągnięte brwi Thomasa teraz unosiły się ku górze, a zmieszanie na twarzy przeistoczyło się w kpiarski uśmiech. Dostrzegłem, że jego niebieskie tęczówki popatrzyły na mnie z pożałowaniem.

- Masz mnie – przyznał, potakując głową – Coś nas łączy. Seks. Ostry, namiętny … - urwał, kiedy zbyt gwałtownie złapałem go za połacie przemoczonej bluzy.

- Zabierz te łapy kretynie – warknął, strącając moje dłonie – To chciałeś usłyszeć, tak?!Jesteś skończonym idiotą, Gregor – fuknął ze złością tlącą się w źrenicach – Jaśmina ma poważne kłopoty. Próbujemy jej z Sabriną pomóc.

- Tak jej próbujesz pomóc? - niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta.

- Tak – odparł zrezygnowany – Tak, przytulałem ją, pocieszałem, widziałeś coś więcej? Nie! Bo to nie jest sytuacja, którą bym wykorzystywał, poza tym – westchnął, łapiąc się bezradnie za nasadę nosa – Kocham Sabrinę i w przeciwieństwie do ciebie naprawdę nie myślę ciągle o zdradzie. W ogóle nie myślę.

- Ja w przeciwieństwie do ciebie nigdy nie zdradziłem swojej kobiety i …

- Daruj sobie umoralniające gadki, Gregor. Jaśmina potrzebuje teraz naszej pomocy.

- O nie! - uniosłem dłoń, zatrzymując rozpędzonego Morgensterna – Nie wtajemniczaj mnie w jej kolejne problemy – zaśmiałem się nerwowo i pokręciłem przecząco głową – Ona ciągle jakieś przyciąga i mam już tego serdecznie dość. Nie mam zamiaru już nigdy wyciągać kogoś z bagna, w którym chce zostać – zmiażdżyłem usta i przeczesałem dłonią włosy – Nie licz na mnie – mówiąc, to powoli wycofywałem się do tyłu, aby zasiąść jak najszybciej za kierownicą i odjechać. W lusterku zobaczyłem jak Thomas wciąż stał w tym samym miejscu i nawet po przejechaniu kilku kilometrów, wciąż czułem na sobie jego pełne pretensji spojrzenie.



Jaśmina.


- Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że to ostatni dzień trenażera – rozradowany Patrick klasnął ochoczo w dłonie i sięgnął po swoją sportową torbę – Jutro wsiądę w końcu na rower i przejadę się po bieżni – wskazał palcem na rozciągający się za naszymi plecami obiekt – Ale ty będziesz musiała założył krótkie spodenki i top, bo ma być naprawdę ciepło, a ja zamierzam jechać bardzo szybko, więc biegnąc za mną bardzo się zmęczysz, obiecuje ci to – roześmiał się szczerze, a ja przez krótką chwilę bezwiednie odwzajemniłam jego gest. Mocniej naciągnęłam bluzkę z długimi rękawkami na nadgarstek, aby przypadkiem materiał nie podwinął się zbyt wysoko ukazując posiniaczone przedramiona i ramiona. Długie leginsy były moim wybawieniem.

- Myślę, że jutro bardziej szczegółowo zajmie się tobą jeden z lekarzy zespołu, być może nie będę ci już za tydzień potrzeba, Patrick.

- Czyli jutro jest twój egzamin? Doktorek sprawdzi, czy wykonałaś dostatecznie dobrze swoją pracę? I od tego będzie zależało czy pokochasz nasze cudowne transfery pomiędzy etapami w Wielkim Tourze? - naigrywał się prześmiewczo, pakując torbę na tylne siedzenie swojego audi.

- Chcesz mnie teraz wystraszyć?

- Ja kocham to co robię i potrafię znieść wiele wyrzeczeń dla kolarstwa, ale nie wiem czy wiesz na co się piszesz nawet jako fizjo – spojrzał na mnie nie do końca przekonany – Nie będzie cię w domu przez prawie trzysta dni w roku. Kiedy skończymy jakiś etap na takim Tour de Fance w okolicach godziny siedemnastej, w hotelu będziemy o dziewiętnastej lub dwudziestej, a wtedy dopiero zaczniesz wyścig z czasem, żeby poskładać chłopaków. No chyba, że trafi się nam jakiś transfer, a szefostwo stwierdzi, że musimy oszczędzać i nie polecimy samolotem jak Ineos, tylko będziemy się tłuc wesołym autobusem, a wtedy wszystko się przeciąga.

- Brak czasu? To jest coś czego teraz naprawdę potrzebuje, uwierz mi.

- Skoro tak, to trzymam za ciebie kciuki Jaśmina, ja czuję, że naprawdę świetnie mnie przygotowałaś. Do jutra – wsiadł do swojego czarnego auta i odjechał.

Z samochodu zaparkowanego tuż obok wysiadł Morgenstern, który zmierzając w moim kierunku, zlustrował mnie z góry na dół. Dotknął mojego mocno zapudrowanego miejsca na twarzy i skrzywił się zdegustowany.

- Co spadłaś ze schodów? - prychnął ironicznie, po czy starł kciukiem warstwę podkładu, spod którego przebijała się zaczerwieniona skóra.

- Tym razem naprawdę się przewróciłam – przełknęłam głośno ślinę, siląc się na mało wiarygodny blef. Jednak sytuacja przed jaką postawił mnie blondyn wraz z Sabriną była klarowna. Jeszcze jeden raz, który zauważą, a będzie to ostatni dzień jaki spędzam w austriackim mieszkaniu z Konradem.

- Nie rób ze mnie debila, coś ostatnio zbyt często masz te małe wypadki – położył swoje dłonie na moich obolałych barkach.

- Przestań , Thomas. Nie zaczynaj, proszę. Dam sobie jeszcze radę przez ten tydzień, nie mieszaj się w to – spojrzałam błagalnie w płonące gniewem oczy byłego skoczka. Blondyn odchylił głowę w bok, ewidentnie coś rozważając, kiedy kątem oka dostrzegłam przyglądającego się nam, siedzącego w aucie Schlierenzauera.

- Nie przejmuj się nim – szepnął czule, rozwiewając swoim głosem moje włosy – To skończony kretyn, nie warto.

Czułam napór ciemnych i osądzających mnie tęczówek Gregora. Patrzył na nas zdegustowany i zły jednocześnie. Wzdrygnęła mnie ta pogarda wypisana na jego twarzy. Doskonale wiedziałam o co posądza mnie i Thomasa, co bardzo mnie ubodło. Morgenstern widział, że do moich oczu napłynęły łzy, dlatego przytulił mnie mocniej do siebie, a ja cicho łkając, aby zagłuszyć głośny skowyt serca, zatopiłam się w jego ramionach.



Gregor


Jeszcze raz zerknąłem w lusterko, wprost nie dowierzając. Co prawda tłumaczenia Thomasa były mocną wątpliwe, ale równie prawdopodobne. Jednak jedno nie wykluczało drugiego. Nie mogłem dłużej bezczynie przyglądać się jak bezczelnie obnoszą się ze swoim romansem. W naprawdę ekspresowym tempie przejechałem drogę do domu Morgensterna, mając nad blondynem kilka minut przewagi. Z pewnością tyle wystarczy do konfrontacji z Sabriną.

Siedziałem właśnie na skórzanej sofie w salonie, a Sabrina położyła przede mną na szklanym stoliku espresso i usiadła w fotelu po drugiej stronie z kubkiem kawy w ręce.

- Co cię do mnie sprowadza, Gregor? Czyżby znowu temat pierścionka zaręczynowego? - spytała z zaciekawieniem.

- Nie – pokiwałem przecząco głową – Sabrina, ja nie wiem jak ci to mam powiedzieć – wypuściłem ze świstem, wcześniej wstrzymywane w płucach powietrze i nerwowo przebierałem palcami.

- Prosto, bez kluczenia, nie lubię przysłowiowego owijania w bawełnę.

- Thomas ma romans z Jaśminą – wyrzuciłem z siebie, uważnie obserwując jej reakcję.

- Słucham? - odparła szczerze rozbawiona, jednak mrugając kilkukrotnie nieco zaskoczona – Chyba się pomyliłeś.

- Stara miłość nie rdzewieje, czy jakoś tak.

- Nie, to nie możliwe.

- Byli kiedyś razem, krótko, ale widać intensywnie – stwierdziłem z nutą rozgoryczeni w głosie.

- Ty też – zauważyła rezolutnie blondynka – I to nawet dłużej i intensywniej – uniosła do góry sugestywnie swoje brwi.

- Ale ja nie przyjeżdżam po nią niemal codziennie pod obiekt, nie przytulam, nie szepcze słodkich słówek … Wiesz w ogóle, gdzie on teraz jest?

- Tak. Pojechał po Jaśminę i z tego co wiem przywiezie ją tutaj, do nas.

- Ty to tolerujesz? - zmieszałem się lekko, marszcząc przy tym czoło – Nie rozumiem.

- Najwidoczniej – westchnęła z przekąsem – Wątpię, że to co mi opowiadasz, wykracza poza to co wiem. I to ja poprosiłam Thomasa, by codziennie ją odbierał z obiektu, prosiłam też żeby się nią zajął w razie potrzeby. My obydwoje próbujemy jej pomóc, Gregor – ostatnie zdanie okrasiła troską w głosie.

- Ach, tak – żachnąłem się – Znowu królowa tarapatów potrzebuje atencji.

- Mylisz się – odparła gorzko - I w sumie dziwie się, że ja z Thomasem zauważyliśmy to już na kolacji u was, a twoja Laura zdaje się psycholog i psychoterapeuta nawet się nie domyśliła – parsknęła nie dowierzając i utkwiła swój beznamiętny wzrok gdzieś ponad moją głową.

- Niby czego? - bąknąłem z ponurą miną.

- Jej facet … on się nad nią fizycznie znęca,Gregor.

Poczułem, jakbym dostał mocnym obuchem w tył głowy. Obraz przed oczami zaczął mi się zniekształcać, w uszach świszczał jedynie przeraźliwy pisk, a wszystko to co mówiła dalej Sabrina było jak za nie do końca dźwiękoszczelną szybą.



Jaśmina

- Co on tutaj robi? - spytałam z nie ukrywanym oburzeniem, kiedy widok siedzącego ze schowaną głową między kolanami Schlierenzauera, zatrzymał mnie w pół kroku. Spojrzałam nerwowo za plecy na równie zaskoczonego Thomasa, po czym obydwoje wbiliśmy swoje spojrzenia w podnoszącą się z fotela Sabrinę.

- Gregor przyjechał, żeby poinformować mnie o waszym … romansie – odchrząknęła niezręcznie, a ja parsknęłam głośno.

- Nie wierzę – Thomas pokręcił głową z niedowierzaniem -Jak można mieć w mózgu tyle neuronów i żadnego działającego?

- Kochanie, proszę cię – Sabrina lekko strofowała swojego narzeczonego – Wyjaśniliśmy sobie już to nieporozumienie.

- On jest nieporozumieniem – warknął, wskazując palcem na Gregora.

- Mamy chyba ważniejsze sprawy, musimy zgłosić się z Jaśminą na policję i zrobić obdukcje.

- Chwila – uniosłam dłonie w geście obronnym – Naprawdę doceniam waszą troskę i wsparcie, ale tydzień szybko minie, a ja podpiszę kontrakt z Borą na cały sezon i wyjadę. Przecież nie będzie za mną latał po całej Europie, czy świecie.

- Przepraszam, myślisz, że ucieczka wszystko rozwiąże? - obruszony Thomas spojrzał na mnie pretensjonalnie – Przed miłością do tego niedorozwiniętego neuronu – wskazał podbródkiem w stronę wciąż siedzącego do nas plecami Gregora – możesz sobie tak uciekać od Hiszpanii, aż po Norwegię, ale nie przed skrzywionym psychicznie gościem, który się nad tobą znęca!

- Thomas – cicho warknęła blondynka, szturchając go łokciem.

- Prawdę mówię.

- Jaśmina – ciepły i spokojny głos Sabriny otulił mnie niczym bezbronne dziecko – Tutaj nie ma pola do dyskusji i negocjacji. Nie jesteś w tym sama i nie musisz tego dłużej znosić. Nie bój się, że on cię za to ukarze, bo już nigdy więcej ciebie nie dotknie. Zostaniesz u nas do końca pobytu w Austrii, a dzisiaj pojedziemy zrobić obdukcje.

- Powinnam to zgłosić w Polsce...

- Rozmawiałem z Kotem, sprawa będzie tam kontynuowana, wraz z zakazem zbliżania się. Chyba, że... – rozpoznałam w jego głosie ewidentne zawahania, a w stalowych tęczówkach niepokój – Nie chcesz go oskarżyć, bo coś do niego czujesz …

- Thomas – skarciłam go łamiącym się od emocji głosem – Ten człowiek nie tylko mnie bił, ale też wykorzystywał – zaniosłam się cichym płaczem, który przebił pozornie kruchą skorupę, jaką się otoczyłam. Czułam się upodlona, a wstyd przepalał moje ciało. Chciało mi się wymiotować od ich współczujących wyrazów twarzy i nie pojmowałam, że w tym momencie Sabrina nie nosi w sobie żadnego obrzydzenia przed mocnym ściskaniem mnie w swoich ramionach.



Gregor


- Zabiję sukinsyna! - warknąłem w niepohamowanej złości i z frustracją uderzyłem ściśniętą pięścią w szklany stolik, wskutek czego leżące na nim espresso zalało biały dywan. Podniosłem się gwałtownie i z całą złością wymalowaną na mojej czerwonej twarzy ruszyłem zamaszystym krokiem do drzwi, czym najwidoczniej przypomniałem o swojej obecności.

- Opanuj się! - Morgenstern przepchnął mnie w progu z powrotem do salonu, przez co nieco się poszarpaliśmy – Uwierz mi ja też chciałem to zrobić w pierwszej chwili i do teraz się nad tym zastanawiam, tylko tym pogorszymy sprawę! Nie pomożemy Jaśminie, tylko jej zaszkodzimy. To on ma być winnym, a nie ofiarą.

- Wiem – wycedziłem niezadowolony z zacięciem na twarzy i wyrwałem się z uścisku blondyna. Zbolałe spojrzenie wycelowałem prosto w piwne, zapłakane tęczówki Jaśminy, wpatrujące się we mnie ze strachem. To przeszywające uczucie od razu sprawiło, że zeszło ze mnie nabuzowane powietrze, a serce ścisnął nieopisany żal, dławiący mnie w gardle. Sabrina podwijała rękawy koszuli szatynki, które zakrywały ramiona, na których odciśnięte były męskie dłonie. Kiedy Jaśmina sama złapała za skrawek materiału i odsłoniła swój posiniaczony brzuch, Thomas przymknął powieki i odchylił głowę do tyłu, a ja zagryzłem zaciśniętą pięść ze łzami w oczach. Podszedłem niepewnie w jej kierunku, a ona obserwowała mnie bacznie, niespokojnie rejestrując zmniejszający się między nami dystans. Z drżącą dłonią dotknąłem niepewnie faktury jej skóry za policzku, po czym założyłem pasmo jej włosów za ucho.

- Przepraszam – wyszeptałem skruszonym, kajającym się głosem – Przepraszam, Jas.

Pokiwała nerwowo przecząco głową, jakby na znak, że nie chcę, abym ją przytulił, jednak nie zważając na to przycisnąłem ją do swojej klatki piersiowej i oparłem brodę na czubku jej głowy.

- Zostaw mnie, Greg – wychlipiała gdzieś w połacie mojej bluzy, a jej nikłe próby spiąstkowania moich żeber spełzły na niczym, kiedy mocniej przycisnąłem swoją dłoń do jej pleców.

- Thomas, chodź na górę – głos Sabriny zniżył się do konspiracyjnego szeptu – Zostawmy ich na chwilę.

- Co?! - zaoponował ostro, cichym szeptem – Mamy ją zostawić z tym jednym nie działającym neuronem? Oszalałaś?

- Thomas!

Usłyszałem ich równomiernie rozkładające się kroki na schodach, prowadzących na piętro. Mocniej zacisnąłem powieki i zanurzyłem twarz w jej kasztanowych włosach, pachnących piżmem i pomarańczą.

- Nie zostawię cię, Jas.

- Nie chcę Cię tutaj, Gregor – położyła dłonie na moich piersiach i odchyliła się lekko do tyłu – Nie potrzebuję Cię. Nie chcę twojej pomocy, ani troski. Nie chcę, żebyś się w to mieszał. Żyj swoim idealnym życiem, z dala ode mnie i moich problemów, przecież tego właśnie chciałeś. Nie powinno cię tu być.

- Wiem, że teraz przemawia przez ciebie duma, ale …

- Żadna duma! Złamałeś mi tymi słowami serce. Nie udawaj teraz dobrego przyjaciela, nie jesteśmy nimi. Ja też ciebie nie potrzebuje w swoim życiu Gregor.

- Jaśmina – zmiażdżyłem usta, ostrożnie ważąc słowa – Tamta rozmowa trochę wymknęła się nam spod kontroli. Dobrze wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć ani żebyś tak to odebrała. Ja nigdy nie przestanę się o ciebie martwić.

- Gregor, pomyśl o sobie jakąś najgorszą rzecz i wyobraź sobie, że osoba której ufałeś najbardziej na świecie nie tylko myśli tak samo, ale podaje to jako powód tego, że nie możecie być razem. Naprawdę nie chciałeś? Proszę cię, zrób coś teraz dla mnie. Wyjdź.







piątek, 8 października 2021

Siniak siódmy

 

7.


Szczupła blondynka siedziała przy jednym ze stolików usytuowanych przy oknie, z którego to rozciągał się widok na panoramę miasta. Fettner niepewnie podążył w wyznaczone miejsce, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem był w Lichtblicku.

- Laura – przywitał się skinieniem głowy, po czym odsunął krzesło i usiadł naprzeciw wpatrzonej w niego dziewczyny. Musiała przyznać, że w skrojonej na miarę białej koszuli, zakrywającej jego wszystkie tatuaże, których nie była fanką, wyglądał dość przystojnie.

- Manuel, jeszcze raz dziękuję, że znalazłeś tak szybko czas – uśmiechnęła się wdzięcznie i podsunęła mu pod nos kartę dań – Nie krępuj się, ja zapraszam, w końcu to spotkanie z mojej inicjatywy.

- Ja zawsze biorę tutaj smażoną płaszczkę atlantycką z tagliatelle i konfiturą – szatyn uniósł dłoń, nie zaglądają nawet w kartę.

- W takim razie poprosimy dwa razy płaszczkę oraz butelkę Baron de L Poully Fume z 2012 - blondynka odwróciła się przez ramię do kelnera, który przyjął ich zamówienie, polecając jeszcze dzisiejszy deser.

- Szczerze mówiąc – odchrząknął Fettner i splótł palce obu dłoni, opierając je o blat stołu – W innych okolicznościach pomyślałbym, że zaprosiłaś mnie na randkę.

- Nie pochlebiaj sobie, Manu – parsknęła, drapiąc się zawstydzająco za uchem. Skoczek ze zmarszczonym czołem obserwował jak kelner nalewa do ich kieliszków zamówiony trunek i odchodzi kłaniając się.

- No dobrze – wyprostował się, poprawiając na krześle i łapiąc za nóżkę od lampki wina, delikatnie je mieszając – Dobry obiad w wykwintnej restauracji i butelka dobrego wina, tyle jest warte moje milczenie o naszej dzisiejszej rozmowie, dobrze rozumiem?

- Inteligencji nie można ci odmówić – przyznała niebieskooka, zanurzając swoje usta w francuskim, białym winie.

- Ponoć kilku innych rzeczy również, ale przejdźmy już do sedna sprawy – puścił jej ponaglające spojrzenie – O czym Gregor ma się nie dowiedzieć?

- O tej Polce, która była fizjoterapeutką w niemieckiej kadrze – chrząknęła, spuszczając wzrok, ewidentnie zniesmaczona.

- Aaaa – odrzekł rozbawiony szatyn – Dziękujemy – skierował się do obsługi, która podała właśnie ich obiad na talerzach – Jaśmina, Jasmine, Jas – wymienił we wszystkich językach i zdrobnieniach, kręcąc przy tym głową z rozbawieniem i niedowierzaniem – Boże, ta dziewczyna ma niemożliwy potencjał, świat o niej nie zapomni nigdy – przestał stukać palcami po blacie stołu i chwycił za sztućce.

- Nie masz z nią żadnej przeszłości, prawda?

- Słucham?

- Nie chcę być wścibska, czy niegrzeczna, ale sądząc po tym, że i Thomas i Gregor, czy ten piłkarz z Niemiec...

- Laura – przerwał jej ostrym tonem – Nie znasz jej, nie oceniaj w ten sposób, nie przy mnie, dobrze?

- Więc mogę cię o coś spytać?

- Oczywiście – wzruszył nonszalancko ramionami, biorąc do ust pierwszy kęs.

- Skoro ty ją znasz, powiedz mi... jaka ona jest?

Fettner zmierzył blondynkę swoimi ciemnymi tęczówkami i zaprzestał spokojnego konsumowanie swojego posiłku, ponieważ w tym pytaniu było coś melancholijnego.

- Zjawia się nagle, jest wszędzie – wypuścił ze świstem powietrze, wracając pamięcią do przeszłych lat – Pomaga wszystkim dookoła. No cóż, jest piękna, uparta i dumna.

- A jacy byli razem? - powieka blondynki niespokojnie drgnęła, a ton jej głosu był nasączony głębokimi emocjami.

- Nie wiem – Fettner ściągnął brwi, dostrzegając podły nastrój swojej kompanki i to, że jego szczerość może ją jeszcze bardziej zasmucić – Nie miałem zbyt wielu okazji, wiesz potrafią być obydwoje tacy inspirujący, ponadprzecietni, tacy indywidualiści, o tak! Gregor to cholerny indywidualista. Czemu w ogóle o nią pytasz? Jesteś z nim, więc chyba powinnaś jego o to zapytać.

- On nie chce o niej rozmawiać – odparła ze zrezygnowaniem – Za każdym razem ucina jej temat. Poza tym wszystko było dobrze do momentu, w którym się znowu pojawiła. A ja mam oczy i intuicję.

- Laura – zająknął się – Przepraszam, ale to co powiem, będzie przykre. Uwielbiam Ciebie i jego razem, naprawdę, ale ja zawsze miałem wrażenie, że tam coś się nie skończyło. To, że jesteście razem, pomieszkujecie ze sobą, macie razem psa, przedstawił cię rodzicom, to jeszcze nic nie znaczy.

- Jestem elementem, który miał załatać pustkę, tą wielką wyrwę w jego sercu? To mi chcesz powiedzieć, Manu?

- Między nimi zawsze była jakaś niezdrowa i ciągłą rywalizacja, chcą sobie imponować, ciągle coś udowadniać.

- Nie wiesz może, czy ona ma teraz kogoś? - blondynka poprzez nadmierne mruganie, próbowała powstrzymać napływające do oczu łzy.

- Nie wiem – skoczek wzruszył ramionami, wydymając przy tym bezradnie dolną wargę – Chyba tak, coś mi mignęło przed jej przylotem tutaj na jej social mediach, ale …

- Ale?

- Nawet jeśli kogoś ona ma, to nikt nie ma jej. Jeśli wiesz co przez to chcę powiedzieć.




Gregor


Drzwi do domu otworzyła mi jak zwykle rozpromieniona Sabrina. Widywałem ją sporadycznie, ale kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja, od razu roztaczała wokoło siebie dobrą i ciepłą aurę. Chociaż może sekret tkwił w jej roześmianych oczach z wiecznie rozpalonymi iskierkami szczęścia.

- Gregor, wejdź i daj mi jeszcze pięć minut, proszę – powiedziała usprawiedliwiającym tonem, jakby kiedykolwiek kobiecie przysłowiowe pięć minut rzeczywiście tyle trwało.

- Pięć mówisz? - poddaję jej słowa w wątpliwość, przez co blondynka patrzy na mnie nieprzychylnie spod byka – Pośpiesz się, bo więcej z nim nie wytrzymam – wskazuję palcem za ścianę, w przestrzeń w której z pewnością na kanapie siedzi Morgenstern i ogląda jakikolwiek sport, który aktualnie transmituje Eurosport.

- W pięć minut chyba zdążysz wytłumaczyć mojemu narzeczonemu, dlaczego muszę z tobą wyjść – rzuciła kokieteryjnie, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że miałem nadzieję, iż sama o wszystkim raczyła go poinformować.

- Kochanie, mamy gościa? - głos blondyna był co raz bardziej donośny, dlatego kiedy tylko wyłonił się zza progu machinalnie skinąłem głową – O! - wyrwało mu się niechcący, po czym posłał na przemian Sabrinie i mnie swoje równie zaskoczone spojrzenie.

- Za chwilę wrócę – oznajmiła ukochana Thomasa, kładąc mu dłoń i na klatce piersiowej i całując w przelotnie w policzek. Obróciła się na pięcie i pognała szybkim krokiem na piętro po schodach.

- Dobrze rozumiem, że to z tobą gdzieś pilnie wychodzi Sabrina? - gestykulował w powietrzu, jakby coś mu się nie zgadzało, a filuterny uśmiech wkradł się na moja twarz. Zaskoczony Morgenstern to widok, który mimowolnie poprawiał mi humor.

- Tak – przyznałem, kiedy były skoczek pokiwał ze zrozumieniem głową i wsunął dłonie do kieszeni dresów – Poprosiłem Sabrinę, żeby pomogła wybrać mi pierścionek dla Laury.

- Pierścionek? - ściągnął brwi z niezrozumieniem i popatrzył na mnie pytająco.

- Pierścionek – pokiwałem potwierdzająco głową – Zaręczynowy.

Blondyn prychnął i zaśmiał się buńczucznie, podpierając się jedną dłonią o ścianę.

- I prosisz o to Sabrinę?

- Dlaczego by nie? Nie znam się na tym, a ona jest kobietą i ma dobry gust.

- Ty naprawdę chcesz się oświadczyć? Skąd ten pomysł?

- Co cię to obchodzi, Morgenstern, co?

- No jasne – blondyn przygryzł dolną wargę i nagle wypowiedział coś z niespodziewaną oczywistością w głosie – Dlatego robisz to tak ostentacyjnie, żebym jednak się tym zainteresował.

- Co ty pieprzysz? - przetarłem dłonią swoją zmęczoną twarz i spojrzałem z poirytowaniem na błazeńską twarz Thomasa, której wyraz irytował mnie z każdą sekundą co raz bardziej.

- Boisz się, że już dłużej nie wytrzymasz widując się tak często z Jas i wykonujesz szybką, ale skuteczną ucieczkę do przodu, chcąc oświadczyć się Laurze. Sprytne, aczkolwiek trochę smutne.

- Po czym ty to niby wnioskujesz, co? - warknąłem poirytowany faktem, że poniekąd ten głąb mnie przejrzał. Z początku pomysł Simona był dla mnie absurdalny, jednak im dłużej o nim myślałem w ten sposób, tym bardziej wydawał się właściwy.

- Bo przyszedłeś tutaj pod pretekstem, żeby to Sabrina pomogła ci w wyborze pierścionka, bo chciałeś, żebym się o tym dowiedział i powiedział, że to beznadziejny pomysł. Simon tego nie zrobi, twoja rodzina też ci tego nie powie. Dobrze wiesz, że tylko ja ci to odradzę.

- Zbyt dużo sobie przypisujesz, przyszedłem do Sabriny.

- Właśnie – pokiwał głową – Do Sabriny, a nie do Anny, nie do siostry Laury, która zna ją najlepiej i która od dziecka wie o jakim pierścionku zaręczynowym marzy jej młodsza siostra – prychnął kpiarsko - Zrobiłeś to podświadomie, albo umyślnie, nie wiem, ale po raz kolejny się nie mylę, prawda Gregor?

Pytanie zawisło w powietrzu, przeszywając mnie na wylot, kiedy ze schodów zbiegła gotowa do wyjścia Sabrina.

- Gregor, idziemy?

Przeciągłą chwilę patrzyłem na blondyna, który stał oparty o ścianę z założonymi rękoma i uniesioną pytająco do góry jedną brwią, po czym przeniosłem wzrok na jego ukochaną.

- Przepraszam, Sabrina – przymknąłem oczy i pokiwałem delikatnie głową, zaciskając przy tym wargi – Zapomniałem o jednej rzeczy, coś mi wypadło, dzisiaj nie dam rady, ale odezwę się, przepraszam, że zawracałem ci głowę. Sam się odprowadzę.

Widząc zdezorientowanie na jej twarzy, a po chwili niemiłosierny wzrok wbity w Thomasa, wykonałem krok w tył i opuściłem posiadłość Morgensterna w pośpiechu zamykając za sobą drzwi, a następnie furtkę. Nacisnąłem przycisk na pilocie od auta, kiedy w progu domu stanął blondyn.

- Dlaczego uciekasz, tchórzu? Prawda boli?

Zignorowałem blondyna i odjechałem spod jego domu z piskiem opon.



Thomas wszedł z powrotem do środka, gdzie prawdopodobnie będzie go czekała konfrontacja z jego ukochaną blondynką, jednak ta właśnie kończyła telefoniczną, serdeczną rozmowę swoim kojącym, słodkim głosem.

- Kto dzwonił? - wskazał podbródkiem na odłożony na bok aparat.

- Laura – odpowiedziała, nieco skonsternowana – Zaprosiła nas jutro z Gregorem na kolację.

- Nic z tego już nie rozumiem - blondyn pokręcił głową, jakby coś mu się nie zgadzało – Nas? Tylko nas?

- Nie, będzie też Simon z żoną i … - urwała wpół słowa.

- I? - popatrzył na blondynkę, ponaglając jej wypowiedź.

- Jaśmina ze swoim narzeczonym.

- Słucham?

- Która część cię tak zdziwiła, Jaśmina czy jej narzeczony? - Sabrina spojrzała wymownie na Thomasa, a on spacyfikował ją jednym rozbrajającym uśmiechem – Żartuję, też jestem w szoku. Mówiłeś, że z tym Durmem to już dawno się rozstali, skąd by się wziął narzeczony? I to tutaj? Teraz? Przecież przyjechała tutaj do pracy. To ktoś stąd?

- Nie mam pojęcia, przecież … - urwał, kiedy rozległ się dźwięk jego telefonu, a kiedy spojrzał na wyświetlacz uniósł do góry palce i natychmiast odebrał, przełączając na głośnomówiący – Tak, Maciek?

- Witaj, Thomas, przepraszam, że cię niepokoje, ale mam poważne podstawy by martwić się o Jaśminę.





Jaśmina


- Twoja koleżanka zaprosiła nas na kolację – oznajmił spokojnym tonem, wchodząc do pokoju i przesuwając na półce zapachową świeczkę.

- To nie jest moja koleżanka w gwoli ścisłości – na chwile oderwałam wzrok od książki, którą czytałam z beznamiętnym spojrzeniem.

- Rozumiem – Konrad uśmiechnął się tajemniczo i usiadł po drugiej stronie kanapy, opierając rękę o zagłówek na całej jej długości – Ty wolałabyś, żeby to jej ukochany był twoim przyjacielem, prawda?

- Nic takiego nie powiedziałam – przymknęłam mocno powieki, ganiąc się w duchu za to, że ponownie daję się mu sprowokować – Przecież wiesz, że to co było zostawiliśmy już za sobą, ty też masz jakąś przeszłość, sam tak mówiłeś, kiedy spotkaliśmy się po latach.

- Doskonale wiem, co mówiłem, kochanie – zganił mnie tembrem swojego głosu, przypominając mi jednocześnie, żebym się nie zagalopowywała – Jednak nie chciałbym jutro zobaczyć, że on wciąż jest dla ciebie ważny, bardzo nie chciałbym się rozczarować – pochylił się w moją stronę, sunąc swoim palcem w okolicach mojego oka, wokół którego została przebarwiona plama, blednącego siniaka – Zrozumiałaś?

Skinęłam delikatnie głową, po czym poczułam jego przyprawiający mnie o mdłości zapach i ślady mokrych ust na moim czole.

- Jestem zmęczona i chciałabym odpocząć – zaczęłam, odstawiając książkę i nie pozostawiając nawet zakładki w miejscu, w którym rzekomo skończyłam czytać - Skoro jutro idziemy na kolację, to pozwolisz, że … - nie dokończyłam, ponieważ poczułam jak Konrad łapie kurczliwie za moje nadgarstki.

- Pójdziesz, ale za chwilę – wyszeptał, głaszcząc mnie po głowie i zakładając za ucho opadające włosy. Zsunął mnie na panele, a ja głośno westchnęłam, próbując jak najszybciej połknąć napływające do oczu łzy.

- Konrad, proszę, naprawdę źle się czuję – próbowałam oponować, nie wiedząc na ile mogę sobie dzisiaj pozwolić.

- Szybciej zaczniesz, szybciej skończysz, szybciej pójdziesz spać, Jaśmina – mówiąc to opuścił swoje spodnie w dół, rozsiadł się wygodnie na kanapie i mocno złapał za tył mojej głowy.



Gregor


- Nie będziesz się do mnie już w ogóle odzywał, Gregor? - pytanie podirytowanej i zmęczonej sytuacją między nami od wczoraj Laury przerwało kuchenny harmider i dźwięk obijanych o siebie ganków oraz talerzy – Czy tylko dzisiaj? - obróciła się w moją stronę i zagradzając mi przejście, założyła dłonie na krzyż, wpatrując się we mnie swoimi czystymi, błękitnymi oczami. Kolacja w takim gronie jakie zorganizowała, była ostatnią rzeczą na jaką w tym życiu miałem ochotę i gdy w pierwszej chwili niepohamowanej złości, wyraźnie dałem to jej do zrozumienia, zobaczyłem również, że tym samym właśnie tego oczekiwała. Przyjęła to bardzo chłodno, a posługując się terminologią kuchenną, wytrawnie. Taka była Laura. Rzadko ulegająca gwałtownym wybuchom emocji, które powściągała. Stroniła od uzewnętrzniania swoich pierwszych odczuć, a pokazywała tylko te wtórne, przeanalizowane, przepracowane, kontrolowane. Była tak zupełnie inna od Jaśminy. Cholera. Przecież właśnie moja chęć opuszczenia na dzisiejszy wieczór tego domu, to dla Laury dostatecznie jasny i przejrzysty sygnał, że jej podejrzenia są prawdziwe. Nie mogłem więc jej zawieść i musiałem odegrać dzisiejszą rolę perfekcyjnie, aby raz na zawsze pozbyła się swoich uprzedzeń. Nie ważne, jak bardzo będzie mnie to dzisiaj rozdzierać, to zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wiedziała, że zależy mi tylko na niej, że to ona jest moją przystanią, przyszłością.

- Po prostu wolałbym, żebyś konsultowała ze mną takie rzeczy, a nie stawiała mnie przed faktem dokonanym.

- Bo wtedy kategorycznie byś się nie zgodził, prawda?

- Nie – odpowiedziałem po chwili, ku jej wyraźnemu zaskoczeniu – Powiedziałbym, że to głupi pomysł, ale skoro tak bardzo ci na tym zależy, to to zróbmy.

- Więc chodzi jedynie o kontrole decyzji?

- Laura – spuściłem głowę i potarłem niemrawo o czoło – Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem dzisiaj twoim programem terapeutycznym rozkładanym na czynniki pierwsze, możesz to robić bardziej subtelnie?

- Więc będziesz się kontrolował? - prychnęła, jednym ruchem wyłączając piekarnik – Musisz się przy niej kontrolować.

- Postawiłaś mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji, Laura. Czy ja za twoimi plecami urządzam jakieś spotkania z twoim byłym i koleżanką z pracy, którą średnio lubisz i zawsze z nią konkurowałaś? Nie. Ale jestem tutaj, bo chcę ci udowodnić, że wszystkie twoje obiekcje są tylko w twojej głowie, egzystują tam jako jakiś wymysł, nadinterpretacje i dopowiedzenia.

- Otworzę – w trakcie wymownej bitwy na spojrzenia, rozległ się dźwięk dzwonka, więc po kapitulacji blondynka pokierowała się w stronę drzwi wejściowych. Z cichym westchnięciem omiotłem wzrokiem naszykowane, zamówione przystawki oraz danie główne, które zajmowało wszystkie poziomy w piekarniku.

- Gregor!

- Idę!

W progu domu zobaczyłem Morgensterna składającego kwiaty na ręce mojej ukochanej oraz pozbywającą się wierzchniego odzienia Sabriny. Gdzieś zza jej pleców na swoim wózku wyjechał Simon, na którego widok szczerze się ucieszyłem.

- Nie musisz wychodzić mi na przywitanie, Gregor – powiedział uszczypliwie – Moja lepsza połowa niestety musiała dzisiaj zostać z gorączkującym Alexem, ale spokojnie zjem jej porcję, nic się nie zmarnuje – poklepał się po wątpliwie wypiętym brzuchu i udał się wprost do salonu.

- Proszę nie krępuj się, czuj się jak u siebie – rzuciła za nim rozbawiona Laura, jedną ręką poprawiając swoje włosy, a w drugiej wciąż trzymając kolorowy bukiet.

- Tak właśnie się czuję! - zawołał donośnym głosem mój przyjaciel, powodując szczery uśmiech na mojej twarzy. Nosiłem w sobie przeczucie, graniczące niemal z pewnością, że Simon będzie dziś moim jedynym i prawdziwym kompanem w batalii, której nie wiedziałam jeszcze jak stoczyć.

- Pomogę ci w kuchni – zaoferowała Sabrina i wraz z Laurą za jej aprobatą udały się do wspomnianego pomieszczenia, zostawiając mnie w holu sam na sam z Morgensternem.

- Będziesz miał taki idiotyczny wyraz twarzy cały wieczór? - mocno gestykulowałam wokoło jego twarzy, po czym oparłem dłonie o biodra i zmiażdżyłem usta.

- Ha ha – zaśmiał się z rozwartymi ustami – Ciebie równie miło widzieć, Gregor – odparł z przekłamanym uśmiechem, poprawiając guziki od szarej koszuli - A ty się tak cały pospinałeś, bo wiem o tobie trochę za dużo, czy może to ma związek z kimś kogo jeszcze tutaj nie ma, hm? - pochylił się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu – Nieważne, masz zajmij się czymś – blondyn rzucił na moje ręce butelkę czerwonego wina i wyminął mnie wymownie, ewidentnie rozbawiony zaistniałą sytuacją. Dziękowałem w duchu, że przedwczoraj zostawiłem otwieracz do wina w spiżarni, gdzie uzbierała się już spora kolekcja na specjalne okazje, kiedy to po kryjomu próbowaliśmy z Lukasem pamiątki z Francji wujka Maxa. Na wysokości schodów prowadzących na piętro, pchnąłem niepozorne białe drzwi, uważając na zdradzieckie dwa strome stopnie i omiotłem wzrokiem pomieszczenie, które z pewnością dzisiejszego wieczora stanie się moim azylem i zręczną wymówką. Chwyciłem za korkociąg niedbale rzucony obok nieuprzątniętego korka i niczym obuchem dostałem w głowę wspomnieniem, które jak na jawie rozgrywało się właśnie przed moimi oczami. Jaśmina w moje błękitnej koszuli, strącająca z regału, w chwili namiętnego uniesienia, jedną z butelek. Jedno mrugnięcie. Laura uraczona kilkoma lampkami wina na jednych w pierwszych oficjalnych randek, przyparta ciężarem mojego ciała do stojącego obok stolika z rozczarowaniem w swoich niebieskich tęczówkach, kiedy mówię jej, żebyśmy jednak stąd wyszli. Potrząsam orzeźwiająco głową, łapiąc głębszy oddech i uspokajając swoje podwyższone tętno. Wychodzę ze spiżarni, gasząc za sobą światło i wchodzę wprost do salonu, w którym słyszę już przekrzykujące się głosy. Staję niemal jak wryty, kiedy dostrzegam siedzącą już za stołem Jaśminę, a obok niej nieco starszego ciemnego blondyna, z kilkudniowym zarostem. Jest zbyt blisko niej, a w przeciągu krótkiej chwili mojej konsternacji, wykonuje zbyt dużo czułych gestów i swobodnych muśnięć. Poza tym zdradza go wzrok. Patrzy na nią z uwielbieniem, pożądaniem i posiadaniem. I to właśnie z jego triumfalnym, przeszywającym mnie spojrzeniem, przyszło mi się zmierzyć pierwszemu. Jego kąciku ust delikatnie drgnęły, kiedy skonstatował jak bardzo jestem zaskoczony.

- Jesteśmy w komplecie – zauważył rezolutnie, a po jego słowach wszyscy skupili wzrok na mnie. Zderzyłem się z czekoladową tonią wpatrujących się we mnie ze strachem tęczówek Jaśminy i po przelotnym odnotowaniu tego faktu, od razy przerzuciłem wymowne spojrzenie na Laurę. Ta zagryzła z poczucia winy dolną wargę, ponieważ skrupulatnie ukrywała przede mną fakt, że Jaśmina przyjdzie na naszą kolację z osobą towarzyszącą. Parsknąłem w duchu na nikły podstęp blondynki, nie dowierzając, do czego była w stanie się posunąć.

- Więc możemy zaczynać, ale my nie mieliśmy okazji jeszcze się poznać – w mgnieniu oka podjąłem rękawicę rzuconą mi ze wszystkich stron i położywszy alkoholowy trunek na stole, uścisnąłem dłoń nieznajomemu człowiekowi – Gregor.




Jaśmina



- Konrad, miło mi. Jestem chłopakiem Jaśminy – odwzajemnił jego gest, chociaż ja czułam w tym uścisku próbę siły, dzięki której Konrad dosadnie chciał wyznaczyć pozycje. Schlierenzauer jakby spełniając moje niewerbalne i pobożne prośby unikał ze mną kontaktu wzrokowego na ile to tylko było możliwe, a już zupełnie nie pozwalał sobie na frywolne przeciągłe spojrzenia, które mogłyby tylko rozdrażnić Konrada i pogorszyć po powrocie do mieszkania moją i tak nieciekawą sytuacje. Mój los właśnie zależał od niczego nie świadomych ludzi, którym nie mogłam ufać.

- Którym z kolei – w połowie zdania Laura odchrząknęła znacząco i zanurzyła usta w wypełnionym niemal po brzegi kieliszku z uprzednio rozpoczętego już butelki wina. Moje wszystkie mięśnie spięły się gwałtownie, a ja przymknęłam powieki, czekając tym samym na niekontrolowany wybuch złości siedzącego obok mnie blondyna, jednak ku mojemu zaskoczeniu, on również postanowił odgrywać jakąś rolę.

- Mam nadzieję, że ostatnim – dotknął dłonią mojego kolana, a jego gest przyprawił mnie o gwałtowny odruch i wzdrygnięcie, które skorygował obracając uspokajająco głowę w moją stronę i wymuszając na mnie uśmiech – Byłem jej pierwszą miłością.

- Ty? A nie czasem ten piłkarz z Borussi Dortmund, eeeem Erik? - zagadnęła nieśmiało blondynka, wprawiając wszystkich zebranych w niemałą konsternację. Widziałam jak ostre spojrzenie w mgnieniu oka rzucił jej siedzący obok Schlierenzauer. Potarł niezręcznie dłonią swoje czoło i napełnił prawie do pełna swój kieliszek czerwonym alkoholem, który natychmiast zasmakował, wykrzywiając twarz.

- Nie – poprawił ją ze spokojem Konrad, uśmiechając się nader szarmancko w stronę blondynki – Był jej pierwszym chłopakiem, nie jedyną miłością – wyjaśnił równie rozluźniającym atmosferę głosem.

- Przepraszam jeśli jestem zbyt …

- Obcesowa? - żachnęłam się, siląc się na kwaśny uśmiech – Nie szkodzi.

Konrad złapał pod stołem mocniej za moją spoconą dłoń i ścisnął ją za mocno, przez co wykrzywiłam twarz w grymas bólu. W tym samym czasie dostrzegłam frapujący wyraz twarzy Morgensterna, który dokładnie lustrował mnie od pewnego czasu swoimi bystrymi oczami. Spojrzałam na niego ukradkiem z niezrozumieniem, a on jedynie uśmiechnął się smutno.

- Nie gniewaj się, kochana – ostatnie słowo gospodyni okrasiła cierpkością w głosie – Ale o twoim życiu uczuciowym można co nieco się dowiedzieć w internecie. W końcu nie ma się za co obrażać. Jesteś częścią życia wszystkich mężczyzn tutaj, no może poza Simonem. Sami swoi – zaśmiała się tragikomicznie i nim jej słowa dotarły do wszystkich zasiadający przy stole, Gregor odsunął swoje krzesło z piskiem.

- Laura, mogę cię prosić? - warknął w jej stronę, chwytając jednocześnie za łokieć i prowadząc w głąb kuchni.

- Przepraszam, muszę skorzystać z łazienki – przeprosiłam współbiesiadników, podnosząc się z miejsca i odkładając serwetkę od ust na stół.

- Pójść z tobą?

- Nie, Konrad, poradzę sobie.

- Na pewno?

- Tak, nie wygłupiaj się – mruknęłam do niego, dając do zrozumienia, że jego nadopiekuńczość i kontrolowanie mnie nawet przy oddawaniu potrzeb fizjologicznych może wzbudzić nieuzasadnione podejrzenia. Widziałam w jego spojrzeniu, że zrozumiał aluzję, dlatego odpuścił. Podążając na piętro starałam przysłuchać się podniesionym głosom z sąsiedniego pomieszczenia, jednak nadaremnie. Dlatego kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi do łazienki i pozwoliłam, aby kilka uprzednio wstrzymywanych łez spłynęło po moich policzkach, przestraszyło mnie ciche pukanie do drzwi.

- To ja Thomas, otwórz – usłyszałam cichy szept Morgensterna i w pośpiechu ocierając papierowym ręcznikiem kąciku oczu, przekręciłam zamek, wpuszczając go do środka.

- Co ty tutaj robisz?

- Wszystko w porządku?

- Byłam przygotowana na to, że Laura chce mi sprawdzić przykrość, daj spokój – machnęłam ręką w powietrzu, zbywając temat.

- Nie o to mi chodzi – blondyn oparł dłoń o rant śnieżnobiałej umywalki Schlierenzauera i pochylił się nade mną wymownie – Rozmawiałem z Maćkiem.

- Nie rozumiem – uciekłam wzrokiem w bok, jednak Thomas złapał za mój podbródek i obrócił moją twarz wprost do siebie. Dokładnie przypatrywał się mojemu błagalnemu wyrazowi twarzy, aby nie drążył, nic już więcej nie mówił, nie zmuszał mnie do jakichkolwiek wyznań.

- Ale ja rozumiem, Jaśmina – pokiwał twierdząco głową, a ja poczułam wielką ulgę, a jednocześnie przeogromny strach – Nie zostawimy cię tak, słyszysz? Ja i Sabrina wiemy i pomożemy ci jakoś, rozumiesz? Nie zostaniesz z nim tutaj – z każdym jego pełnym gorącej pasji zapewnieniem, coś we mnie pękało, wzburzając tamę słonych łez. Thomas Morgenstern wziął mnie w swoje przyjacielskie objęcia, spokojnie głaszcząc po włosach i szeptając do ucha uspokajające słowa. Nie byłam tylko świadoma, że przez szparę uchylonych drzwi właśnie w tej chwili obserwował nas Gregor Schlierenzauer.








czwartek, 7 października 2021

Siniak szósty

 

Jaśmina


Nacisnęłam jeszcze raz na przycisk przywołujący windę i poprawiłam trzymaną na lewej ręce papierową torbę z zakupami. Wypuściłam powietrze przez usta z głośnym westchnięciem, kierując strumień na opadające na oczy włosy. Ze zniecierpliwieniem przestąpiłam z nogi na nogę wpatrując się w mały ekranik nad drzwiami dźwigu. Dopiero po chwili przeczytałam treść na przylepionej obok na ścianie kartce informującej o awarii. Zaklęłam siarczyście pod nosem i ruszyłam schodami do góry. Dochodząc na trzecie piętro sięgnęłam do kieszeni po wystający z niej pęk kluczy. Przekręcając nimi zamek, poczułam jak za moimi plecami porusza się czyjaś sylwetka. Obróciłam się na pięcie i dostrzegłam podnoszącego się ze schodów na półpiętrze Konrada. Trzymał w dłoni bladoróżowe piwonie, które powoli zaczynały błagać o wodę.

- Co ty tu robisz? – przełknęłam głośno ślinę z niepokojem i przywarłam plecami do drzwi mieszkania. Mój oddech gwałtownie przyspieszał, a serce łomotało w klatce piersiowej, pompując krew do serca, jakbym już co najmniej zerwała się do ucieczki.

- Spokojnie – zniżył swój uwodzicielski głos i przystanął wpół kroku. Ten ruch z pewnością miał sprawić, że poczuje się bezpieczniej – Chciałem ci zrobić niespodziankę, a nie przestraszyć – jego kącik ust zadrżał nieśmiało w półuśmiechu – Wejdziemy do środka? – uniósł do góry sugestywnie obie brwi – Chyba nie będziemy rozmawiać na korytarzu?

- Ostatnio wyraziłam się chyba jasno, Konrad – warknęłam przez zaciśnięte zęby i z powrotem przystąpiłam do forsowania drzwi od mieszkania. Jednak przez wrodzoną niezdarność z mojej przechylonej papierowej torby wypadły owoce, będące na jej wierzchu – Cholera jasna! – zaklęłam siarczyście, kiedy pomarańcze sturlały się pod nogi blondyna. Ten z rozbawieniem na twarzy schylił się po nie i ostrożnie włożył do reklamówki.

- Będę tutaj stał do rana, Jaśmina – zastrzegł, spoglądając nieustępliwie w moje oczy. Westchnęłam cicho i kiedy popchnęłam drzwi, weszłam do środka wprost do kuchni, nie oglądając się nawet za plecy. Konrad zamknął za sobą drzwi i podążając za mną, postawił bukiet na kuchennym stole zaraz obok pakunku z zakupami.

- Kwiatki są ładne, ale nie mam tutaj wazonu – założyłam dłonie na krzyż, przyjmując bardziej postawę obronną. Nie chciałam dać się w żaden sposób ponownie zmanipulować. Jednak srogo się myliłam sądząc, że tak łatwo odetnę się od tak toksycznego człowieka. Najpierw mnie uwiódł, omamił, potem uniezależnił i zrobił to w białych rękawiczkach, nawet nie spostrzegłam się, kiedy powoli odcinałam się od rzeczywistości i zatracałam w świecie złożonym jedynie z Konrada. Swoje sztuczki wykonywał lepiej, niż David Copperfild. Uwierzyłam, że nie mam nikogo poza nim, chociaż w tym akurat krył się cień prawdy. I kiedy zaczęłam żyć w tej iluzorycznej bańce, osłonka pękła, a ja uderzyłam z łoskotem o brutalną rzeczywistość.

- Nie szkodzi – oparł swoje dłonie o biodra – Kwiaty to tylko dodatek, tak naprawdę chciałem prosić o wybaczenie, ale to też są tylko słowa, dlatego przyjechałem tutaj, żeby ci pokazać, że wszystko można jeszcze naprawić, a ja zrobię co w mojej mocy, żebyś w to uwierzyła, żebyś w nas uwierzyła.

- Konrad, to nie chodzi tylko o to dziecko …

- Wiem – spuścił głowę i z pokorą zaciskając usta, przystawił pięść do niech – Wiem, że mi w to nie wierzysz, ale ja taki nie jestem. Jestem mi wstyd za to co zrobiłem, kajałem się jak tylko mogłem, a ty tylko czekałaś na moment, w którym możesz uciec. Nie dziwię ci się. To nigdy więcej się nie wydarzy, Jaśmina. Nigdy. Tak bardzo mi na tobie zależy i tak bardzo chciałem cię przy sobie zatrzymać, że ten jeden raz nie zapanowałem nad sobą. Sam siebie nie poznałem i sam siebie przeraziłem. Uwierz mi, gdybym tylko mógł…

- Konrad, przestań – stanowczo zaoponowałam, nie chcąc już dłużej słuchać jego melodramatycznego tonu, przez który topniałam.

- Skrzywdziłby sam siebie, a ciebie nie – upadł na kolana, kontynuując wypowiedź z wciąż pełnym pasji karcącym się głosem.

- Wstań!

- Nie wierzysz mi? – jego głos był przesączony desperacją, a kiedy wciąż nie działał na mnie jego tembr, górnolotne frazesy i miękkie spojrzenie, wstał gwałtownie i dopadł do jednej z kuchennych szafek. Natychmiast ją zamknął, nie znajdując w niej to czego szukał, po czym sięgnął do drugiej, gdzie ułożony były komplet sztućców. Wyciągnął z niej mały nóż, a ja podskoczyłam przerażona.

- Co ty wyprawiasz? Oszalałeś! Odłóż to! – krzyknęłam, będąc przekonana, że wymierzone w moją stronę, lśniące ostrze zrobi mi zaraz krzywdę. Nie mniej skierował je w stronę swojego drugiego nadgarstka i przełykając głośno ślinę, przejechał mocniej ostrą krawędzią naskórek.

- Uderzyłem cię i bardzo tego żałuje, krzywdząc ciebie, skrzywdziłem najbardziej siebie, ale skoro mi nie wierzysz, to ci to udowodnię, chociaż wiem, że zasługuje na większa karę, niż ta blizna.

Na podłogę zaczęły spadać pierwsze krople krwi, kiedy we wściekłym wrzasku, rzuciłam się w jego stronę i wytrąciłam mu nóż z ręki. Spadł z łoskotem gdzieś koło lodówki, a ja pobiegłam po apteczkę do łazienki. Wróciłam z pakietem wody utlenionej, bandaży i gazy, kucając przy Konradzie i w milczeniu opatrując mu rękę. Moje ręce zawiązujące supeł wciąż lekko się trzęsły, co nie umknęło jego uwadze i już po chwili zacisnął swoją dłoń na mojej.

- Jesteś popieprzony, Konrad – wyszeptałam, podnosząc na niego swoje szklące się oczy.

- Nie poddam się tak łatwo, Jaśmina – opatrzoną dłonią dotknął subtelnie mojego policzka, a ja odruchowo przymknęłam powieki i lekko obróciłam głowę. Jego dotyk w pierwszej chwili był dla mojego ciała alarmujący i cała się spięłam, jednak po chwili ciepło kciuka muskającego moją skórę, stymulowało przyjemne ciepło – Daj nam jeszcze szansę.

Wiedziałam, że nie może mnie pokonać swoją żałością w oczach i bólem wykrzywiającym twarz, ale w tamtej chwili wciąż czułam się równie samotna, jak przed przyjazdem tutaj. Przytaknęłam lekko głową, zupełnie nieświadoma na co właśnie się zgadzam.


Wlewam puszkę krojonych pomidorów na patelnie, kiedy wzdrygam się, czując jego dłonie zaciskające się na moich biodrach. Starałam się wydostać z łóżka bezszelestnie, jednak dźwięk wyciąganych z szafki garnków, musiał go dostatecznie rozbudzić. Przymknęłam oczy, przeklinając się w duchu za taką nieostrożność, ponieważ każda minuta bez niego jest jak haust świeżego powietrza.

- Spokojnie, to tylko ja – wymruczał mi ponętnie do ucha, skubiąc jego płatek i mocniej przyciskając mnie do blatu.

- Konrad, śniadanie … - próbowałam, aby ton mojego głosu zabrzmiał na tyle niewinnie, by nie odebrał tego jako odrzucenie jego porannych zalotów.

- Wolałabym ciebie teraz na tym blacie, niż śniadanie – mówiąc to włożył swoją rękę w moje koronkowe majtki i wszedł we mnie swoimi palcami. Mimowolnie jęknęłam gwałtownie, nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. W ułamku sekundy moje wszystkie mięśnie gwałtownie się spięły, co nie uszło jego uwadze.

- Co jest? Rozluźnij się – mruknął z niezadowoleniem, drugą dłonią ściskając moją pierś – Nie podoba ci się – warknął, zaprzestając swoich pieszczot.

- Przecież wiesz, że nie o to chodzi – próbowałam spokojnie wyjaśnić, jednak niem zdążyłam do kończyć chwycił za moja nadgarstki i popchnął mnie w kierunku kuchennego stołu. Obrócił mnie od siebie tyłem i położył na jego blacie, ściągając spod satynowego szlafroka moją dolną bieliznę. Złapał za mój kark, mocno go przytrzymując i wszedł we mnie z całą brutalnością. Nie miałam odczuwać z tego żadnej przyjemności, jak poprzednim razem. W tym przypadku następowała kara. To on miał się zaspokoić, a cała jego dobra wola, abyśmy mogli skorzystać z tego razem zniknęła. Po wszystkim nauczona cennym doświadczeniem, uśmiechnęłam się do niego. Nic bardziej nie doprowadzało go do furii od widoku moich zapłakanych oczu.

- Zrobię nowe śniadanie – wyprzedziłam jego myśli, kiedy popatrzył na spaleniznę na patelni,

- Jesteś kochana – pogładził kciukiem mój policzek i pocałował mnie czule w czoło – Pójdę wziąć prysznic.

Kiedy opuścił pomieszczenie, oparłam się bezradnie dłońmi o kuchenny zlew. Nie zdołałam nawet pozbierać pierwszych zakotłowanych myśli w mojej głowie, nim usłyszałam głośny huk.

- Co to ma być?! Co to za zdjęcia?!- donośny krzyk Konrada przyprawił mnie o gęsią skórkę. Po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a serce podeszło mi wprost do gardła. Wczoraj nie dostrzegł fotografii, które zabrałam z wystawy Gregora, a które wciąż bezwiednie leżały w salonie na fotelu. Zanim całkowicie spanikowałam, kątem oka ujrzałam telefon leżący na blacie. Szybko odblokowałam ekran i z drżącymi dłońmi wybrałam numer do Maćka, szybko blokując ekran. Z dzwoniącym telefonem w dłoni pobiegłam zmierzyć się ze złością Konrada.

Przystanęłam raptownie w progu, widząc, że na długości całych paneli porozsypywane są odłamki z antyramy dwóch zdjęć. Trzecie Konrad trzymał w dłoniach i przyglądał mu się skrupulatnie.

- Po to przyjechałaś do Austrii? - warknął, wskazując palcem na moją sylwetkę uwiecznioną na fotografii – Do niego?

- Konrad, to są stare zdjęcia, z czasów kiedy byliśmy razem, zobacz mam tam przecież inne włosy, to jest sprzed kilku lat i …

- I co dał ci je teraz? Oprawił w ramki? - żachnął się wymownie – Ty suko! - wrzasnął rzucając w moją stronę trzymanym w dłoni przedmiotem. Z krzykiem na ustach, uchyliłam się natychmiast, tak że szkło odbiło się o ścianę i na niej rozbryzgło, jednak jeden z odłamków wbił się w moje przedramię. W tym samym momencie trzymany w mojej dłoni telefon zaświecił się, a ja zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. W pełnej głośności po drugiej stronie odezwał się Maciek.

- Halo? Jaśmina?

Twarz Konrada stężała, do jego źrenic napłynął gniewny ogień. Położył palec na swoich ustach i spojrzał na mnie wymownie, podchodząc w moją stronę.

- Jaśmina, jesteś tam? Halo?

Mężczyzna wyrwał z mojej dłoni telefon, zakańczając połączenie i patrząc na mnie z żałosnym politowaniem.

- Ale ty jesteś głupiutka, Jaśminka – westchnął z pobłażaniem – I taka naiwna.

Rzucił moim telefonem w kąt, po czym podszedł w miejsce, w którym aparat upadł i zmiażdżył go kilkukrotnie stopą.

- Wiesz, że to nie ujdzie ci na sucho? - rzucił w moją stronę ze swoim triumfalnym wyrazem twarzy.



Stojąc przed lustrem nakładam w okolice prawego oka jeszcze kilka warstw korektora i dokładnie wklepuje je gąbeczką, mając cichą nadzieję, że w końcu całkowicie zakryją sinofioletowe sińce. Dotykam palcami rozciętej w kąciku wargi i lustruję jednocześnie odciski palców na pocharatanym odkłamkiem przedramieniu. Mimo iż na zewnątrz jest stosunkowo ciepło muszę ubrać cienki sweter z golfem. Na domiar złego przez kłębiaste chmury nie może przebić się słońce, a ja nie czuję się zbyt komfortowo z poczuciem, że w każdej chwili maska zakrywjąca moją pobitą twarz może runąć.

- Powinno pomóc – zatroskany głos Konrada, doprowadzał mnie od szewskiej pasji, jednak zebrałam w sobie wszystkie pokłady dobrych manier i wątpliwego aktorstwa, aby z wystudiowaną wdzięcznością odebrać od niego duże, przeciwsłoneczne okulary.

- Nie ma słońca, jest dzisiaj pochmurno – zauważyłam rezolutnie.

- A ty zawsze możesz mieć zapalenie spojówek, prawda? - uniósł sugestywnie do góry swoje brwi, a ja uśmiechnęłam się niemrawo, wciąż ucząc się jak grać w tą grę.

- Masz racje – przyznałam – Jak zawsze kochanie – musnęłam z wewnętrznym obrzydzeniem jego nieogolony policzek i chwyciłam za szmacianą torbę na zakupy spożywcze – Będę za pół godziny.

- Czekam – posłał mi swój szelmowski uśmiech, wsuwając dłonie w kieszenie swoich spodni. A ja nosiłam w sobie przekonanie graniczące niemal z pewnością, że kiedy tylko zamknął za mną drzwi sprawdził dokładnie godzinę i nastawił minutnik. Wyjście na największy bazar w mieście dało mi przez chwilę poczucie anonimowości, wtopienia się w tłum i nie przyciąganie niepotrzebnej uwagi.

Kiedy przystanęłam na jednym ze stoisk szukając odpowiedniego rodzaju pomidora, usłyszałam znajomi głos.

- Jaśmina? - spytał nie do końca przekonany Morgenstern. Zlustrował mnie swoimi oceniającymi, niebieskimi tęczówkami i uśmiechnął się szczerze.

- Thomas – odwzajemniłam gest, po czym utonęłam w jego przyjacielskim uścisku. Co prawda kontaktowaliśmy się ze sobą, jednak przypadkowe spotkanie na żywo wprawiło mnie w nieco nostalgiczny nastrój. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy i mimo upływu lat, wciąż miałam wrażenie, że w naszych spojrzeniach przewijała się tamta scena ze schadzki w Wiśle. Co prawda wyblakła, ale wciąż żywa. Chociaż to już dawno rozliczona przeszłość i nie znaczy nic ponad co miało wtedy znaczyć, to mieliśmy świadomość, że cokolwiek kiedyś między nami było zostało zakończone właściwie.

- Pomidory polecam bardziej zakupić przy tylnym wejściu – zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, zasłaniając dłonią bok twarzy, aby właściciel stoiska go nie usłyszał. Zaśmiałam się pod nosem i za jego radną podążyliśmy w tamto miejsce.

- Przytyło ci się, Thomas, chyba wolałam cię chudszego – przerwałam niezręczną ciszę, swoim niezbyt uprzejmym spostrzeżeniem, na które zareagował szczerym śmiechem.

- To były takie czasy, kiedy mnie wolałaś, Jas?

- Stąpasz po cienkim lodzie, Morgnestern – pogroziłam mu wymownie palcem.

- Wolałaś Erika ode mnie, nawet wolałaś Gregora ode mnie – dodał niepocieszonym, rozbrajającym tonem.

- Thomas – zaśmiałam się perliście – Kristi, Silvia...

- Nie, nie, nie – przerwał mi natychmiast – Ci, ci, tego ostatniego imienia nie wymawiamy. Masz rację, nie ma co wracać do przeszłości. Dlatego już tak nie wyglądam. Swoją drogą, dobrze widzisz przez te okulary?

- Mam zapalenie spojówek – wyjaśniłam na prędce, zbita z pantałyku – Wiesz może, która jest godzina?

- Nie masz telefonu?

- Zgubiłam.

- Okej, jest 10:20.

- Cholera – wymsknęło mi się – Przepraszam Cię, ale jestem już spóźniona.

- Poczekaj, myślałem, że pójdziemy i wypijemy jeszcze kawę.

- Thomas, nie mogę – pokręciłam gwałtownie głową, nerwowo pocierając się po skroni i rozglądają dookoła.

- To jak się z tobą skontaktuje, skoro zgubiłaś telefon?

- Nie wiem, może w centrum olimpijskim? Do zobaczenia!


Kiedy tylko Thomas Morgnestern oglądał już tylko plecy Jaśminy Galińskiej, poczuł w kieszeni spodni wibrujący telefon. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany mu numer, które zawsze ignorował, jednak pchnięty wewnętrznym przeczuciem ten postanowił odebrać.

- Słucham?

- Cześć, z tej strony Maciek Kot. Mam do ciebie dość specyficzną prośbę. Jak wiesz Jaśmina jest teraz w Austrii, wczoraj do mnie dzwoniła, ale coś urwało, a ja od 24 godzin nie mogę się do niej dodzwonić. Miałeś może z nią jakiś kontakt ostatnio?

- Przed chwilą wpadliśmy na siebie na mieście. Wspominała, że zgubiła telefon, to może dlatego.

- No tak, pewnie dlatego – po drugiej stronie słuchawki blondyn wyczuł wyraźną ulgę w głosie Polaka.

- Wszystko w porządku?

- Dlaczego pytasz?

- Jasmine trochę dziwnie się zachowywała, nie wiem, może to nadinterpretuje, bo ona zazwyczaj …

- Co masz na myśli, mówiąc dziwnie?

- Bo ja wiem, była taka spięta, przestraszona, halo Maciek?

- Przepraszam Cię, muszę coś sprawdzić, odezwę się jeszcze. Cześć

- Cześć – odpowiedział blondyn już do samego aparatu.



Gregor


- Co jest? - rzucił nieco poirytowany Simon, wciąż lekko dysząc, skutecznie zajeżdżając mi drogę swoim wózkiem. Zatrzymałem się gwałtownie, przerywając swój nieudany bieg, a mięśnie wykonały jeszcze w łydce kilka gwałtownych skurczów, przez co wykrzywiłem usta w grymas. Oparłem dłonie na umięśnionych łydkach i pochylając tułów, wykonałem kilka głębszych oddechów.

- Nic, to chyba nie jest mój dzień treningowy – wydukałem, łapiąc za skrawek koszulki i przecierając kropelki potu na czole, które przyciągały jeszcze więcej promieni słonecznych.

- Nie mówię o tym – wyjaśnił mój przyjaciel konspiracyjnych szeptem, kiedy obok nas przebiegło trzech trenujących na bieżni lekkoatletów i skinął głową, dając tym samym znak, abyśmy zeszli na bok. Chwyciłem za zakrętki dwie butelki wody zmrożonej w małej, przenośnej lodówce i rzuciłem je brunetowi. Usiadłem na trawie odkręciłem pospiesznie korek, upijając dość łapczywie kilka łyków. Simon przyglądał mi się badawczo i wyczekująco, co nie uszło mojej uwadze.

- To o czym? Hm? O czym mówisz, Simon? Czego ty ode mnie chcesz? - potarłem ze zmęczenia czoło.

- Chyba ja powinienem zadać to pytanie. Chodzisz jak struty, jesteś małomówny, opryskliwy, znowu zaczynasz na wszystko narzekać. Mam deja vu? Czyli znowu do tego wracamy, tak?

- Do niczego nie wracamy – pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym westchnąłem ciężko i przymykając powieki, próbowałem pozbierać myśli – Chyba...

- Chyba? - powtarza po mnie, niczym echo – Jakie kurwa chyba?! - podnosi swój, co raz bardziej poirytowany głos – Jesteś we właściwym miejscu, żeby jeszcze raz zacząć, Gregor. Wytłumacz mi po co to wszystko było? Po co się tak staraliśmy? Żeby teraz odpuścić? Żeby nawet nie spróbować?

- Może ja już nie chcę próbować, Simon? Może jestem tym już zmęczony? Może już nie chcę czuć tego co czuję?

- A my nadal rozmawiamy o skokach? Bo jeśli nie, to ja stąd odjeżdżam, Gegor – złapał za poręcz swojego wózka i wbił we mnie wyczekujące spojrzenie. Zawsze tak działał, ostrymi, gwałtownymi metodami. Temat Jaśminy działał na niego jak płachta na byka. Z jego perspektywy pociągnęła mnie na samo dno i tam mnie zostawiła, a on i Laura mozolnie próbowali mnie z niego wyciągać, dzień po dniu. Kiedy usłyszał o wystawie wściekł się, a kiedy zobaczył ją na tym obiekcie, dostał białej gorączki. Dla niego temat zakończył się po moim upadku na niemieckiej skoczni, a każda mój próba zboczenia na ten grząski grunt o nazwie Galińska, kończył się jak wejście nieuzbrojonego na pole minowe.

- Nie będę o tym z tobą rozmawiał, obydwoje wiemy jak to się skończy.

- Nie wierzę – załamany, pokręcił kilkukrotnie głową – Dobra, może lepiej, żebyś powiedział to mi, niż żebyś znowu coś w sobie dusił i nie daj Boże wpadł na jakiś kolejny głupi pomysł – zmiażdżył niecierpliwie swoje wargi, zacisnął obie pięści, po czym rozluźnił dłonie i uśmiechnął się sztucznie – Dobrze – prychnął ironicznie, po czym popatrzył na mnie z gwałtownym przerażeniem o oczach – Tylko mi nie mów, że między tobą, a tą kobietą do czegoś doszło.

Moje rozwarte wargi i niezrozumiałe spojrzenie, dopełniło zmarszczone czoło i ściągnięte brwi. Nie wiem co było dla nie bardziej absurdalne, nazywanie przez Simona Jaśminy „tą kobietą”, czy zadane przez niego pytanie.

- Nie, nic między nami nie zaszło – ocknąłem się i mrugnąłem ożywiony kilkukrotnie, a następnie przygryzłem dolną wargę – Ale chciałem – wypuściłem uprzednio wstrzymywane w płucach powietrze, czekając na osądzający wzrok mojego przyjaciela. Ten jednak pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Co cię powstrzymało? Tylko szczerze. Laura? Myśl o niej?

- Laura na to nie zasługuje. Może mnie nie naprawia, nie uzdrawia, ale sprawia, że życie jest warte istnienia.

- Co z tym zrobisz? Co zamierzasz?

- Ekhm. Zmieniłem godziny wizyt w ośrodku, żeby nie wpadać na Jas. Żeby jej nie widzieć.

- To ma być rozwiązanie? Być może jakoś zdoła cię uchronić przed fizyczną zdradą, owszem, ale ty już zdradziłeś Laurę, Gregor. Bo za każdym razem kiedy widziałeś tutaj Jasmine, świat wokoło ciebie zamierał, wyludniał się, a ty w swoich myślach brałeś ją z nienacka w ramiona i pieprzyłeś na pierwszej lepszej rzeczy jaka się do tego nadawała.

- Simon, przestań.

- Gregor, przecież nie chciałeś o to wtedy walczyć, nienawidziłeś jej, skrzywdziła cię, więc co do cholery wciąż robi w twoich myślach? Wiesz, że nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, ale może czas na ucieczkę do przodu.

- Słucham?

- Może czas wybrać pierścionek.

- Jaki pierścionek?

- Nie dosłyszałeś, bo jesteś głuchy na to ucho, czy nie chcesz tego podświadomie usłyszeć?Zaręczynowy! Pierścionek zaręczynowy! - podniósł swój donośny głos i ekscentrycznie szturchnął mnie w ramię.

- Czy ja się przesłyszałam?! - podekscytowany damski głos dobiegł nas zza pleców. Kilka metrów dalej stała Anna, siostra Laury. Złota medalistka olimpijska w snowboardzie. Przyczyna i początek naszej znajomości, relacji, związku – Będzie ślub? Naprawdę? W końcu!

Popatrzyłem ze zdezorientowaniem na Simona, który nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Szczerze mówiąc, tak między nami szwagierku, Laura już trochę traciła nadzieję, ale jestem z ciebie dumna, prawdę! No niech cię wyściskam! - przyklęknęła na trawniku i rzuciła mi się na szyję, a ja wymownie patrząc na swojego przyjaciela popukałem się w czoło.

- Nie martw się, Gregor, będę milczała jak grób – zwinnym gestem dłoni, wizualizowała zamknięcie ust na kłódkę, której kluczyk wyrzuca gdzieś w siną dal.

- Dzięki Anna, doceniam – zmieszany, wstałem pospiesznie i teatralnie spojrzałem na zegarek, nie przykuwając w ogóle uwagi do jego tarczy – Jestem już spóźniony, Simon, Anna, za pozwoleniem – odchrząknąłem wciąż zdezorientowany, mając w głowie tylko jedną myśl, żeby jak najszybciej stąd uciec.