środa, 13 maja 2020

Siniak drugi


- Trochę szkoda, że wybrałeś akurat ten dzień na koniec świata, Schlierenzauer – mruknął wyraźnie niezadowolony blondyn, schodząc z ganku z nonszalancko wsuniętymi rękoma w kieszenie spodni. Zawsze irytowała mnie jego arogancka postawa i buńczuczny uśmiech.
- O czym ty mówisz? – zmarszczyłem czoło, rozważając, czy z powrotem nie wsiąść do swojego auta, które dokładnie w tym momencie zamykałem pilotem.
- A jak inaczej nazwałbyś dzień w którym napiszesz do mnie, że musisz z kimś pogadać i faktycznie do mnie przyjeżdżasz? – odpowiedział, zadając retoryczne pytanie.
- Uwierz mi, nikt nie jest bardziej zaskoczony, niż ja sam.
Thomas prychnął cicho pod nosem i pokręcił głową. Nie miałem pojęcia co mną kierowało jadąc trasą, którą pokonałem jako pasażer jeden raz w życiu. Być może Morgenstern miał rację i znał mnie lepiej, niż pozostali moi przyjaciele, a ten fakt był nieco uwłaczający.
- Myślisz, że Jaśmina będzie miała chłopczyka, czy dziewczynkę? – cmoknął wyraźnie zaabsorbowany rzeczywistymi rozmyśleniami, jakby co najmniej przewidywał płeć dziecka książęcej pary. Naiwnie łudziłem się, że ten obślizgły typ mógłby wyciągnąć do mnie pomocną dłoń, zamiast kolejny raz wbić nóż w moje plecy.
- Masz rację, to był fatalny pomysł, nie wiem dlaczego do ciebie napisałem, cześć – obróciłem się na pięcie, czując jak pierwszy raz w konfrontacji z nim robię tak wyraźny unik, nie podejmując walki, nie trzymając gardy, a wręcz odsłaniając się, będąc tak bardzo podatnym na cios.
- Cokolwiek tobą kierowało, Gregor, to nie uznaję tego za słabość, w sumie to nawet wręcz przeciwnie, to musiało kosztować cię dużo odwagi.
Cholerny Morgenstern, wie czym mnie podpuścić. Oczami wyobraźni widziałem, jak wypinał swoją klatkę w nadętym przypływie swojej chorej dumy, jednak ton jego głosu okraszało niecodzienne, szczere uznanie.
- Myślisz, że jesteś taki sprytny i łyknę to jak pelikan? – żachnąłem się, obracając w jego stronie. Naprawdę próbował urągać mojej inteligencji?
- Myślę, że jesteś na to za stary i zbyt inteligentny, żeby tego mojego podstępu nie wyczuć – po raz kolejny w nieprzekłamany sposób zabrzmiało to w jego ustach jak komplement - Przyznaj, że podziałało – pozwolił sobie na kpiarski uśmiech, po czym opadł na progu, wyciągając z kieszeni spodni papierosa i zapalniczkę. Przewracam teatralnie oczami i przysiadam obok niego na schodach w progu werandy. Thomas zaciągnął się papierosowym dymem, a je odpędzałem od siebie jego kłęby. Sportowy tryb życia ewidentnie już go nie obowiązywał. Chyba zaczynałem mu zazdrościć tego jak poukładał sobie po sportowe życie. Po pierwsze musiał przyznać się do porażki. Choć w tym wypadku może to nie znamiona tchórzostwa, a odpowiedzialności? Może to nie słabość, a siła sprawiła, że podjął decyzje o rzuceniu nart w kąt. Został w pewnym sensie do tego zmuszony i niespodziewanie dobrze odnajdywał się w tym życiu po życiu. Czego nie mogłem powiedzieć o sobie. A o tym, że kompletnie straciłem panowanie na sterami dobrze obranego uprzednie kursu, świadczyć miało moje pytanie, a właściwie żałość brzmiąca w głosie.
- Skąd wiesz o Jaśminie?
- Cała grupa na chacie tym żyje.
Zapomniałem, że usunąłem się stamtąd na jakiś czas i szczerze mówiąc, chyba nie mam zamiaru szybko tam wracać.
- Jesteś ciekawy co o tobie pisaliśmy? – spojrzał na mnie z ukosa, unosząc do góry brew, jakby wyczekując mojej reakcji.
- O mnie? Dlaczego o mnie? – obruszyłem się gwałtownie, satysfakcjonując blondyna sowim zachowaniem.
- Chodź – wstał z papierosem w ustach i otrzepał swoje spodnie z wyimaginowanej warstwy kurzu – Rozerwiemy się trochę dzisiejszej nocy.
Posłałem my pytające spojrzenie.
- Spokojnie, przy Sabrinie jestem uosobieniem wszelkich cnót, a Ciebie nie mam zamiaru deprawować, pójdziemy się tylko napić – poklepał mnie po ramieniu, co najmniej jak starego dobrego znajomego.

Nie znałem takich miejsc, jak to w którym właśnie się znajdowaliśmy. Stroniłem od tego typu lokali, a huczne imprezy to w moim wydaniu w jakichkolwiek porywach to jedynie zwykłe domówki. Szczerze mówiąc, mógł mnie zabrać do najpopularniejszego klubu w mieście, a zupełnie nie miałbym o tym pojęcia. Niemniej pojawienie się w jakimkolwiek bardziej popularnym miejscu zawsze mogło się wiązać z jakimiś przykrymi konsekwencjami. Nie oszukujmy się, aktualnie wyłącznie dla mnie, ale na szczęście Thomas na sportowej emeryturze równie jak ja teraz cenił sobie spokój. Co prawda ewidentnie po znajomości udaliśmy się po prowadzących na dół schodach do drugiej, jeszcze bardziej zacisznej sali, w której na pierwszy rzut oka przebywali ludzie, niezbyt interesujący się naszym przybyciem. Usiedliśmy przy barze, na klasycznych hokerach bez oparcia, a Morgenstern, łapiąc kontakt wzrokowy z barmanem uniósł dwa palce ku górze. Chłopak ewidentnie znał na pamięć przyzwyczajenia stałych bywalców, ponieważ w mig skinął głową i obrócił się za siebie wprost do półek wypełnionych po brzegi trunkami.
- Po twojej dzisiejszej wystawie wszyscy zastanawiali się, jak zniesiesz tą wiadomość, a właściwie bombowego newsa – obrócił się bokiem, spoglądając w moją stronę z zaciekawieniem. Studiowanie moich mimicznych reakcji, musiało być niezaprzeczalnie jego ukrytym hobby, co musze przyznać, zaczynało mnie lekko niepokoić. Ściągnąłem brwi, marszcząc przy tym czoło, a cichy śmiech blondyna sprawił, że posłałem mu piorunujące spojrzenie.
- Co cię tak bawi?
- Nic – żachnął się, kiwając przecząco głową, po czym z refleksem godnym podziwu złapał raz po raz dwie, lecące po wypolerowanym blacie w naszą stronę szklanki podwójnej whisky z lodem – Po prostu bawi mnie to jak się przy mnie pilnujesz i powściągasz emocje.
Obejmowałem swoją szklankę obiema rękoma, spoglądając prosto na dno i wydałem usta. Ceniłem sobie akustykę tego miejsca. Rockandrolowa muzyka wydobywała się z głośników nie zagłuszając rozmów kilkunastu przebywających tu osób, ale też przez jej brzmienie nie można było mimowolnie podsłuchiwać treści bądź co bądź nie szeptanych rozmów. Brzdęki szkła nakładały na to wszystko jeszcze jedną warstwę. Odchrząknąłem znacząco, chcąc coś powiedzieć, lecz Morgenstern wzniósł niemy toast, po czym również i ja wlałem w siebie pierwszą porcję trunku. Poczułem, że dotąd spięte mięśnie na karku ewidentnie się rozluźniają, dlatego pozwoliłem sobie pokręcić głową w prawą i lewą stronę z ewidentnym grymasem na ustach.
- Rozumiem, że ta wystawa to było takie symboliczne odcięcie się od przeszłości?
- Nie musze się od niczego odcinać – spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem, ale on jedynie uniósł do góry jedną brew w geście niedowierzania.
- Miałeś ciężki okres Schlierie – skrzywiłem się na sam dźwięk skrócenia dystansu, zwracał się od mnie co najmniej jak kumpel – Jaśmina i to co zrobiła…Wiesz? Nawet nie wiem jak to nazwać…- urwał szukając odpowiedniego słowa, jednak machnął ręką -… mniejsza, wcześniejsze zakończenie sezonu, wypadek na nartach w Kanadzie, rehabilitacja, ciężki powrót, brak formy, kolejna kontuzja, znowu powrót do formy…
- Jezu słodki w morelkach, skończ już mi wyliczać to pasmo nieszczęść.
- To tylko twoje życie, Gregor – westchnął bynajmniej niepocieszony i zamieszał ciemnym płynem na dnie swojej szklanki.
- Od niej to wszystko się zaczęło, każde następne nieszczęście to wszystko przez nią – jęknąłem zatapiając usta w kolejnej szklance szkockiej – Szlag by ją trafił!
- Nie za dużo przypisujesz jednej osobie?
Jego powątpiewanie nie było szczere, po prosto chciał mnie sprowokować do wskazania ciągu przyczynowo-skutkowego. W życiu nie zjeżdżałem ze stoku bardziej wściekły, niż wtedy. Przymknąłem powieki, przypominając sobie feralne zajście.
- W dodatku od dawna nieobecnej w twoim życiu, Gregor, prawda? – zbyt duży akcent kładł na ostatnie słowo, wypowiedziane z niepewnością. Nie uznałem za stosowne i potrzebne wyprowadzać go z błędu. Co to za różnica, czy po raz ostatni widziałem ją cztery lata temu, czy dwa.
- Prawda.
- Nie jest w ciąży.
- Co?
- Jaśmina nie jest w ciąży – powtórzył spokojnie - Wysłałem jej podwójne gratulacje, sugerując się prasą, ale szybko mnie sprostowała, co więcej – zrobił delikatną pauzę, aby skupić na sobie moją uwagę, lub dodać mocniejszego wydźwięku wiadomości, która tego nie potrzebowała - …te zaręczyny, też już są nieaktualne – mrugnął do mnie porozumiewawaczo.
- Po co mi to mówisz?
- Potrzebowałeś, żeby ktoś rozwiał twoje wątpliwości i wiedziałeś, że jeśli ktoś ma coś wiedzieć z pierwszej ręki, to tym kimś jestem ja.
Bzdura, pomyślałbym najpierw o Maćku Kocie, o nim na samym końcu. Poczułem ukucie rozczarowania w sercu, gdyż myśl, że Thomas i Jaśmina, wciąż mogli być sobie w jakikolwiek sposób bliscy doszczętnie mnie rozstrajała.
- Co byś jej powiedział, gdybyś ją teraz spotkał? – zagaił zagadkowo, sunąc palcem po krawędzi wypolerowanej szklanki. Jego pytanie całkowicie zbiło mnie z pantałyku. Wyprostowałam się jak struna, próbując poskładać rozbiegane myśli.
Że nie było dnia, żebym o niej nie myślał? Moglibyśmy to sobie mówić ile chcemy, ale to już nie ma żadnego znaczenia.
- Nie wiem, na szczęście jej nie spotkam – odparłem z pewnością, choć nie wiedzieć czemu mój głos brzmiał smutno. Przechyliłem ostatki zawartości szklanki do ust, po czym odwróciłem się gwałtownie w stronę tajemniczo uśmiechającego się Morgensterna – Bo nie spotkam, prawda?
Moje pytanie zawisnęło w nabrzmiałym, gęstym powietrzu niedomówienia, lecz blondyn zdawał się je zupełnie zignorować i skinął w stronę barmana, sięgając jednocześnie pod połacie kurtki, chcąc uregulować rachunek.
- Thomas?!
- Nie wiem – wzruszył bezwiednie ramionami – Niezbadane są wyroki boskie, nie?
Thomas Morgenstern nie umiał kłamać, co więcej nigdy nie powoływał się na Boga.










Sączyłam przez metalową słomkę swoje mojito, co jakiś czas wbijając ją nużąco w kruchy lód. Choice Club w Krakowie przerastał mnie dzisiaj trochę swoją ekstrawagancką treścią, a klimat nie wprawiał mnie w nastrój kompletnego sponiewierania alkoholem, na jaki miałam dzisiaj ochotę. Na dodatek oprócz Maćka otaczała mnie grupa zupełnie nieznanych mi osób, których imion nie siliłam się nawet spamiętać. Co prawda znałam również wybrankę serca Kota, lecz od pierwszej chwili nie zapałałyśmy do siebie nadmierną sympatią i nic nie zapowiadało, że coś może to zmienić. A to w perspektywie ich rychłych zaręczyn, bardzo mocno winno komplikować sprawę w sytuacji, w której ponownie mogłam nazywać się maćkową przyjaciółką. Swoją drogą to był dla mnie niemiłosierny cios. O ile życzyłam całym sercem brunetowi jak najlepiej i naprawdę chciałam, żeby po prostu był szczęśliwy, to niezaprzeczalnie doskwierał mi fakt, że on zdążył otrząsnąć się z marazmu po swojej idealnej, niedostępnej, żonatej blondynce i z lubością zatracił się w atrakcyjnej brunetce, a ja w swoim życiu posunęłam się przez ten czas o trzysta sześćdziesiąt stopni, czyli wróciłam do punktu wyjścia. Odgrywałam jak zawsze swoją beznadziejną rolę drama queen, robiąc z siebie przy tym ofiarę. Dosięgnęła mnie gdzieś taka refleksja, wraz z osiągnięciem dna w szklance, że może najwyższy czas wziąć odpowiedzialność za swoje szczęście.
- I oddałaś mu ten pierścionek, tak? A on tam był już z jakąś laską? – pochylony nade mną Maciej, już nawet nie próbował ukryć zdziwienia, a ironiczny ton jego głosu jedynie mnie w tym utwierdził – Erik? No cóż, nie spodziewałbym się.
- Oszczędź już sobie te złośliwości – wymamrotałam, przewracając teatralnie oczami. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie miał w tej kwestii zdanie. Chociaż nie podobało mu się, że wplątałam się w jakiś dziwny układ z Erikiem, to nie próbował mnie ratować przed tym za wszelką cenę. Emocjonalnie bardzo dojrzał i może w końcu otrząsnął się z roli mojego wybawiciela i anioła stróża. Choć muszę przyznać, że gdzieś w głębi bardzo mi tego brakowało, nie mogłam mieć do niego o to pretensji. To ja wciąż mentalnie tkwiłam w tamtej złudnej iluzji, wyobrażeniu o małej Jaśmince, której trzeba pomóc, bo jak zwykle wplątała się w tarapaty.
- Przez chwilę myślałem, że to wcale nie jest takie głupie, że może ty i on, wiesz … tak miało być, przeznaczenie, powrót po latach, po tym całym dramacie, ale jednak nie, mimo wszystko zasługujesz na kogoś lepszego od tego pożytecznego idioty – ukradł sprytnym ruchem oliwkę z drinka swojej ukochanej, czym skupił na nas jej przelotną uwagę, którą do tej pory poświęcała swoim przyjaciołom.
- Kocie – wymamrotała zalotnie i przeczesała swoją dłonią jego długie i gęste włosy, po czym wtuliła się w maćkową sylwetkę, upajając się zapachem jego perfum. Nosił te same niezmiennie od kilku lat i to ja byłam i wciąż jestem autorką tego zapachu. Chociaż to już nie ja kupuję mu je pod choinkę, straciłam do tego prawo. Aga nie omieszkała mi ciągle o tym przypominać w nazbyt sugestywny sposób. W jej urojeniach to ja musiałam być wielką, niespełnioną miłością Macieja i tym samym stałam się jej największym wrogiem. Brunetka pocierała udo skoczka dłonią i złożyła soczystego całusa na jego policzku, a jej zachowanie uznało aprobatę Kota, gdyż wyraźnie połechtało jego męskie ego.
- Mam nadzieję Jaśminka, że jednak z kimś przyjdziesz na nasz ślub – zaświergotała radośnie, choć pod jej szerokim uśmiechem, dostrzegałam zamaskowaną złośliwość.
- Aguś, daj spokój – Maciej skarcił swoją ukochaną nieprzychylnym wzrokiem – Do naszego ślubu jest jeszcze rok, a nie kilka tygodni.
Zaczęłam się zastanawiać jak często moje niepoukładane życie uczuciowe jest tematem ich śniadaniowych pogawędek przy kawie, ale odniosłam wrażenie, że dosyć często. Z pewnością zbyt często, choć byłam wdzięczna Maćkowi, że szczegóły zachowywał wyłącznie dla siebie.
- Mam nadzieję, że się nie przejmujesz – aksamitny maćkowy szept, łaskotał skórę na moim karku – Przepraszam Cię za nią, wiesz jaka ona jest.
- Jesteś zbyt wymagająca kochana – zmrużyła swoje niebieskie oczy sącząc martini i skupiając uwagę wszystkich przy stoliku na sobie – Naprawdę nie rozumiem dlaczego nie zostałaś z Erikiem, skoro już cię tak bardzo chciał…
Usłyszałam tylko warknięcie szatyna i oburzoną nieuzasadnionymi pretensjami Agnieszkę, która zarzucała mu, że ponownie Kot trzyma moją stronę. Jakby już nie raz wałkowali ten temat, albo to jedynie ponowne rozhisteryzowanie z zazdrości. Wstałam niekoniecznie zwracając tym kogokolwiek uwagę, poprawiając swoją cekinową, srebrną sukienkę do połowy ud i zgarniając torebkę z kanapy, skierowałam się prosto do wyjścia. Mrugałam kilkukrotnie, aby powstrzymać napływające do oczy gorzkie łzy, nie chcąc pokazać przed szatniarzem swojej słabości. Zarzuciłam elegancki płaszcz na swoje ramiona i naciągając jego połacie, wyminęłam się w drzwiach z wchodzącą parą. Przystanęłam przed lokalem, czując jak chłodne, nocne powietrze muska moją nagą, odkryta łydkę, zmuszając mnie do postukiwania szpilką w brukową kostkę. Rozglądnęłam się dookoła, zauważając grupkę elegancko i schludnie ubranych mężczyzn palących papierosy i opowiadających sobie sprośne dowcipy. Pociągnęłam nosem, przeklinając w duchu tę wywłokę, która świadomie uderzyła z premedytacją w moje najczulsze punkty. Czułam się jak wybrakowany towar na lipnej promocji, który ktoś chciał kupić jedynie przez przypadek i nie mógł go poddać reklamacji.
- Przepraszam – odchrząknęłam cicho, jednak mój drżący głos zwrócił uwagę mężczyzn i niemal w jednym momencie ucichli – Mógłby ktoś z Panów, poczęstować mnie papierosem?
Dwóch z nich, stojących naprzeciwko mnie spojrzeli z lubieżnie lustrującym mnie wzrokiem, a jeden z wyraźnie wystającym brzuchem, opinającym się na ostatnich szwach i guzikach koszuli, wyglądał jakby chciał mi zaproponować nieco więcej. Kiedy jeden z nich sięgał do kieszeni swojej marynarki, mężczyzna stojący tuż obok mnie powstrzymał go wyraźnym ruchem ręki, a sam podstawił mi pod nos swoją papierośnicę. Schwytałam papierosa między długie palce i spojrzałam przelotnie na mężczyznę. Od pierwszej chwili dręczyło mnie przekonanie, że już go kiedyś widziałam.
- Mogę jeszcze ogień? – spytałam nieśmiało, zupełnie poddając się jego intensywnemu spojrzeniu, choć nieco już zamglonemu przez alkohol, który ewidentnie od niego wyczuwałam w wydychanym powietrzu. Uśmiechnął się zawadiacko, rozpalając przede mną zapalniczkę. Nachyliłam się do niej niczym wytrawna, rasowa palaczka, choć nie pamiętam kiedy ostatnio miałam w ustach papierosa. Przez mój kark przebiegł zimny dreszcz, a ja wciąż jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w niebieskie oczy ciemnego blondyna. Choć wyglądał na niewiele starszego, to jednak znaczące zakola i zarost dodawały mu jeszcze dodatkowo kilka lat.
- Ponoć Pan Bóg powiększa zakola o centymetr, kiedy mężczyzna okłamuje kobietę – zaciągnęłam się, po czym wypuściłam kłęby papierosowego dymu z zakamarków płuc, wprost w dość przystojną twarz.
- Masz je wszystkie na sumieniu Jaśmina, bo to ty złamałaś mi serce pierwsza.
Zamrugałam kilkukrotnie zupełnie oszołomiona. Tylko dzięki charakterystycznemu brzmieniu głosu byłam w stanie go rozpoznać, choć kiedy przypatrzyłam się mu odrobinę dłużej dostrzegałam co raz więcej podobieństw.
- Niemożliwe – wyszeptałam z wypalającym się w dłoni papierosem i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Galanteria, szyk, magnetyzm, charyzma, on miał po prostu to coś, mimo iż nie był najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi, przyciągał i jak zawsze intrygował.
- Możliwe, wyjechałaś i mnie zostawiłaś, to są niezaprzeczalne fakty – uśmiechnął się szelmowsko, nie emanując nadmiernym bólem.
- Mogę się jakoś zreflektować, Konradzie? – spytałam przekornie, lubieżnie oblizując swoje wargi i jednocześnie czując jak jego spojrzenie przepala moją skórę.
- Nie zostawiaj mnie dzisiaj samego – wymamrotał niskim, pociągającym głosem, wprost do mojego ucha, skubiąc jego płatek.

Pozwoliłam porwać się do niezbyt popularnej knajpy, w której wystrój przypominał coś pomiędzy dwudziestoleciem między wojennym, a wczesnym PRLem. Dość karkołomne, lecz spójne przez melodie dawnych lat, połączenie uświadomiło mi jak bardzo lubuję się w tym klimacie. Przez chwilę poczułam jakbym co najmniej wróciła do poprzedniego wcielenia, lub życia, które zostawiłam za sobą po śmierci babci, po wyjeździe do Dortmundu. Przy Konradzie wszystko było proste. Przez laty niewyjaśniona sytuacja, nie nagromadziła żadnych pretensji, czy zbędnych wyjaśnień. Rozumiał, a potem przecież żył swoim życiem. Jak się przed chwilą dowiedziałam przewodził dość prężnie rozwijającej się firmie konsultingowej, ukończył jeszcze jeden kierunek studiów dość hobbistycznie, a w planach miał jeszcze start w wyborach na prezydenta Krakowa. Miał mnóstwo planów, pomysłów, ambicji i pokładów energii.
- Masz kogoś? – wypaliłam bez ogródek przyglądając się jego dłoniom, na których nie zauważyłam obrączki. Przez ułamek sekundy milczał, szukając odpowiednich słów, a ja machnęłam ręką – Przepraszam, zapomnijmy o tym.
- Nie – pokiwał głową, chytrze się uśmiechając – Wciąż czekam na tą właściwą.
- Jasne – żachnęłam się, opierając głowę na łokciu – Bawi cię takie życie?
- Wyjdź za mnie, to przestanę – uniósł do góry brwi i pochylił się nad niewiele dzielącym nas stolikiem. Delektowałam się zapachem jego perfum i niestosowną bliskością.
- Przedwczoraj oddałam już jeden pierścionek zaręczynowy.
- Każdy ma jakąś przeszłość – wzruszył bezwiednie ramionami, a zawadiacki uśmiech wstąpił na jego twarz – Liczy się tylko to co tu i teraz – szepnął delikatnie muskając moje usta. Były ciepłe, miękkie i smakowały szlachetnym alkoholem.
- Pojutrze wyjeżdżam do Austrii na parę miesięcy, mówiłam ci, że podpisałam kontrakt z klubem kolarskim.
Pokiwał głową na znak, że nie umknęło to jego uwadze.
- A zostałabyś dla mnie? – mruknął niepewnie – Postawiłabyś wszystko na jedną kartę?
- Musiałbyś mnie przekonać, że warto – odparłam ochrypniętym z emocji głosem.
Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się intensywnie tymi swoimi niebieskimi lśniącymi oczami, jakby coś dogłębnie analizując.
- Zatańczymy? – spytał po dłuższej chwili ożywiony, kiedy rozpoznał melodię mojej ulubionej przedwojennej piosenki, do której tańczyliśmy u mnie w pokoju te kilkanaście lat temu. Nie czekając na pozwolenie chwycił moją dłoń i zaprowadził na niewielki parkiet, rozciągający się między stolikami – Chyba zaczynam wierzyć w przeznaczenie – oparł swoje czoło o moje, a dłoń która spoczywała na moich lędźwiach przycisnęła mnie do jego bioder jeszcze mocniej.
- Nie jestem tą samą dziewczyną, którą wtedy znałeś.
- A ja tamtym chłopakiem, ale to nie ma żadnego znaczenia, przy mnie możesz być kim tylko chcesz – wymamrotał tuż nad moim uchem, kiedy sprytnie obrócił mnie do siebie plecami, a potem dokończył pełny obrót. Mogłabym płynąć w jego ramionach przy dźwiękach „Nie odchodź ode mnie” aż do białego rana, do poobcieranych od szpilek stóp. Jego dłoń błądziła po moim biodrze, a usta bezbłędnie odnalazły drogę do naszego połączenie w pełnym pasji pocałunku.
- Mamy chyba jakieś niedokończone sprawy sprzed lat – przygryzłam subtelnie dolną wargę, splatając nasze dłonie i ukradkiem spoglądając w stronę wyjścia.
- Jedziemy do mnie – stwierdził z buńczucznym uśmiechem i sięgnął po mój płaszcz. Czekając na kierowcę blondyn łapczywie skradał mi kolejne, łapczywe pocałunki. W wiozącym nas audi, na tylnym siedzeniu zaciskałam równie mocno dłonie co usta, aby nie wydać z siebie żadnego jęku rozkoszy. Ze stoickim spokojem patrzyłam się w lusterko kierowcy, upewniając się, że nie widzi frywolnie wsuwających się palców Konrada pod moją sukienkę. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, zdzierając z niego koszulę tuż po przekroczeniu progu jego domu. Moje zachowanie może było skutkiem wszystkich przytyków w ostatnim czasie, ale nie zamierzałam zrzucać odpowiedzialności na garb Maćka, czy Łukasza. Dzisiejsza noc była dla mnie jedną z najprostszych i nieskomplikowanych decyzji od bardzo dawna. Wróciłam do człowieka, który nigdy mnie nie skrzywdził. Kochaliśmy się do rana, a kiedy zsunęłam się na skraj łóżka, schylając się po ubrania, jego mocny uścisk ściągnął mnie z powrotem w jego ramiona.
- Nie wiem przed kim i przed czym tak uciekasz Jaśmina w tą pracę na całym świecie, ale wiesz, że możesz już przestać? Przestać uciekać i zostać ze mną – wymamrotał sennym głosem i prawie z zamkniętymi oczami musnął mokrymi wargami moje czoło.
 Zasypiając w ramionach swojego nastoletniego zauroczenia, planowałam następnego dnia zerwać umowę z niemieckim zespołem i zostać w Krakowie na zawsze. Ekran mojego telefonu leżącego na stoliku przy łóżku rozjaśnił mrok. Chwyciłam sprzęt zgrabnym ruchem wpatrując się tępo w dostarczoną wiadomość. Jej adresatem był Thomas Morgenstern, który wczorajszego wieczora składał mi absurdalne gratulacje.

To kiedy przyjeżdżasz do Austrii? Może załapiesz się jeszcze na ciekawą wystawę zdjęć.

W załączonym multimedialnym pliku rozpoznałam swoje zdjęcie wkomponowane w białe tło. Doskonale pamiętałam w jakich okolicznościach było uwiecznione. Przełknęłam nerwowo ślinę, wytrącona z błogiego nastroju w postaci unoszącego się jeszcze w powietrzu orgazmu. Spojrzałam przez ramię na spokojnie śpiącego blondyna i przygryzając dolną wargę wystukałam palcami w ekran iphona.

Mówił coś o mnie?

Sama się przekonaj. Do zobaczenia?

Nie wiem, raczej nie.
Na pewno nie.