niedziela, 11 października 2020

Siniak trzeci

 

Kwiecień | Polska | Jaśmina

 

- Jeśli myślisz, że zamierzam cię powstrzymywać podnosząc larum lub błagać, żebyś została, to uczciwie cię informuje, że to się nie wydarzy – jego spokojny, opanowany niemal do bólu pewny ton głosu odbijał się od beżowych ścian sypialni. Jak ostry sopel lodu ciął moją skórę, naznaczając ją pogłębiającymi się bliznami. Blondyn stał posągowo oparty o parapet i z założonymi rękoma przyglądał się bacznie moim poczynaniom, śledząc swoimi niebieskimi tęczówkami każdy mój ruch – Możesz już przestać to teatralne pakowanie? – syknął ze złością, podchodząc do mnie i wyrywając z moich dłoni bluzkę, którą miałam zamiar właśnie wrzucić w pośpiechu do rozłożonej na satynowej pościeli walizki. Wstrzymałam drżący oddech próbując z całych sił nie dać po sobie poznać, jak momentalnie moje całe ciało spięło się w nerwowym napięciu. Spojrzałam na niego z gniewnym niezrozumieniem bez słowa próbując odzyskać moją własność, jednak nadaremnie, gdyż jego kurczliwy uścisk był zbyt mocny. Nie udźwignęłam również wagi jego przeszywającego mnie bezzasadnie obwiniającego spojrzenia, więc pokonana pokornie spuściłam głowę.

- W porządku, nie potrzebuje jej tak bardzo – oznajmiłam wciąż nieco rozgoryczona i zasunęłam ekscentrycznie zamek od torby, usilnie zastanawiając się, czy w tym rychłym pośpiechu nie zapomniałam czegoś ważnego. Spojrzałam kątem oka na wyświetlacz mojego telefonu, gdzie ukazało się powiadomienie o nadchodzącej od Kota wiadomości.

- Jaśmina do cholery, co cię nagle ugryzło? Mówiłaś, że nie chcesz tej pracy – Konrad złapał kurczliwie za mój nadgarstek, przyciągając mnie do siebie zbyt nachalnie. Mimo mojego wyraźnego syknięcia, spowodowanego niekomfortową dla mnie sytuacją, nie rozluźnił uścisku, a po jego dobrych manierach nie został nawet ślad – Nagle przestałaś akceptować sytuację? Przecież byłem z Tobą szczery od samego początku, mówiłem, że spodziewam się dziecka z kobietą, z którą nic mnie nie łączy i niczego to między nami nie zmienia. Przecież powiedziałem ci, że będziesz dla mnie tak samo ważna jak on.

Oparł delikatnie swoje czoło o moje i subtelnie gładził moje lico swoją wewnętrzną stroną dłoni. Czułam na swojej twarzy jego słodki oddech, zapach perfum i kilkudniowy zarost, który doprowadzał mnie do obłędu. Musnął moje rozedrgane wargi zaczepnie, po czym delikatnie przyssał się do moich ust, tak abym mogła spijać słodkość tego pocałunku. Jego dłoń sunęła wzdłuż moich lędźwi, zaciskając się agresywnie na pośladku, a jego szorstki język sprytnie rozchylił moje zaciśnięte zęby.

 - Nie – jęknęłam odpychając go od siebie i widząc wściekłość w jego spojrzeniu. Nerwowo przełknęłam ślinę, przymknęłam powoli powieki i wzięłam głęboki wdech - Naprawdę myślisz, że to nic nie zmienia? – niekontrolowana ironia wdarła się na moje spierzchnięte usta – A ty w ogóle chciałbyś kiedyś mieć ze mną dzieci?

Moje pytanie ewidentnie zbiło go z pantałyku, gdyż odsunął się na tyle, aby móc zdezorientowanymi spojrzeniem zlustrować moją twarz.

- Jasne, że tak – odparł z oczywistością – Co to za pytanie.

- A gdzie będziesz, jak będzie Dzień dziecka? – uniosłam enigmatycznie prawą brew do góry. Jego ciche westchnięcie przerwało zastygłą ciszę, a posępny wzrok uciekł w bok. Zawiązał wargi w wąską kreskę i nie potrafił odpowiedzieć na moje utkane z niepewności pytanie – Gdzie będziesz w Wigilię? A jak nasze dziecko i wasze dziecko będzie chore, to które będziesz nosił na rękach?

Prychnął wymownie, kręcąc głową z niedowierzaniem, jednak moje szklące się oczy podziałały na niego karcąco.

- Jakoś to się ułoży Jaśmina, musi, nie ma wyjścia – wzruszył ramionami.

- Ty nie masz wyjścia – jego wzrok powędrował na moje nagie posiniaczone ramię, więc odsunęłam je ekscentrycznie, kiedy chciał je pocieszająco potrzeć i uniosłam dłoń w obronnym geście - Ja mam.

- Słucham? – ściągnął brwi z nie zrozumiem i obdarzył mnie pretensją w spojrzeniu.

- Nie zasłużyłam na to, żeby być równie ważną, nie zasłużyłam na to, żeby moje plany i życie było uzależnione od innej kobiety i dziecka, które będziesz z nią miał – widziałam na jego tężejącej twarzy, jak kalkulował odpowiedź, która wciąż nie nadchodziła -  Może to egoistyczne i niedojrzałe, ale ja chcę być z kimś dla kogo będę najważniejsza, wybrana, a nie równie ważna, z kimś, dla kogo nasze dzieci będą jedynym oczkiem w głowie, wybacz.

Zacisnęłam spoconą dłoń na rączce od walizki i pociągnęłam ją za sobą, wychodząc rzewnym krokiem z pomieszczenia, w którym zostawiłam zdezorientowanego blondyna. Nie zawahałam się nawet na ułamek sekundy, nie obróciłam ckliwie przez ramię, nie obdarzyłam sentymentem pokaźnego bukietu róż, stojących w wazonie na przeprosiny. Głęboki haust powietrza, który zaczerpnęłam po wyjściu z posesji ukoił rozedrgane serce. Z ulgą dostrzegłam wysiadającego z audi Maćka, który z wyczekującym spojrzeniem otworzył bagażnik. Przemknęłam z hałasującym na brukowej kostce pakunkiem bez słowa, pospiesznie oddając go szatynowi.

- Jaśmina, poczekaj! – donośny głos Konrada siłującego się z furtką i zakładającego w pośpiechu bluzę na swoje ramiona skutecznie popchnął mnie do drzwi maćkowego samochodu – Proszę cię, porozmawiajmy jeszcze. Kocham cię, słyszysz? Zrobię dla ciebie wszystko, Jaśmina!

- Jedźmy już – wyjęczałam błagalnym tonem, siłując się nadaremnie z pasem  i mrugając kilkukrotnie skutecznie powstrzymując napływając do oczu łzy. W lusterku przyglądałam się z niepokojem biegnącej w naszą stronę, lecz sukcesywnie oddalającej się postaci blondyna.

- Ależ to było melodramatyczne – zagwizdał z przekłamanym uznaniem skoczek, a w kącikach jego ust przemknął cień zduszonego, kpiarskiego uśmiechu – Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać? -skupiony na drodze, uważnie skręcił w lewo.

- Dzięki, że przyjechałeś Maciek – zmęczona potarłam dłonią czoło, a szatyn włączył radio.

- Od czego ma się przyjaciół – odparł z oczywistością, posyłając mi swój firmowy szczery uśmiech – To gdzie cię zawieźć?

- Na lotnisko, trochę mi się spieszy.

- Czyli jednak – westchnął niepocieszony, nerwowo stukając palcami w kierownicę. Nie wydawał się być przesadnie zdziwiony.

- Jednak, co?

- Ucieczka do przodu, twój ulubiony przećwiczony wariant rozwiązywania krytycznych sytuacji. Przecież byliście ze sobą na Mazurach przez dwa tygodnie i nie mogłem się odpędzić od twojego szczęścia w słuchawce telefonu, więc co się stało, hm?

Przez ułamek sekundy spojrzałam na jego profil twarzy z zatrwożonym wzrokiem. Z przygryzioną dolną wargą szybko przekalkulowałam, że to nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. Nie mam prawa obarczać go moimi problemami więcej, niż już to zrobiłam.

- Tak – zająknęłam się mało przekonywująco i postanowiłam kontynuować przemyślaną i wiarygodną narrację - Było nam cudownie, ale zrozumiałam, że nie zawsze będziemy we dwójkę i nie zawsze będzie nam tak cudownie, że zawsze będzie tamto dziecko i tamta kobieta.

- Rozumiem – pokiwał głową z uznaniem - Po prostu przyzwyczaiłem się już do myśli, że zostajesz, że będziesz obok – jego ton głosu wyraźnie posmutniał. Sięgnął do schowka po przeciwsłoneczne okulary versace, które założył na nos, aby nie przymykać co chwilę powiek od nachalnie rażącego słońca, wychylającego się zza kłębiastych chmur. Przejechaliśmy całą drogę w głuchym milczeniu z lecącą w tle ckliwą piosenką Z jednym wyjątkiem, kiedy próbowałam bezskutecznie wytłumaczyć mojemu kompanowi podobieństwo w pracy z organizmem skoczka i kolarza, na przykładzie Primoza Roglica, który po porzuceniu nart idealnie odnalazł się w światowym, naszpikowanym gwiazdami peletonie.

- Będę za tobą tęsknić Jaśminka – wyszeptał mi do ucha, rozwiewając słodkim oddechem moje włosy.

- Niedługo wrócę, wątpię w to, że postawie gościa po takiej operacji na nogi na trzy intensywne tygodnie morderczej jazdy – roześmiałam się dźwięcznie, przylegając do torsu szatyna jeszcze mocniej, na tyle aby poczuć wbijające się we moją klatkę piersiową jego żebra.

- Nie rób tam nic głupiego – z ciężkim westchnięciem odsunął się ode mnie, jednak pozostał na tyle blisko, bym mogła policzyć każdą z jego rzęs – I błagam nie wplącz w żadną dziwną historię.

Przewróciłam teatralnie oczami w geście irytacji i chwyciłam zamaszyście za rączkę od walizki, przez co nieostrożnie zsunięty z ramienia rękaw swetra odsunął potężnie zasinioną skórę. Z powrotem pospiesznie naciągnęłam go aż do  szyi, co jednak nie umknęło uwadze zaniepokojonemu szatynowi.

- Jaśmina – zająknął się ledwo słyszalnym głosem, jednak obróciłam się na pięcie przygryzając wargi i mocno ruszyłam w kierunku terminalu. Byłam mocno spóźniona, jednak zerknęłam przez plecy po raz ostatni na zastygłą w bezruchu sylwetkę skoczka. Dostrzegłam w jego błyskotliwym spojrzeniu, że właśnie rozwiązał zagadkę mojej ucieczki do Austrii.

 

 

Gregor |kwiecień| Austria

 

Podnoszę do góry dwa palce, sygnalizując barmanowi powtórkę, a ten reflektuje się niemym skinieniem głowy i obraca w stronę mahoniowych półek z alkoholami. Spoglądam niecierpliwie przez plecy w stronę wejścia, jednak na próżno doszukuje się w nim postaci blondyna. Wyciągam z kieszeni telefon, sprawdzając czy Laura odczytała już moją wiadomość Kocham Cię, tęsknię i zastanawiam się, czy wydedukuje po tym, że jestem już w stanie nietrzeźwości. Nie jestem tak wylewny na co dzień, czy też kiedy, jak dziś wyjeżdża na loty. Umiejętność łączenia dwóch zawodów i swoich pasji zawsze budziła u mnie podziw. Tak jak cała jej klasa, szyk, obycie, osobowość, galanteria. Była kobietą, którą chciałeś pokazać światu przy swoim boku. Chociaż najbardziej szanowałem w niej to, że dostosowała się do mojej pokręconej wizji uczuć. Oczekiwałem od partnerki tyle miłości ile sam byłem w stanie dać. Każde zachwianie proporcji byłoby dla mnie nieodpowiednie i pewnie szybko zakończyłoby relację. Dlatego nam udało się przetrwać. Obejmuje dłońmi szklankę, sunę obuszkiem po jej tępej krawędzi i parskam wymownie, że przez ułamek sekundy poddałem wątpliwości nasze szansę na dalsze przetrwanie. Chociaż po chwili dociera do mnie fakt, że to jednak mglisty powód, dla którego to zrobiłem byłby bardziej godny pożałowania.

 – Ale ty jesteś głupi Schlierenzauer - pokręciłem z dezaprobatą głową i stanowczym ruchem przechyliłem szklankę z dźwięcznym hukiem odstawiając ją na blat.

- No no – usłyszałem wesołe pogwizdywanie i poczułem  mocne poklepywanie po ramieniu – To skrzywienie to na mój widok, czy zbyt mocny alkohol? – niekontrolowana ironia wdarła się na usta blondyna. Usiadł na krześle obok i sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurki, wyciągając portfel. Uśmiechnąłem się pod nosem doceniając jego uwagę.

- Nie przyzwyczajaj się do tego, to jednorazowa sytuacja – wyznałem z cichym westchnięciem, zamawiając podwójne whisky blondynowi.

- Spokojnie Gregor, nie zamierzam się z Tobą zaprzyjaźniać. Aczkolwiek bardzo mi schlebia, że jestem twoim kompanem do szklanki – Morgenstern wzniósł toast, jednak spojrzałem na niego z politowaniem i przewróciłem teatralnie oczami. Musiałem przyznać, że wciąż niezmiernie mnie irytuje jego wesołe spojrzenie i ten zanadto rozluźniony styl bycia. Niebieskooki przeczesał dłonią swoje złote włosy, a dostrzegając w oddali dwie posyłające mu uśmiech dziewczyny, natychmiast się wyprostował, wypinając klatkę piersiową i wciągając brzuch. Jak dobrze, że nie mam jeszcze problemu z dodatkowymi kilogramami.

- Spytam wprost i nie będę owijał w bawełnę.

- Kamień z serca – odetchnął z ulgą – Nie wiem czy twoje towarzystwo będzie mi odpowiadać przez cały wieczór.

Puściłem mimo uszu tą kąśliwą uwagę, jednak doskwierał mi fakt, że miał nade mną tą przewagę. To ja musiałem zadzwonić z prośbą o spotkanie, to ja czegoś od niego chciałem i w końcu tylko on  może mi pomóc.

- Czy to możliwe, że widziałem dzisiaj Jaśminę? – wstrzymałem powietrze w płucach, obserwując jak Thomas został zbity z pantałyku moim pytaniem.

- Już masz pijackie wizje? Może skonsultuj się ze specjalistą, bo ja już ci chyba w tym problemie nie pomogę – błysnął wątpliwym klasy żartem, szybko dopijając drinka. Rzucił banknotem na blat, ewidentnie szykując się do wyjścia, ale ja nie dawałem za wygraną.

- Daruj sobie te swoje gówniarskie zaczepki, Morgenstern. Czy to możliwe, że widziałem ją dzisiaj w Centrum Sportowym? Wiem, że coś wiesz.

Złapałem go za ramię i zderzyłem się z jego zniecierpliwionym spojrzeniem niebieskich tęczówek, które coś przede mną ukrywały.

- Może coś wiem, może nie. Nie znajduję powodu, dla którego miałbym ci cokolwiek mówić – wydymał usta, pokręcił głową i wzruszył bezwiednie ramionami.

- Mam cię prosić?

- Jesteś żałosny Gregor. Siedzisz tutaj i upijasz się do lustra, bo ci się przywidziało, że widziałeś swoją byłą?

Thomas Morgenstern miał bardzo wysublimowane hobby. Pragnął wyciągać z ludzi ich najmroczniejsze sekrety, skrywane tajemnicy, prawdziwe emocje chowane za frasobliwą maską pozorów. Doskonale o tym wiedziałem, że nie mogłem sobie pozwolić na zdemaskowanie, ale być może to już krążące w organizmie procenty spowodowały przypływ szczerości, na jaki nie byłem w stanie zdobyć się nawet przed sobą. Jednak blondyn nieumyślnie postanowił podać mi pomocną dłoń.

- Laura wie?

- Właśnie w tym rzecz, że wolałbym wiedzieć to przed Laurą – syknąłem przez zaciśnięte zęby – Chce być z nią szczery i niczego nie ukrywać, więc wiesz coś, czy nie?

Westchnął i powrócił na swoje miejsce splatając dłonie i opierając je o rant wypolerowanego blatu.

- To ci się nie spodoba Gregor – zaznaczył, przechylając głowę i spoglądając na mnie badawczo – Z tego co wiem to przyjechała tutaj do pracy.

- Tutaj? Ale …

- Poczekaj – strofował mnie uniesioną do góry ręką – Przyjęli ją dopiero co do niemieckiego kolarskiego zespołu, a ona ma pomóc austriackiemu kolarzowi dojść do formy przed Tour de France.

- Dojść do formy, zależy do której – prychnąłem przez nos i zatopiłem usta w alkoholowym, brązowym płynie.

- Facet miał złamany obojczyk i przyda mu się fizjoterapeuta, który pomoże mu wrócić, przyspieszy i usprawni powrót, będzie miał wszystko pod kontrolą to jest ważne, wiem coś o tym.

Zreflektował się, że to jednak nie był dobry przykład, chociaż z pewnością miał trochę pragmatycznej racji.

- Błagam cię Morgenstern, szybciej od szlifowania formy, regenerowałeś swojego kutasa, więc nie pieprz mi tu takich górnolotnych frazesów.

- Okej, masz rację – pokiwał głową twierdząco, jednak wygiął twarz w kwaśny grymas – Gówno mnie obchodzi co sobie o mnie myślisz, zwisa mi to co masz do Jaśminy, ale nie będziesz obrażał żadnej kobiety w moim towarzystwie.

Wstał z krzesła i zgarnął z blatu swój portfel, wkładając go z powrotem do kieszeni czarnej kurtki.

- Ty za to obrażasz jej swoim zachowaniem i tym jak je traktujesz.

Hipokryzja była ciężka do przełknięcia, ale trochę to trwało nim blondyn strawił ją z przystawioną pięścią do nosa.

- Będzie tutaj półtora miesiąca, mam nadzieję, że Laura do tej pory zdąży wrócić. Pozdrów je ode mnie, jedna i drugą, Greg.

Thomas Morgenstern odjechał spod baru na swojej urażonej dumie, a ja uderzyłem wściekle pięścią w drzwi lokalu, który opuszczałem. W głowie miałem jedną myśl, aby jak najszybciej dotrzeć na wystawę moich zdjęć.

 

Wbiegłem do środka mijając portiera, którego zdążyłem ostatnio przelotnie poznać.

- Panie Schlierenzauer – zawołał za mną donośnym głosem, ale nie chciałem marnować czasu na starcze pogawędki, zwłaszcza że z pewnością wyczułby ode mnie nieświeży oddech i alkohol.

- Wiem, że jest późno i już Pan zamyka, ale naprawdę potrzebuje zdjąć kilka zdjęć – rzuciłem w głuchą przestrzeń nie czekając na jego odpowiedź, a może powinienem, może to by mnie wstrzymało, a przede wszystkim zatrzymało. Wbiegłem do odpowiedniej sali nie zważając na zapalone tam światło i stanąłem przed portretami Jaśminy. Zdjąłem pierwsze dwa i usłyszałem stukot obcasów odbity od drewnianej podłogi. Moje ciało sparaliżowała czyjaś obecność za moimi plecami, a może zrobił to zapach pomarańczy i piżma.

- Szkoda, że je zdejmujesz, bardzo mi się podobały.








no hej, polecicie coś do czytania?