Jaśmina
Niemcy
| kwiecień
-
Czy ty kiedyś dorośniesz, Jaśmina?
Ściągam
brwi, marszcząc przy tym czoło i spoglądam na Łukasza, obrzucając go jawną
pretensją. Obydwoje siedzimy w jego czarnym audi do tej pory w bezwzględnej
ciszy, którą zakłócały jedynie rozbijające się o szyby krople deszczu. Nie
miałam dość odwagi, aby wysiąść z jego samochodu zaraz po tym, jak poprosiłam
go, aby oddał szmaragdowy pierścionek Erikowi, jak tylko ten zdoła wytrzeźwieć po
tygodniowym maratonie. Podświadomie chciałam dowiedzieć się co myśli i co ma mi
do powiedzenia. Wiązał słowa na ustach, niecierpliwie wystukiwał opuszkami
palców o skórzaną kierownicę, a mimo to wciąż milczał. Chciałam wysłuchać jego
opinii, rady, a może czekałam aż mnie skarci i zgani jak małe dziecko. Ewka, w
przeciwieństwie do swojego męża, nigdy nie pozwoliłaby sobie na jakikolwiek
daleko idący obiektywizm. Śmiem twierdzić, że w jakimś sensie Piszczek był dla
mnie autorytetem, który zastępował mi brata. Brata, którego wciąż tak bardzo
potrzebowałam.
-
Tym razem to nie ja zachowałam się jak małe, obrażone dziecko – pozwoliłam
sobie zauważyć delikatną różnicę – Dobrze wiesz, że Erik po tym jak usłyszał,
że wyjeżdżam do Austrii na półtora miesiąca, strzelił focha, zrobił karkołomną
awanturę i trzaskając drzwiami spektakularnie zniknął, do tej pory się do mnie
nie odzywając. Jeśli myśli, że będę za cokolwiek przepraszać, albo rezygnować z
czegokolwiek przez niego, to grubo się myli.
-
Nie chcę go usprawiedliwiać, ale …
-
To tego nie rób.
-
Kochasz go?
Kiedyś
myślałam, że go kochałam. Teraz z perspektywy czasu wiem, że byłam po prostu
beznadziejnie i nieodwołanie nim odurzona. Jak narkotykiem, którego wcale nie
potrzebujesz do szczęścia. Erik był wtedy narkotykiem, którego potrzebowałam by
przetrwać.
-
Nie wiem co do niego czuję, nie wiem czy naprawdę coś jeszcze do niego czuję.
-
To po cholerę przyjęłaś ten pierścionek? – ściągnął brwi, marszcząc przy tym
czoło, jakby coś mu się nie zgadzało.
-
Nie wiem – westchnęłam cicho, świszczącym powietrzem – Spanikowałam?
-
Nie rozumiem tej relacji, nie rozumiem niczego co robisz, jesteś jak dziecko we
mgle – zirytowany pokiwał głową, skutecznie odwracając ode mnie twarz i
unikając konfrontującego spojrzenia.
-
To był błąd, że wróciłam do Dortmundu, powinnam zostać w Polsce.
-
Twoje życie to spirala złych decyzji.
-
Słucham?
-
Przynajmniej w jednym się zgadzamy. Powinnaś zostać w Polsce.
-
Tak bardzo wam ciążyłam?
-
Nie – pokiwał głową z pełnym pasji zaprzeczeniem i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi
tęczówkami, w których mieniła się troska – Jestem wdzięczny, że byłaś z nami,
że pomagałaś Ewie, że zajmowałaś się dziećmi, bo wiem jak bardzo cię kochają,
jesteś dla nas bardzo ważna Jaśmina i ja naprawdę chcę, żebyś w końcu przestała
wpadać w kłopoty, żebyś przestała wdawać się w romanse w pracy, żebyś ułożyła
sobie życie, tak jak na to zasługujesz. Ale ty sama sobie zupełnie nie
pomagasz. Dlatego ładujesz się w kolejną pracę w klubie sportowym i już na
samym początku przekorny los robi ci psikusa. Ciągle się zapętlasz, ciągle
wracasz do miejsc i ludzi, którzy cię źle potraktowali, którzy cię skrzywdzili,
czy ty tego nie widzisz? Odgrywanie ofiary jest łatwiejsze prawda? Trudniej
jest wziąć odpowiedzialność za szczęście. Wybierasz zawsze toksyczne relacje,
dlaczego? Czy ty chociaż raz wróciłaś do człowieka, który cię nie skrzywdził?
-
Nie było takiego, który mnie nie … - urywam, kiedy w pamięci przebłyskuje mi
bardzo odległe wspomnienie, które widzę jak przez mgłę, które smakuje jak
otworzone przed wczoraj wino – Nie, nie wróciłam – mój szept jest nasączony
starym, nigdy nie przeżytym i nie odżałowanym żalem. Takim przeterminowanym, na
który jest już za późno, który nagle zaczyna mi ciążyć. Nie wolno było mi
odgrzebywać tego wspomnienia, po prostu nie wolno.
-
Kto to był? – dopytuje zaciekawiony, widząc zacięcie na mojej twarzy - Czyżby
Erik nie był jednak twoją pierwszą miłością? – zawadiacki uśmiech rozciąga się
w kącikach ust blondyna.
-
Nie chcę do tego wracać – zaprzeczam kilkukrotnie ruchem głowy dla
potwierdzenia. Mrugam, a za każdym mrugnięciem widzę co raz wyraźniej czyjąś
twarz, taką jaką kiedyś ją zapamiętałam.
-
Bardzo mało opowiadasz o tym co było przed tym zanim przyjechałaś do nas do
Niemiec na studia. Właściwie to nigdy nic o tym nie mówiłaś.
-
To było w innym życiu, które zostawiłam za sobą przyjeżdżają tutaj – wypowiadam
po dłużej chwili ciszy, w której gasiłam na ustach kolejne wersje nieułożonego
w głowie zdania - Nie jestem już tamtą dziewczyną. I nigdy nie cofnę czasu do
tamtego momentu, nigdy nie naprawię tamtego błędu.
-
Mówisz o śmierci babci?
-
Nie było mnie przy niej, nie zostałam z nią, chociaż mnie o to prosiła, zlałam
to, bo myślałam, że jest jeszcze czas, że skoro ja mam jeszcze czas na takie
rzeczy, to ona też.
-
To nie była twoja wina Jaśmina, dobrze o tym wiesz. Tamta Jaśmina nie była złą
osobą, była dobra, na pewno, nie musiałaś zamykać jej na klucz.
-
Zawiodłam brata, zawiodłam siebie, zawiodłam ją – obruszyłam się z łamiącym się
głosem - Byłam zbyt młoda, zbyt głupia,
żeby to zrozumieć. Paweł mi nigdy tego nie wybaczył, a ja nigdy go nie
przeprosiłam. Nidy już o tym nie rozmawialiśmy, a potem jego też już zabrakło.
Zostałam sama z poczuciem, że zawiodłam ludzi których kochałam, jedynych jakich
miałam. Ty też odciąłbyś się od wszystkiego co wtedy cię definiowało, od
towarzystwa, powierzchownych znajomych i tej całej tandetnej próżności
krakowskich nastolatków.
-
Co z tym chłopakiem?
-
Czy to ważne? – próbuję go zbyć, przewracając teatralnie oczami.
-
Może to był ostatni raz kiedy byłaś naprawdę szczęśliwa u boku dobrego
człowieka, który nie ciągnął cię w dół. Może powinnaś przypomnieć sobie jak to
było. Może to nie jest takie złe ogrzewać się dobrymi wspomnieniami. Wszyscy
później tylko cię krzywdzili. To jak on miał na imię?
-
Konrad – wzdycham cicho - Miał na imię Konrad. Był ideowcem, miał duszę
wolnościowca, umysł raczej ścisły, z wykształcenia był programistą, który
dobrze tańczył i czytał filozofię. Bardzo mi imponował swoją inteligencją,
kulturalną bezczelnością, oczytaniem i obyciem. Był na poziomie, był
inspiracją, inteligencją przebijająca się przez krakowskie odmęty zblazowanych
chłopaków. Byłam nim całkowicie zauroczona, jak tylko może być licealistka dość
przystojnym studentem. Wystąpiła tutaj klasyka gatunku. Był najlepszym kolegą
mojego brata. Wiesz jak to jest kiedy powiesz nastolatce, że czegoś nie może?
Płyniesz z prądem. Obydwoje płynęliśmy. W końcu nic tak nie rajcuje jak
zaliczenie siostrzyczki kumpla. W dodatku wiedział, że jestem dla niego
nieosiągalna, zakazana. Był starszy, kończył studia i pomagał mi w
przygotowaniach do matury. Na początku był dżentelmenem i poza
niezobowiązującym słownym flirtem nie posuwał się nawet o milimetr do przodu.
Ja z kolei robiłam wszystko, żeby mu zaimponować, czytając o mikro i
makroekonomii, zamiast romansów, książki Nietzchego zawsze trzymałam w
widocznym miejscu na biurku, kokietowałam i dokuczałam mu jednocześnie,
podziwiałam i naigrywałam, a przy tym ze wszystkich sił podbijałam stawkę,
przypominając mu jak bardzo nie może mnie mieć. W końcu obydwoje nie
wytrzymaliśmy tego ciśnienia. To było wtedy tamtego wieczora kiedy zmarła
babcia. Potem dzieje się to co zazwyczaj się dzieje, kiedy twój starszy brat nakrywa
swojego przyjaciela, majstrującego przy zapięciu od stanika jego młodszej,
niewinnej siostrzyczki. Przyjaźń kończy się wraz z kilkoma prawymi sierpowymi i
płynąca strużkiem z nosa krwią. Usłyszałam, że się kurwię kiedy babci umiera i
wtedy czułam się jak gówno. Miałam do siebie pretensje, że nie zostałam z nią,
że zbyłam jej prośby, nigdy sobie tego nie wybaczyłam. Ulotny romans zgasł
nikłym płomieniem, bo obwiniałam o wszystko Konrada, a nie siebie. Zaraz po
pogrzebie mój brat i jego kochana żona szybko spakowali moje walizki i wysłali
w największej trosce do was, do Dortmundu, żebym postudiowała sobie na lepszej
uczelni, żebym miała lepsze perspektywy. Tak naprawdę mój brat nie chciał mnie
widzieć i jednocześnie chciał mnie ukarać, odcinając od wszystkiego co było dla
mnie ważne. Ale nie miałam m u tego za złe, bo sama tego chciałam. Resztę
historii już znasz. Może to była karma? Za babcie, za brata, za Konrada. Nie
chcę nikogo więcej sobą rozczarować. Może dlatego wracam ciągle do ludzi,
którzy mnie źle traktują? Może tylko na to zasługuję.
-
Naprawdę chcesz całe życie biczować się za rzeczy, których już nie zmienisz? Nie
możesz być dla siebie taka surowa. Nie idź na łatwiznę. Nigdy się z tym nie
zmierzyłaś, prawda? Nie wybaczyłaś tego sobie.
-
Tamta dziewczyna miała inne plany, inne marzenia, była o krok, bo myślała, że
ma wszystko w garści. Wszystko straciła, wszystko zepsuła. Od tamtego momentu
ciągle się gubię. Masz rację, że się zapętlam, może dlatego nadszedł czas by to
przerwać – podrywam się niespokojnie na siedzeniu i gwałtownie obracam w stronę
zdezorientowanego blondyna -Oddaj pierścionek, sama mu go oddam.
-
Przecież za chwilę masz samolot – piłkarz patrzy na mnie z nieufnym
spojrzeniem, jednak mozolnie sięga do kieszeni swojej kurtki.
-
Oddam między powrotem z Polski, a wylotem do Austrii.
-
Jeden odhaczony, a co później?
-
Później? – wykrzywiam twarz w kwaśny grymas, doskonale zdając sobie sprawę,
kogo ma na myśli - Mam nadzieję, że zdążę na wasz mecz na Euro, już jesteś
obesrany przed mistrzostwami, czy jeszcze nie? – unoszę figlarnie brwi ku górze,
pozwalając sobie na niedelikatną uszczypliwość, na którą to Łukasz przewraca
teatralnie oczami.
-
Na samolot się spóźnisz – kwituje, dając mi sugestywnie do zrozumienia, że to
nie jest wygodny do rozmowy temat - Jaśmina?
-
Tak?
-
To było ważne, wiesz? To było coś, co musiałaś przepracować, nawet jeśli tylko
to z siebie dopiero wyrzuciłaś. Jestem z ciebie dumny.
Posyłam
mu wdzięczny uśmiech, chociaż boje się, że Łukasz właśnie otworzył we mnie
puszkę Pandory.
Gregor
Austria
| kwiecień
Laura
poprawia mi bardziej z przekory, niż z potrzeby krawat, dociskając jego pętlę
do samej szyi, po czym jej delikatna, śnieżnobiała dłoń wygładza materiał mojej
błękitnej koszuli. W całkowitym skupieniu, przygryzła usta pomalowane
karmazynową szminką i otrzepała wyimaginowany kurz z marynarki, której guzik
pozwalam sobie w międzyczasie rozpiąć. Przewracam teatralnie oczami, wzdychając
przy tym nieco zbyt ostentacyjnie, czym wywołuje pobłażający uśmiech na jej
twarzy.
-
Czymś się denerwujesz? – uniosła pytająco do góry brew, nie ukrywając nawet, że
wymownie zerknęła na zaciskając się moją dłoń w pięść.
-
Chcę mieć to już za sobą – kwituję nerwowym półuśmiechem, starając się
zamaskować kłamstwo – Wszyscy będą zasłaniać się kurtuazją i tak nie powiedzą
mi złego słowa. Będą obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
-
Dlatego zaprosiłam jednego konesera sztuki, który nie będzie oszczędzał ci
konstruktywnej krytyki – przymrużyła oczy, sądząc, że mnie przechytrzyła,
zgarniając przy tym płynnym ruchem torebkę z blatu za moimi plecami.
-
To dla mnie ważne, dziękuję – podchodzę do blondynki i pochylając się nad nią,
całuję w czoło – Dziękuję, że to wszystko dla mnie zrobiłaś – zjeżdżam dłonią
delikatnie po pofalowanych włosach, aż do policzka, który gładzę kciukiem –
Wiesz, że cię kocham, prawda?
Dłoń
Laury natychmiast zacisnęła się na mojej, ściągając ją z jej twarzy i
wyplątując pasma włosów spomiędzy palców.
-
Czegoś mi nie mówisz, Gregor – ściąga brwi z zaniepokojeniem i marszczy czoło,
uwydatniając tylko bruzdę na jego środku. Skrupulatna dedukcja napędza surowe
spojrzenie, jakim mnie w tej chwili uważnie lustruje. Znam ten stan doskonale.
Psychoanalityczny letarg, w którym chce czytać z mnie jak z otwartej księgi.
Ponownie przekracza granicę i próbuje mnie prześwietlić, lecz nie dostanie się do
moich myśli.
-
Twój trud jest nadaremny, kochanie. Nadmiernie nadinterpretujesz moją każdą
emocję.
-
Nie wiem o czym mówisz – obruszyła się, odwracając ode mnie ostentacyjnie swoją
twarz.
-
Przestań mnie analizować, nie jestem już twoim pacjentem – ostrzegam ją,
próbując groźnie wyglądać z wyciągniętym wskazującym palcem w jej kierunku.
-
Doprawdy? – żachnęła się, przewracając teatralnie oczami.
-
Etyka zawodowa Ci tego zabrania– kiwam przecząco głową z nieukrywana
satysfakcją - I nie próbuj tych swoich sztuczek, znam je na pamięć – pstrykam
palcem w czubek jej nosa z lekkim uśmiechem.
-
Wiesz, że nie skończyłeś terapii, a ja nadal uważam, że powinieneś do niej
wrócić, może nie do mnie, ale mogłabym znaleźć kogoś …
-
Cholera! – podciągam rękaw i spoglądam na zegarek, jednak zupełnie nie
przykuwając uwagi do wskazówek na jego tarczy - Spóźnimy się!
-
Skoro wolisz mnie zbywać – Laura wzrusza bezwiednie ramionami, kierując się z
gracją do wyjścia – Pamiętaj, że Simon nie ma odpowiednich uprawnień.
-
Ale jest mądrym człowiekiem i przede wszystkim moim przyjacielem, zawsze mogę
na niego liczyć, nigdy mnie nie zawiódł i pozwolisz, że sam zdecyduję co i komu
będę opowiadał, dobrze? – przytrzymuje jej frontowe, mahoniowe drzwi,
delektując się przy okazji nutą kwiatowego zapachu wiśni, którym spryskała
skórę.
-
Już nic nie mówię – unosi ręce w geście kapitulacji, przekraczając próg domu i
kierując się do zaparkowanego auta przed posesją auta. Za to kocham ją
najbardziej. Laura nie drąży tematu. Odpuszcza kiedy stawiam pierwszy opór i
szanuje każdą moją decyzję. Nigdy na mnie nie naciska, nie ważne jak bardzo
dotykają ją niektóre rzeczy, nie wywiera na mnie żadnej presji. Przymykam
powieki i biorę głęboki oddech w duchu modląc się, żeby ten wieczór jak
najszybciej się skończył. Wciąż czując w płucach zapach wiśni, próbuję
przypomnieć sobie woń piżma i pomarańczy, ale nie pamiętam. Próbuję przemycić
ten obraz, odgrzebać z zakamarków pamięci, wyskrobać spod swojej własnej skóry,
lecz nadaremnie.
Laura
zawsze pachniała wiśnią. Wtedy, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, gdy
przyjechała po swoją siostrę do mojego drugiego wówczas domu, do Olympia
Sportzentrum. Wiatr targał niesfornie jej nienagannie ułożonymi włosami, niosąc
mi jak na tacy woń jej perfum. Nawet w jej gabinecie, w którym szukałem
profesjonalnej pomocy czułem tą kompozycję, aż w końcu i moja pościel
przesiąkła intensywnym zapachem kwiatu z dalekiego wschodu.
Jak
pachniało piżmo i pomarańcza? Jak pachniałaś, Jaśmina?
Czuję
męski, mocny uścisk dłoni zaciskający się na moim ramieniu, wybudzający mnie z
letargu w jaki nie powinienem popadać. Ku mojemu zaskoczeniu poczucie estetyki
zaburza mi pojawiająca się w zasięgu mojego wzroku parszywa twarz Morgensterna.
Blondyn podsuwa mi pod nos drugi kieliszek szampana, którzy trzyma w dłoni i unosi przy tym zachęcająco brwi. Mierzę go
wzrokiem, poddając w wątpliwość jakiekolwiek jego szczere intencje tej, jednak
chwytam za szklaną szyjkę i zanurzam spierzchnięte usta w musujących bąbelkach.
-
Muszę ci się przyznać, że to jedno z nielicznych twojego autorstwa zdjęć jakie
mi się podoba, Gregor – blondyn wyciąga dłoń z kieszeni garniturowych spodni i
wskazuje na sztalugę przed, którą obydwaj stoimy wpatrzeni z zardzewiałym sentymentem
- Tylko nie powtarzaj tego Sabrinie – dodaje konspiracyjnym szeptem, dyskretnie
rozglądając się na boki i rozluźniając palcem kołnierz koszuli.
Prycham
rozbawiony i kręcę głową z politowaniem, po czym z powrotem przenoszę wzrok na
ponętne spojrzenie kobiety ze zdjęcia. Kobiety, która kiedyś była dla mnie
ważna. Mógłbym przysiąc, że wciąż czuję ten przebiegający wzdłuż kręgosłupa
zimny dreszcz od jej intensywnego spojrzenia. Jej dłonie, które rozchylają moją
pogniecioną koszulę kilka minut po wykonaniu tej fotografii, błądziły po moim
nagim torsie. Teraz czuję jedynie chłód przylegającej do ciała odzieży, która
krępuje wszystkie moje ruchy. Wtedy myślałem, że bardzo dobrze Cię znam,
Jaśmina. Tamtego dnia tak bardzo się co do ciebie pomyliłem.
-
Cóż, o ironio, nikt z nas nie wygrał tej batalii – zauważa rezolutnie
niebieskooki, wznosząc toast, jakby robił to co najmniej za puchar, złoty medal,
lub statuetkę orła.
-
To nie była żadna wojna, Thomas… ani konkurencja, kiedy ty to w końcu
zrozumiesz?
-
Rozumiem to o wiele bardziej, niż ci się wydaje, Schlierenzauer – jego spokojny
uśmiech rozdrażnił mnie niemiłosiernie - Od samego początku w pewnym sensie ci
się podobała, a z drugiej strony nienawidziłeś w sobie tej części, która cię do
niej ciągnęła. Potem miałeś już tylko do siebie pretensje i byłeś wściekły, ale
nie na to, że się co do niej pomyliłeś, tylko na to, że pozwoliłeś do siebie
dopuścić taką myśl. Nie mylę się prawda?
-
Nie zostaniemy przyjaciółmi, Morgenstern – moje kąciki ust drgają w kwaśnym
uśmiechu, lecz wzrok wciąż mam utkwiony przed siebie, aby nie zdradzić, żadną
gwałtowną reakcją, jak bardzo był bliski prawdy.
-
Znam Cię lepiej, niż twoi przyjaciele, cóż za paradoks – żachnął się i ze
zdumieniem kręci głową, uwydatniając bruzdy na zmarszczonym czole - Może w alternatywnym świecie jesteśmy
najlepszymi kumplami, kto wie – wzrusza ramionami i wstrząsa resztką szampana
na dnie kieliszka.
-
Nie ma takiego planu czasowego, w którym bym się z tobą kolegował. Masz
paskudny charakter.
-
Przygadał kocioł garnkowi. W każdym razie znaj moje dobre intencje. Zanim Laura
tutaj podejdzie, mnie już nie będzie. Szczerzę wątpię, abyś chciał, żebyśmy
przy niej kontemplowali nad tym seksownym ciałem piękniej … - odchrząkuje i
zniża głos konspiracyjnego szeptu - …nieznajomej – mruga do mnie
porozumiewawczo i pozostawia po sobie swój szelmowski uśmiech, który jak zawsze
wyraża więcej, niż tysiąc słów. Pieprzony, cholerny Morgenstern! Przymykam
powieki i przecieram dłonią zmęczoną twarz, po czym nonszalancko wkładam ją do
kieszeni spodni i rozglądam się, pragnąc dostrzec w tłumie obcych mi ludzi Laurę.
Po raz ostatni spoglądam głęboko w przymrużone na fotografii oczy Jaśminy i
pragnę jak najszybciej to tylko możliwe znaleźć się w swoim łóżku, wśród
satynowej pościeli, delikatnie muskając nagą skórę na odsłoniętym ramieniu
śpiącej obok mnie blondynki.
Dłonie
Laury sunęły mozolnie po zaparowanych drzwiach kabiny prysznicowej, jakby co
najmniej uszło z niej życie. Skupiała się na powstrzymywaniu bolesnych jęków z wypraną
z jakichkolwiek emocji twarzą. Nienawidziłem siebie w tamtej chwili. Nie z to,
że nie dawałem jej upragnionej rozkoszy, taką jaką w tamtym dniu winien byłem
jej okazać, a za to, że nawet nie chciałem tego zrobić. Egoistycznie myślałem
jedynie o sobie i z każdym co raz szybszym pchnięciem biodrami, mocniej
zaciskałem palce na jej udach. Pragnąłem jak najszybciej zapomnieć o obrazie,
który wciąż uporczywie stawał mi przed oczami. O tej jebanej wiadomości od
Krafta na Whatsuppie, która roztroiła mnie wraz z trzaśnięciem drzwi od auta.
Zwykły zrzut ekranu z niepełną baterią na aparacie i podłączonym lte z
komórkowej sieci, a pod spodem zdjęcie z instagramowego profilu Erika Durma, na
którym to kurczliwie ściskał dłoń Jaśminy na której lśnił, jak można było
wnioskować z hasztagów i gratulacji pod zdjęciem, zaręczynowy pierścionek.
Zielony, szmaragdowy pierścionek zaręczynowy. Hipokryzja. Przecież ty nawet nie
lubisz tego cholernego zielonego koloru, Jaśmina.
Ekstaza,
która przyszła niespodziewanie szybko nie ukoiła ani jednego bolącego fragmentu
mojego ciała. Nie przyniosła spodziewanej ulgi ani nie rozwiązała nękających
moją głowę problemów.
-
Przepraszam – sapnąłem tuż nad jej uchem, kiedy postawiłem ją z powrotem na
ziemi, a mimo to ona wciąż tkwiła w bezruchu.
-
Nic się nie stało, Greg – szepnęła muskając moje wargi, a następnie unosząc
swoją głowę i spoglądając mi bezwstydnie prosto w oczy, posyłała swój
uspokajający uśmiech. Nie wiedziałem już nawet czy to łzy spływają po jej
policzkach czy to jedynie strugi wciąż lejącej się letniej wody. Nie potrafię i
nie chcę aby w moich tęczówkach dostrzegła pochmurny cień i smutek. Nie
zasługuje na to, aby być świadkiem tego, kiedy zachowuje się jak egoistyczny
dupek. Bez słowa opuszczam łazienkę,
zgarniając jedynie bawełniany biały ręcznik, którym oplatam się wokoło bioder.
–
To była ona, prawda? – jej pytanie utkane z przeszywającej ją pewności
zatrzymało mnie w progu i zastygło w powietrzu - Ta dziewczyna ze zdjęcia.
Dziewczyna, o której nie chciałeś mówić na terapii.
Przełykam
głośno ślinę, przymykam powieki, w myślach dłoń zaciskam w niewidzialną pięść,
choć w rzeczywistości trzymam ją mocno naprężoną i rozwartą. Nie mógłbym się
zdradzić tym znakiem przed jej tak doskonałym analitycznym umysłem.
-
Nie – wiążę usta w wąską kreskę i ściągam brwi, marszcząc przy tym czoło - Masz
ochotę na to whisky od rodziców? Bo idę
sobie nalać.
Parska
wymownie i kręci głową z niedowierzaniem, kiedy zmieniam temat z szybkością
porównywalną do wystrzałów z karabinu maszynowego.
-
To napiję się sam – brnę do końca w swoją rolę, zupełnie ignorując jej wymowne
gesty i przerysowane reakcje. Zamykam drzwi od łazienki, choć widok opartej
bezradnie o umywalkę blondynki nie ułatwiał mi tego zadania.
Zrezygnowany
siadam na łóżko, chowając zmęczoną twarz w dłoniach i czuję się tak samo
bezsilny i beznadziejny jak wtedy kiedy w Kanadzie w jednej sekundzie posypało
mi się całe życie. Z tą różnicą, że dzisiaj nie słyszę łupnięcia, gruchnięcia
ani żadnego fizycznego, piekącego i rwącego bólu. Nie było żadnego ostrzeżenia,
chociaż przed każdą wiadomością od Krafta powinien mi przychodzić alert. Żadna
śnieżyca i wichura nie wyrządziła nigdy tylu szkód, co niepracujące neurony w
głowie skoczka.
Łapię
bez namysłu za telefon, by być może jeszcze raz przyjrzeć się zdjęciom, na
których Jaśmina obejmuje tego palanta, kiedy słyszę dźwięk nadchodzącej
wiadomości. Po raz kolejny Stefan wysyła mi wiadomość o brunetce i jej
narzeczonym, lecz tym razem posiłkuje się wycinkiem niemieckiego, internetowego
artykułu. Bulwarowy portal doszukuje się bowiem powodu tak niespodziewanych i
nagłych zaręczyn piłkarza w niespodziewanej ciąży jego partnerki.
Nie
odczytuje kolejnych napływających zdjęć od bruneta, a jedynie rzucam swoim
iphonem przez całą długość pokoju w przypływie dziwnego przepełniającego
uczucia, którego nawet nie potrafię nazwać. Jedynie pod wypływem impulsu
zakładam dżinsowe spodnie oraz zgarniam dzisiejszą wygniecioną już koszulę.
Podnoszę z podłogi telefon z rozbitym ekranem i wystukuje krótką wiadomość
tekstową pod numer, którego nie zdarzało mi się chyba nigdy używać. Nauczyłem
się, aby nie podążać za innym głosem, niż rozsądku, ale nie potrafiłem w tamtej
chwili zlekceważyć tego popychającego mnie przeczucia.
-
Gregor? – zdezorientowana Laura, która niespodziewanie pojawiła się w sypialni
zaczęła przyglądać się z zaniepokojeniem moim nerwowym i pospiesznym ruchom -
Gdzie ty się wybierasz o tej porze?
-
Jadę do Morgensterna – odpowiadam najnormalniej w świecie, tonem takim, jakbym
robił to rutynowo i co najmniej kilka razy w tygodniu.
-
Naprawdę? – parska złością - Mógłbyś wymyślić bardziej wiarygodne kłamstwo.
-
Skłamałbym mówiąc, że jadę do Simona lub Stefana, nie mam powodu mówić Ci
nieprawdy.
-
Coś się stało?
-
Nie czekaj na mnie.
Sto lat później...ale jest!
Potrzebowałam nowej inspiracji i chyba ją znalazłam.
Zanim Jaśmina trafi do pracy i wyląduje w Austrii ( tudzież może w jakiś austriackich ramionach ) trochę się podzieje. Swoją drogą Jaśmina i jej #neverendingstoryofherlife zawsze pozwala mi na poszerzenie perspektywy. To wciąż w głównej mierze opowiadanie o Jas i Gregu, ale nadejdzie pora, żeby przyzwyczaić się i kibicować innym bohaterom, bo łatwo nie będzie :)
jak ja się za tym nachodziłam, ale ustalmy jedno - warto było czekać, bo między nimi nadal iskrzy mimo, że nie są obok siebie, niezła burza może być, gdy już się spotkają, ale ja się burzy nie boję.
OdpowiedzUsuńret.
I'm up for that. Chciałam tylko powiedzieć, że się stęskniłam i teraz wracam do czytania.
OdpowiedzUsuńMoże tak dobrze mi się to czyta, bo czuje się w życiu podobnie pogubiona do Jaś, chociaż ja popełniam jednak mniej błędów i zamiast zamiast zatracać się w męskich ramionach po prostu ich unikam. Gregor szukający pomocy u Morgena, kto by pomyślał... już po pierwszym rozdziale czuć, że to była, jest i będzie niezła burza.
UsuńWróciła Jas, wróciłam i ja, po krótkiej przerwie.
OdpowiedzUsuńTęskniłam i mam nadzieję, że będziesz tu bywać częściej.
Wyczekany rozdział :), wspaniale że się pojawił. Po takiej przerwie czyta się jeszcze lepiej. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział!, dopiero kilka dni temu trafiłam na to opowiadanie i nie mogłam się oderwać. Czekam na więcej :*
OdpowiedzUsuńJuż czekam na następny;)
OdpowiedzUsuńCzekam na next
OdpowiedzUsuńKiedy możemy się spodziewać nowego rozdziału;)
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz. Kiedy następne rozdziały?
OdpowiedzUsuń