sobota, 4 maja 2019

Prolog



Prolog


Przemoknięte serca miast 
I tylko ty i ja szczęśliwi tym dniem
Bo choć zapomniał o nas świat
Mokrzy od stóp do głów, nie tracimy nadziei



Gregor
Austria | kwiecień

Naciągnąłem kaptur szarej bluzy na głowę, choć starannie układane włosy i tak są już całe mokre. Wciąż podkręcałem tempo biegu, choć wykrzywiałem twarz w grymasie bólu i czułem już uporczywe skurcze w łydkach. Próbowałem znaleźć w kieszeni dresu muzyczny sprzęt i za wszelką cenę przełączyć ckliwą piosenkę Jamesa Bay’a, której nastrój i słowa mogłyby dzisiaj znokautować moje szczelne mury wrażliwości. Z impetem nabiegłem na kałużę, a brudna woda rozbryzgiwała na boki, plamiąc przy tym moje ubranie. Latarnie co raz słabiej oświetlały nocne ulice na obrzeżach miasta, a ja jak najszybciej chciałem zostawić za sobą miejski zgiełk, żar neonów, dźwięk klaksonów i oślepiające światła reflektorów. Dysząc ciężko, dobiegłem do zadaszonego przystanku, chcąc w jakikolwiek sposób uchronić się przed ulewnym deszczem przybierającym na sile. W końcu przez chwilę słyszałem jedynie swoje szybko bijące serce, przyspieszony oddech i dźwięk bębniących o dach kropel. Chciałem jak najdłużej delektować się tym błogim stanem, w którym ponownie mam kontrolę nad wszystkimi swoimi emocjami, w którym łatam każdą szczelinę, sprawdzam każde pęknięcie w mozolnie wybudowanej tamie. Kątem oka dostrzegłem eleganckiego mężczyznę odzianego w dwurzędowy, szary płaszcz, do kompletu z czarnmi spodniami i wypastowanymi butami. Wyrzucił z rezygnacją bukiet bladoróżowych piwonii do pobliskiego kosza, a z zakamarków kieszeni wyciągnął paczkę mentolowych papierosów. Nagle, jakby czując na sobie ciężar mojego wzroku odwrócił głowę, uważnie przyglądając mi się przez chwilę. Nie mam pojęcia jak bardzo musiałem wyglądać, jak obraz nędzy i rozpaczy, że nieznajomy wyciągnął dłoń z otwartą paczką w moją stronę, unosząc przy tym pytająco do góry prawą brew. Kiedy automatycznie miałem pokiwać przecząco głową, poczułem jak cała niestabilna konstrukcja wewnątrz mnie chwieje się na wszystkie boki i tylko nikotynowy dym powstrzyma ją przed spektakularnym upadkiem. Brunet podszedł bliżej mnie, poczęstował papierosem i bez słów pożyczył ogień, po czym przysiadł obok mnie. Zaciągnął się, a następnie wypuścił z zakamarków płuc wstrzymane uprzednio powietrze.
- Przepraszam, czy Ty też masz dziurę w sercu? – jego pytanie zawieszone w próżni, całkiem zbiło mnie z pantałyku.
- Wszyscy jakieś mają – stwierdziłem bez zbędnej chwili zastanowienia - Wszyscy psujemy się od środka, tęskniąc za tym, na co nigdy się nie odważymy, ukrywając uczucia, połykając marzenia, nie jesteśmy wyjątkowi, jesteśmy ludźmi.
-  Taa – westchnął cicho, ze świszczącym pomiędzy zębami powietrzem - Jesteśmy ludźmi z życiorysami rozpoczynającymi się od klapsa w dupę i nabrania po raz pierwszy powietrza w płuca, z nieszczęśliwymi miłościami na koncie, ze strachem przed swoim potencjałem, odnoszącymi sukces, lub udającymi bardziej utalentowanych niż w rzeczywistości jesteśmy. Mamy wszystko by robić cudowne rzeczy, ale możemy też być przy tym największymi skurwysynami – wraz z ostatnim słowem wyrzucił peta i zgasił go nogą, chowając dłonie do kieszeni płaszcza – Wybacz, robię dzisiaj rachunek sumienia, ktoś musiał tego wysłuchać i padło na Ciebie.
- Mogę posłuchać, ale nic mądrego ode mnie nie usłyszysz, źle trafiłeś – uśmiechnąłem się dzisiaj po raz pierwszy, a mój nieznajomy rozmówca przyglądał mi się nader badawczo, ściągając brwi i marszcząc czoło.
- Na którym etapie zapominania jesteś?
Pokręciłem głową rozbawiony i oparłem dłonie na swoich udach, pochylając się do przodu i odwracając wzrok od bruneta.
- Ja już dawno zapomniałem – rzuciłem w eter, choć nie usłyszałem w swoim głosie przekonania, z jakim chciałem to powiedzieć – To już dawno zamknięta sprawa, zrobiłem z tym porządek i jestem już w innej rzeczywistości. Po prostu coś mi dzisiaj przypomniało o przeszłości, ale to nic. To już nic nie znaczy.
- Rozumiem – nieznajomy, który już nie jest tak bardzo obcy, skina głową – Wiesz, istnieje coś takiego jak smutek po smutku.
- To już brzmi dziwnie.
- Wiem, ale to taki smutek, który przychodzi po jakimś czasie, nie łamie serca i pozwala spokojnie spać. Skończyło się coś, czego mieliśmy dosyć, ale było na tyle ważnym etapem naszego życia, że co jakiś czas będziemy do tego wracać. To właśnie taki moment, w którym możesz sobie pozwolić na myślenie o wszystkim co już nie wróci – brunet podpiera się i wstaje z ławki - Możliwe, że chodzi o to, żeby spojrzeć na to wszystko z boku i zrozumieć dlaczego tak się właśnie stało. Czasami potrzebne jest zamknięcie pewnych spraw w głowie i sercu i jeśli spoglądasz na dawny ból inaczej, to znaczy, że udało ci się uwolnić.
- Jak się uwolnię, to już będzie koniec? – spytałem, przetrawiając na bieżąco sens jego słów.
- Tak – odpowiedział uspokajającym głosem – Pytanie brzmi tylko, czy jesteś na to gotowy?
- Dziękuję – wstałem i bez namysłu uścisnąłem dłoń mężczyzny, a zakładając kaptur na głowę, ponownie ruszyłem przed siebie ile sił w nogach. Dobiegając do posesji mojego menadżera nie oszczędzałem jego dzwonka, zupełnie nie zważając na późno porę i dobre maniery.
- Gregor, jak ty wyglądasz? – Hubert pokręcił głową z dezaprobatą, lustrując mnie od dołu do góry.
- Przemyślałem to.
- Hm? Globalne ocieplenie, dysproporcje w rozwoju ekonomicznym, czy przeludnienie i ruchy migracyjne?
- Wiesz co, Hubert? Ty to jesteś jeszcze mniej śmieszny od internetu.
- Wręcz przeciwnie, zawsze o pierwszej w nocy tryskam humorem i sypie żartami jak z rękawa – niepoprawna ironia wdarła się na jego usta.
- Zgadzam się na tą wystawę, mam nadzieję, że nie powiedziałeś wcześniej Laurze, że …
- Że wybuchnąłeś gniewem, zionąłeś ogniem i kazałeś zniszczyć wszystkie zdjęcia? – szatyn dokończył za mnie, urwaną w pół słowa myśl - Nie, liczyłem na to, że wrócisz po rozum do głowy. Co prawda myślałem, że zrobisz to szybciej, ale cóż, darujmy sobie złośliwości. Co Cię ugryzło, co?
- Miałem ciężki dzień i zezłościłem się, że organizujecie wystawę moich zdjęć za moimi plecami, że Laura wzięła je bez mojej wiedzy, że … przepraszam, Hubert poniosło mnie, wygłupiłem się, a powinienem Ci podziękować, to miłe z twojej strony.
- To pomysł Laury, chciała zrobić ci niespodziankę i nieco poprawić Ci humor, ja jedynie stworzyłem ku temu warunki.
- Jeszcze raz przepraszam, za wszystko co dzisiaj powiedziałem.
- Przestaniesz ściemniać, Gregor?
- Słucham?
- Nie rżnij głupa, wiem kiedy kłamiesz Schlierenzauer – Neuper założył ręce na krzyż i wpatrywał się we mnie karcącym wzrokiem - Więc co nie tak było z tymi czterema zdjęciami brunetki w błękitnej koszuli, które Alice wybrała jako główną część wystawy?
Wszystko i nic, Hubert. Była na nich Jaśmina, to tyle. Aż tyle. Dla mnie wystarczająco.
- Myślałem, że usunąłem te zdjęcia ze wszystkich nośników – uznaję, że mój biznesowy kompan zasługuje na jakiekolwiek wyjaśnienia, nawet te połowiczne - Ja … po prostu nie spodziewałem się, że je tam zobaczę, nie chciałem ich nigdy więcej widzieć.
- Możemy je zdjąć, jeśli nie chcesz.
- Nie – gwałtownie kiwnąłem przecząco głową – Chcę, żeby tam były. Muszę rozliczyć się z przeszłością.
- Dobrze, więc zastanów się jaki nadać tytuł wystawie, a ja rano wydrukuje zaproszenia.
- Ja już wiem. Kwiat Jaśminu.
- Jesteś pewien? – spytał z niedowierzaniem, malującym się na jego zmęczonej twarzy.
- Kwiat Jaśminu – powtarzam dobitnie, mając nadzieje, że Hubert utrwalił sobie krótką nazwę i nie zbudzi mnie o 7.30 telefonem, czy aby na pewno nie przesłyszał się kilka godzin wcześniej. Zamykając za sobą drzwi, odetchnąłem spokojniej. Wypełniało mnie jakaś dziwne graniczące niemal z pewnością przekonanie, że wraz z zakończeniem się wystawy, Jaśmina Galińska raz na zawsze zniknie z mojego życia i wszystkich zakamarków wyblakłych wspomnień. Gdybym tylko wtedy usłyszał ten dźwięczny chichot losu, wiedziałbym jak bardzo się wtedy myliłem.




Jaśmina
Niemcy | kwiecień


- Unikałaś mnie – z jego różowych, ponętnych i nabrzmiałych ust padł wymierzony w moim kierunku gorzki zarzut. Uniósł dłoń i przeczesał swoją dłonią swoje blond pasma subtelnie, lecz na tyle kokieteryjnie by onieśmielić mnie tym gestem. Uważnie obserwowałam jak zakłada swoje bokserki i niespiesznie podnosi się z wygniecionej pościeli, która nie zdążyła jeszcze ostygnąć z żaru naszego namiętnego uniesienia. Niechlubnie łapię się na tym, że co raz częściej ulegam mu zbyt szybko, zbyt łatwo i nie mam na myśli tylko tego, że pozwalam mu się zaciągać się w przytulny letniskowy domek, położony gdzieś na obrzeżach miasta za każdym razem, kiedy tylko on ma na to ochotę. Siedząc na parapecie i zaciągając się raz po rad, spoglądam przez okno i kłębiący się papierosowy dym. Wpatruję się dłużej w rozciągające się przed posesją połacie zieleni i piętrzący się las, w którym najchętniej zgubiłabym echo napływających do mojej głowy myśli i kotłującego się w niej nieprzerwanie chaosu. Bo najbardziej bolą nas szanse, których nie wykorzystaliśmy, marzenia które rozbiły się o beton. Najbardziej żałujemy tego czego nie mieliśmy odwagi zrobić, a co pulsowało w naszych sercach. Który to już raz gubię się w gąszczu swoich wyimaginowanych lęków, obaw i paraliżującego strachu? Powinnam już raczej do tego przywyknąć, a ja raz po raz zatracam się w starych, znajomych mackach przeszłości. Przeszłości, która puka tylnymi drzwiami, a ja z godnym podziwu uporem naciskam na klamkę.
- Powiedziałam, że potrzebuję kawałek wolnej przestrzeni i trochę czasu, a ty …
- A ja niecierpliwie czekałem, niemal jak na ławie oskarżonych na wyrok sądu – żachnął się, podchodząc bliżej i pozwalając sobie rozchylić moje nagie uda swoją dłonią, przyprawiając mnie o zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa - Nie przypominam sobie, żebyś nałożyła na mnie zakaz zbliżania się – filuterny uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy obuszki jego palców podążały wciąż po fakturze mojej skóry.
- Nie pomagasz – zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową z dezaprobatą, mocniej zaciskając uda - Wszystko skomplikowałeś Erik, wiesz?
Nie wie. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo namieszał mi w głowie. I to właśnie teraz, kiedy wszystko się w niej skomplikowało.
Zarzut, który spłynął z moich ust ewidentnie go rozbawił. Wciąż świdrując mnie swoim przenikliwymi, błękitnymi tęczówkami wyciągnął spomiędzy moich palców palącego się papierosa i zaciągnął się dogłębnie, nieporadnie przy tym pokasłując.  
- Przecież wiesz, że nie mogłem uklęknąć na jedno kolano, poszły mi wiązadła - zignorował moją wyciągniętą po używkę dłoń i odklejając fajkę od swych spierzchniętych warg, zgasił ją jednym, pewnym ruchem w popielniczce.
- Nie błaznuj, rozmawiamy poważnie – przewróciłam teatralnie oczami, gdyż powoli wyprowadzał mnie z równowagi – Przysięgam, ja z Tobą kiedyś oszaleję.
- Czyli jednak rozważasz naszą wspólną przyszłość?
- Nie łap mnie za słówka – ściągnęłam złowrogo brwi - Naprawdę znudziło ci się życie bez zobowiązań? – spoglądnęłam na blondyna podejrzliwie.
Choć szczerze powątpiewałam w powagę jego oficjalnej propozycji, to jednak determinacja w jego niebieskich tęczówkach rozwiewała wszelkie, złudne wątpliwości. Układ. Moja pozornie bezpieczna emocjonalna przystań, port, do którego mogłam zacumować w każdej chwili, gdy bezkresny ocean życia ganił mnie swoimi sztormami i morskimi burzami. Potajemne schadzki, z dala od wścibskich fleszy i reflektorów i seks bez zobowiązań, którego zasad nie przestrzegaliśmy, nieświadomie zacieśniając wszelkie emocjonalne więzi pomiędzy nami. Naiwnie wierzyłam, że nie czuję do niego nic ponad zardzewiały sentyment. Wszystko skomplikował, kiedy wczoraj na uroczystej kolacji u Piszczków wyjął z kieszeni spodni czerwone, zamszowe pudełeczko i podsunął mi je pod nos.  
- Powiedzmy, że mamy do czynienie z paradoksem obyczajowym, chce cię usidlić, ponieważ mam dość tego wygodnego dla ciebie układu. Zazwyczaj to my, mężczyźni jesteśmy posądzani o wymigiwanie się od przysięgi. Zatem czego ty się boisz, Jaśmina co? – oparł jedną dłoń na rancie parapetu i pochylił się nade mną, przez co wyprostowałam się w mgnieniu oka.
- Tego wszystkiego potem Erik – mamroczę, podnosząc na niego swój wzrok - Zawsze później coś się koncertowo spieprzy. Czy tak nie jest dobrze?
Wzdycha głęboko przez nos, po czym przymyka powieki i ściąga palcami zmarszczki na swoim czole.
- Jesteś kobietą mojego życia, Jas – oblizuje niecierpliwie spierzchnięte wargi, a jego dłoń w ostatniej chwili powstrzymuje się od gestu założenia za ucho moich włosów - Kiedy to zrozumiałem, obiecałam sobie, że już nigdy żadna inna nie będzie się liczyć.
Parskam, bujając nogami i obijając łydkami o krawędź parapetu, czym wydaje drażliwy dźwięk zagłuszający gęstniejące powietrze.
- Nie wierzysz mi – stwierdza ze smutkiem w oczach i zbolałym wyrazem twarzy.
- Trochę się już znamy, kocie – wzruszyłam ramionami, sznurując wargi - Wierność nie płynęła ci nigdy w żyłach, a monogamia nie była w twojej naturze. Ciągle będę zastanawiać się czy już mnie zdradziłeś, a może właśnie będziesz zdradzać. Teraz ta myśl jeszcze tak nie boli, bo ze wszystkich sił staram się nie dopuścić cię do siebie na tyle blisko, być mógł mnie skrzywdzić.
- Możesz mi nie wierzyć, ale odkąd jesteśmy razem, czy jak wolisz, sypiamy ze sobą, to ja naprawdę z nikim innym …
- Wiem – weszłam mu w słowo - Ale ja boję się, że kiedyś wróci ten stary Erik i znowu potnie skalpelem moje serce na szwach, które sam zakładał.
- Dlatego choć moje słowa nic dla cienie nie znaczą, chcę ci przysiąc, miłość, wierność i uczciwość, przy świadkach, przed Bogiem. Jeśli nie spróbujemy, to nigdy się nie przekonamy – jego zimna dłoń dotknęła mojego policzka, a kciuk pogładził uspokajająco lico – Wiem, że nie zrezygnujesz z tego kontraktu z Borą Hansgrohe. Chciałaś, żebym Cię nie ograniczał i to właśnie robię. Chcesz pracować w zawodzie nie ma sprawy, chcesz spróbować w kolarstwie zrób to, ale potem wróć do mnie, do Dortmundu, dobrze? A na to muszę mieć jakąś gwarancję – jego ponętne usta rozciągnęły się w kokieteryjnym uśmiechu, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Powoli otworzył, uprzednio ściśniętą do zbielałych kłykci pięść, a na jego dłoni spoczywał już dobrze znany mi złoty pierścionek w wiktoriańskim stylu ze szmaragdem.
- Jaśmina, wyjdziesz za mnie? – niebieskie tęczówki piłkarza spoglądnęły na mnie z błagalną nadzieją.
Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w błyszczący przedmiot z ogromnym przerażeniem i kiedy przymknęłam powieki, bezgłośnym skinięciem głowy zgodziłam się, aby chłód metalu okalał mój serdeczny palec prawej dłoni. Nie zrezygnuję z kontraktu z niemieckim kolarskim zespołem, choć od wczoraj nie myślę o niczym innym. Może jedynie równie często o złamanym na treningu obojczyku przez Patricka Konrada, a może o decyzji, że zamiast na Giro d’Italia szkolić się pod okiem Arka Wojtasa i wspierać polskich zawodników Bory, będę musiała spędzić półtora miesiąca z austriackim kolarzem na jego rehabilitacji w Olympia Sportzentrum w Innsbrucku. I jak naiwne małe dziecko wierzyłam, że z zaręczynowym pierścionkiem na palcu będę silniejsza w starciu z przeszłością. Przeszłością mierzącą metr osiemdziesiąt, o orzechowych tęczówkach i brązowych włosach.









Witajcie 4 lata później, w czasach współczesnych. ( mamy maj, tutaj kwiecień, upsik)
Pytanie numer 1 : Czy nasza kochana dwójka widziała się przez te 4 lata?
Odpowiedź : Czytajcie dalej.
PS. Jest Milena, jest kolarstwo. No oczywiście, ale spokojnie, to tylko dodatek i Kwiatka tutaj nie będzie. To by się źle skończyło. Huehue. Przelotem i siłą rzeczy pojawią się tylko zawodnicy Bory.
Buziaki <3