W przerwie i oczekiwaniu zapraszam tutaj : )
https://luckless--romance.blogspot.com/
Jaśmina
| Austria
Obserwowałam
jego zastygłą w bezruchu sylwetkę,
sparaliżowaną dźwiękiem moich słów, które odbijały się echem w mojej głowie. Obrócił
głowę w bok i rozluźniając uścisk dłoni pozwolił by moje zdjęcie, oprawione
antyramą upadło z dźwięcznym hukiem na podłogę. Tak chłodnym, zimnym i
przeraźliwie pustym, jak jego wzrok, którym obdarzył mnie chwilę później. Blade
światło podkreślało jego ostre, jak zawsze rysy twarzy, a niesforna grzywka
opadała na prawe oko.
-
To sobie je weź – prychnął z żałością w głowie i pokręcił głową z politowaniem
– I zniknij, jak to masz w zwyczaju – wyprostował się i rozłożył ręce,
wskazując na martwe punkty dookoła - Zabierz co chcesz, to co ci jest w danej
chwili potrzebne i wyjdź – mówił rozemocjonowany, ściągając ze sztalugi kolejny
fotograficzny portret i rzucając na te stertę na podłodze. Poczułam ukłucie w
sercu, kiedy widziałam jak niechlujnie i niedbale kopnął w jedno ze zdjęć.
-
Rozumiem, że przez te wszystkie lata wciąż nie zrozumiałeś, że to co wtedy
zrobiłam wynikało z troski – związałam usta w wąską kreskę i założyłam dłonie
na krzyż z niesmakiem, przyglądając się temu teatralnemu przedstawieniu, jakie
urządzał skoczek.
-
Troski – powtórzył jak echo – Z tej samej troski wtedy w Obersdorfie w szpitalu
mnie zostawiłaś? – ściągnął brwi, marszcząc czoło, a głos okrasił wciąż żywą
pretensją. Zobaczyłam w jego brązowych tęczówkach tętniący żal i niezrozumienie,
rozszerzające źrenice.
-
Zostawiłam? – potrząsnęłam otrzeźwiająco głową, mierząc się wewnętrznie z
niesprawiedliwością jego słów – Siedziałam przy tobie całą dobę, zanim twoja
rodzina nie dojechała i …
-
Czekałem na Ciebie, wiesz? – wszedł mi bezpardonowo w słowo, a na jego twarzy
malował się grymas - Jak ostatni kretyn – pokręcił głowa z politowaniem dla
samego siebie – Zapomniałem, że twoje słowa są nic nie warte, że ciebie
definiują czyny, że nie mogę ci już w nic wierzyć.
-
Twoja matka i siostra nie pozwoliły mi Cię potem odwiedzić – przymknęłam
boleśnie powieki, te które przyjęły ciężar jego słów spływających żarliwie z
jego ust i zacisnęłam pięść, aż do zbielałych kłykci.
-
Jakoś bardziej wierzę mojej rodzinie, na której nigdy się nie zawiodłem, niż
tobie – prychnął, szczerze powątpiewając w moją szczerość - Poza tym są
telefony.
Oparł
dłonie o biodra i przerzucił grzywkę na drugą stronę.
-
A Twój był wyłączony – odpowiedziałam dobitnie akcentując ostatnie słowo.
-
Niemożliwe – pokręcił głową z ekscentrycznym zaprzeczeniem i zamarł, a na jego
twarzy momentalnie zniknął kpiarski uśmiech – Gloria mi go zalała przez przypadek
– potarł dłonią czoło, wyszukując w zakamarkach pamięci ten moment.
-
Z pewnością zaraz po tym, kiedy jeszcze po raz ostatni słyszałam sygnał –
niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta – A może dopiero wtedy tylko
zablokowała mój numer.
-
Nie zagalopowałaś się? – wymierzył złowrogo swój wskazujący palec w moim
kierunku – Mówisz o mojej siostrze.
-
Zagalopowałam się, bo po tygodniu
stwierdziłam, że nie ma co dzwonić, tylko trzeba sprawdzić co z tobą!
-
I co cię powstrzymało, co? – spojrzał na mnie wyczekująco, ale uderzyła mnie
pretensjonalna nuta pogardy.
-
Laska, która otworzyła mi drzwi przebrana za niegrzeczną pokojówkę i ty
krzyczący z sypialni, żeby wracała, bo jeszcze z nią nie skończyłeś!
Z
każdym emocjonalnie wypowiedzianym przeze mnie słowem, co raz bardziej z pełnym
pasji zaprzeczeniem kręcił głową.
-
Czekałaś dwa lata, żeby mi o tym powiedzieć? – spytał z niedowierzaniem,
wykonując ostrożnie pół kroku w moim kierunku.
-
Nie, to ty czekałeś dwa lata, żeby się spytać dlaczego wtedy nie przyjechałam –
wycedziłam dobitnie przez zaciśnięte zęby.
Obersdorf
2017|
Niewiele
pamiętał z wydarzeń dzisiejszego dnia, a te ze skoczni były we wspomnieniach
pokryte mgłą. Moment upadku przy lądowaniu i uderzenie głową o zeskok to
ostatnie ciągłe obrazy w głowie. Wszystko co następowało później to migawki.
Jedno mrugnięcie powiek to pojawiający się ratownicy i służby medyczne. Drugie
szpital i oślepiające światła na korytarzu przyprawiające o mdłości. Trzecie
szpitalne łóżko i oczekiwanie na wyniki badań. I ona. Drobna szatynka siedząca
tuż obok, trzymająca go kurczliwie za dłoń potraktowaną wenflonem. Niemiłosierny
ból w kolanie przyprawiał o słone łzy, spływające po zasiniałym policzku. W
głowie myśli kotłowały się wokoło najgorszej diagnozy, ponownego wyroku na
zerwane w Kanadzie wiązadła. Mimo to czuł ciepło, czuł spokój i zapach piżma i
pomarańczy. Miękkie, lśniące i pachnące włosy opadały na jego poduszkę i
łaskotały jego nos.
-
Jaśmina – wychrypiał słabym głosem, rozwiewając pojedyncze pasma. – Jaśmina, co
ty tutaj robisz?
-
Jestem – wybudzona z letargu dziewczyna podniosła głowę i potrząsnęła ją
otrzeźwiająco – Jestem przy tobie, Gregor – zaspanym wzrokiem omiotła twarz
szatyna z troską malującą się w oczach.
-
Widzę, nie wiem tylko po co – westchnął
zmęczony – Widziałem cię pod skocznią… - przełknął głośno ślinę, urywając wpół
słowa. Widział ją z Erikiem – Możesz już iść.
-
Nie zostawię cię tutaj, nieważne jak bardzo mnie teraz nienawidzisz Gregor i
jak bardzo nie chcesz, żebym tu była – potrząsnęła jego ręką, zacieśniając swój
uściska jeszcze mocniej, jakby chciała się zaprzeć przed ewentualnym
odrzuceniem. Przez jego twarzy przemknął cień bladego uśmiechu.
-
Chcę, żebyś została, Jaśmina, ale to nie jest takie proste – odwrócił głowę w
jej stronę i przygryzł spierzchniętą wargę.
-
Nie potrafisz mi wybaczyć tego co zrobiłam?
-
Nie potrafię sobie wybaczyć. Idź już, naprawdę. Chyba ktoś na ciebie czeka.
-
Nie chcę i nie pójdę.
-
Podaj mi jeden powód, dla którego miałabyś spędzić noc tutaj, zamiast z nim,
Jas. I wyrzuty sumienia się nie liczą.
-
Bo nie przestało mi nigdy na Tobie zależeć, Greg.
– Zbyt dużo się wydarzyło, za dużo czasu
minęło i … - urwał, wykrzywiając twarz w grymas bólu – Moja noga – zacisnął
powieki, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy.
-
Ciii – weszła u wpół słowa, gładząc subtelnie wierzchem dłoni jego mokry policzek,
z czułością odejmującą ból, zacierając każdą słoną kroplę - Później, teraz musisz odpocząć.
-
Obiecujesz, że …
-
Tak. Z kolanem wszystko będzie w porządku, zobaczysz.
-
Daj mi skończyć. Obiecujesz, że jak się jutro obudzę to ty wciąż tutaj
będziesz?
-
Obiecuję, Greg.
Położyła
głowę z powrotem na szpitalne łóżko, gdzieś koło jego ręki, próbującej odszukać
jej włosy.
Austria
| Gregor
Wiosenna
mżawka zaskoczyła mnie, kiedy wybiegłem z budynku rozglądając się dookoła
nerwowo. Było na tyle ciemno, że miasto zapadło w objęcia mroku, neonowych
napisów, latarni i świateł sygnalizacji miejskiej. Musiałem wytężyć wzrok,
chcąc dostrzec jej eteryczną sylwetkę. Nie naciągnąłem na głowę kaptur szarej
bluzy, a jedynie zmierzwiłem ręką mokre włosy i skierowałem swoje kroki do zaparkowanej
na parkingu Toyoty Aygo z 2007, do której to wnętrza nieporadnie próbowała
zapakować wszystkie cztery zdjęcia z wystawy. Wyprostowała się i spięła
gwałtownie, kiedy tylko zobaczyła, że sukcesywnie się do niej zbliżam i
pospiesznie próbowała wsiąść do samochodu. Podbiegając, nie baczyłem iż wdepnąłem
w kałużę i pobrudziłem sobie nogawki. Zamknąłem otwarte drzwi auta, popychając
je nieco zbyt ekscentrycznie, przez co cały pojazd nieco się zatrząsnął.
Jaśmina odetchnęła głośno i poirytowana odwróciła się do mnie twarzą, na której
nie rozróżniałem kropel łez od kropel deszczu.
-
To nie byłem ja – oparłem dłoń o dach skutecznie uniemożliwiając jej szybką
ucieczkę do środka – Nie mieszkałem u siebie po powrocie ze szpitala –
powtórzyłem głośniej, kiedy ściana hałasującej wody lejącej się z niebie
przybierała na sile, a ja miałem wrażenie, że zagłusza wszystkie moje słowa – To
był Lucas, nie ja.
Z
pełnym pasji ekscentrycznym zaprzeczeniem po raz kolejny zaakcentowałem swoją
niewinność. Nie wiem co mnie irytowało bardziej, prześladująca myśl, że była
niemal do granic możliwości przekonana, że to mógłbym być ja, czy to że
rozdzielił nas splot niefortunnych zdarzeń i złych interpretacji. Naprawdę
mogła uwierzyć, że pocieszałbym się w przypadkowych ramionach laski przebranej
za niegrzeczną pokojówkę? Ściągnąłem brwi, zmarszczyłem czoło i wyplułem
rozbryzgujące się na moich wargach krople. Mój przyspieszony oddech przerywał
monotonny dźwięk odbijającego się od maski deszczu. Nie wiem czy wykrzywione
usta w grymasie, były reakcją na nieprzyjemną woń alkoholu jaką ode mnie
wyczuła, czy niestosowną bliskością jaka ją krępowała.
-
Jakie to ma teraz znaczenie, Gregor?
-
Mam dość niedomówień – odparłem szczerze - Wyjaśnijmy sobie wszystko raz na
zawsze.
Pusty
wzrok utkwiła gdzieś w martwej przestrzeni i nawet na mnie nie spoglądając,
wyciągnęła kluczyki z kieszeni i skinęła głową w bok, wskazując mi, aby wsiadł
po drugiej stronie. Zrobiłem krok w tył i wykorzystując chwilę zawahania w jej
gestach, pośpiesznie zająłem miejsca pasażera i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Umieściła
kluczyki w stacyjce, a mi kazała zapiąć pasy. Rzuciła kątem oka w lusterko na
swoje mokre kosmyki włosów, z których kapały grube krople wody. Dopiero teraz
dostrzegłem, że skróciła je do ramion, pozbyła się rozjaśnionych końcówek i
przyciemniła ich kolor. Odpaliła i zacisnęła dłonie na kierownicy, skupiając
się na mokrej jezdni.
-
Skąd ten gruchot? – przerwałem niezręczną ciszę, której nie wypełniało nawet
przyciszone radio i rozglądnąłem mało dyskretnie po jego wnętrzu.
-
Stare auto żony Patricka – odparła pragmatycznie - Dostałam, żeby być tutaj
mobilna.
-
Kto to w ogóle jest? Nie kojarzę go – ściągnąłem brwi, usilnie próbując
przypomnieć sobie, abym kiedykolwiek widział kogoś podobnego wcześniej na
terenie obiektu sportowego, który przecież swego czasu był moim drugim domem.
-
Kolarz.
-
Dobry?
-
Taki sobie.
Jej
odpowiedzi były zdawkowe, nie rozwinęła tematu, chociaż wiedziałem, że w
stosunku do Morgensterna była bardziej wylewna. Szczerze wątpiłem, aby blondyn
sam poszerzał swoją wiedzę na ten temat. Mało tego, byłem przekonany, że
pominął mnóstwo szczegółów, a drugie tyle po prostu umknęło mu w rozmowie z
Jaśminą. Skrzywiłem się na samo wyobrażenie takie sytuacji. Powinni się unikać,
co najmniej do dzisiaj chować urazę, przynajmniej ona. A jednak do końca, nawet
po zranieniu, każda musiała mieć do końca jakąś słabość do tego dupka.
-
Dokąd jedziemy? – spojrzałem na nią uważnie, unosząc do góry jedną brew.
Zwilżyłem spierzchnięte usta, próbując nie zachwycać się rysami jej twarzy,
gładką rumianą skórą, lekko zadartym nosem i pełnymi pomalowanymi fuksją
ustami.
-
Do mnie. To jedyna droga jaką znam bez Google Maps – westchnęła ewidentnie
zmęczona natłokiem pytań, którymi strzelałem niczym z karabinu.
-
Jedź do centrum, pójdziemy na drinka – zaskoczyłem sam siebie taką propozycją.
-
Jestem autem, nie będę pić – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-
Wrócisz pieszo – prychnąłem, jednak poczułem jak spiorunowała mnie wzrokiem -
Odprowadzę cię.
-
Mam w barku whisky po poprzednim lokatorze, jeśli potrzebujesz podtrzymać swoją
nietrzeźwość, aby móc ze mną porozmawiać.
-
Przecież teraz rozmawiamy – odparłem obruszony i uniosłem dłonie do góry w
geście irytacji, po czym opadły na moje dżinsowe spodnie z dźwięcznym
klapnięciem. Obróciłem głowę z stronę zaparowanej szyby i przetarłem ją dłonią.
Mimo to strugi nieprzerwanie padającego deszczu skutecznie uniemożliwiały
podziwianie miejskich widoków.
-
To jest jakaś imitacja rozmowy. Zadajesz idiotyczne pytania – pokiwała głową z
dezaprobatą, a usta wygięły się w kpiarskim uśmiechu.
-
A ty przebąkujesz jedno słowo, co to są w ogóle za odpowiedzi?
-
Adekwatne.
-
Upatrzyłaś sobie już jakiegoś cyklistę? W końcu zawsze musisz mieć kogoś na
celowniku, nie?
Nie
uzyskałem odpowiedzi, jednak sugestywne i wymowne było, że skręciła gwałtownie
i nagle w jedną z uliczek, przez co rzuciło mną bezwładnie na drzwi. Potarłem
obtłuczone przedramię i syknąłem z bólu, dostrzegając kątem oka satysfakcję i
triumf wymalowany na jej delikatnej twarzy. Musiałem przyznać, że uczciwie
zostałem skarcony za tą kąśliwą uwagę.
-
Naprawdę masz kontakt z Morgensternem? – wypaliłem po chwili, kiedy zaparkowała
przed jednym z osiedli. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech.
-
To jest to pytanie? – spytała, odwracając głowę w moją stronę, patrząc na mnie
z pogardliwym niedowierzaniem – Po tym wszystkim, najważniejszym pytaniem jest
to, czy mam kontakt z Thomasem? Naprawdę Gregor?
Po
raz pierwszy dzisiaj spojrzałem głęboko w piwną toń jej błyszczących tęczówek i
dostrzegałem w nich traconą z każdą sekundą nadzieję, rozgoryczenie i żal.
Uniosłem dłoń i delikatnie potarłem kciukiem resztki tuszu pod rozmytym
makijażem oka. Natychmiast przekręciła głowę mocniej, unikając dalszego
kontaktu z jej aksamitną skórą i wymownie wstrzymała oddech. Powoli odsunąłem
drążącą dłoń, przez co wprawiła mnie w zakłopotanie. Przez chwilę czułem pod
obuszkami palców fakturę i kształty jakie przechowywałem wciąż we wspomnieniach
i pod powiekami.
-
Rozmazałaś się – odchrząknąłem niepewnie, próbując usprawiedliwić swoją
desperacką chęć jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.
-
Oni wszyscy mieli rację? – przygryzła ze zdenerwowania dolną wargę – Też byłam
tym polem i elementem gry, w której chciałeś być lepszy od niego?
-
To dlatego zdradziłaś tą nowinkę, o której powiedziałem ci w tajemnicy?
-
To do niczego nie prowadzi – odrzekała zrezygnowana i pokręciła przecząco
głową.
-
Masz rację, kompletnie do niczego – przytaknąłem bez cienia ironii, po czym
odpiąłem pas i wysiadłem z auta szatynki. Zarzuciłem kaptur na głowę i wsuwając
dłonie do kieszeni spodni ruszyłem przed siebie, w kierunku głównej ulicy.
Trzymając kurczliwie w dłoni telefon, zamówiłem Ubera.
Jaśmina
| Austria
Dłonie
oparłam o krawędzie zimnej umywalki i ze spuszczoną głową obserwowałam jak
ostatnie strugi wody spływają z mojej twarzy, kapiąc kropla po kropli.
Zamaszystym ruchem nacisnęłam na baterię, wyłączając zimną wodę i chlapiąc
wszystko dookoła. Zbyt luźna bluzka osunęła się po moim ramieniu, aż do łokcia.
Spojrzałam w lustrzane odbicie skupiając wzrok na zielonożółtych przebarwieniach
i jak na ironie losu na wyświetlaczu leżącego na szafce obok telefonu z wyraźną
rysą na wyświetlaczu, wyświetlił się numer Konrada. Zrzuciłam połączenie
jednym, zgrabnym ruchem palca na ekranie. Prychnęłam cicho pod nosem
przeklinając wydarzenia dzisiejszego dnia. Gregor Schlierenzauer w ogóle się
nie zmienił. Wciąż był aroganckim bucem, który nie widział nic poza czubkiem
własnego aroganckiego nosa. Wciąż rywalizował z Thomasem Morgensternem w swojej
głowie w wyimaginowanej konkurencji. Wciąż używał tego przyjemnie pachnącego
żelu pod prysznic i wciąż był cholernie pociągający.
Kostki
lodu zabrzęczały w szklance, a jej wypełnianie złotą substancją przerwał mi
dźwięk dzwonka do drzwi. Wzdrygnęłam się mimo woli, zaaferowana faktem, że pora
była już dość późna i stosunkowo niewiele osób mogło i wiedziało gdzie może
mnie odwiedzić. Przełknęłam głośno ślinę, kierując się powoli w kierunku drzwi
i zawiązując jeszcze mocniej pas satynowego, czarnego szlafroku. Spojrzałam
przez wizjer, jednak na klatce było ciemno i poza posturą postaci, nie byłam w
stanie dostrzec żadnych szczegółów. Uchyliłam delikatnie mahoniowe drzwi i
odetchnęłam z ulgą. Chociaż nie do końca.
-
Skąd wiedziałeś gdzie dokładnie mieszkam?
-
Mogę wejść? – spytał pospiesznie, ignorując moje pytanie i podrapał się po
brodzie. Zbył mnie, ponieważ odpowiedź nasuwała się sama. Chociaż trudno było
mi wyobrazić sobie Schlierenzauera telefonującego do Morgesterna.
Wpuściłam
go do środka, zamykając za nim szczelnie zamek i naciągając połacie materiału
na nagą klatkę piersiową. Rzucił przelotnie uwagę na krótką długość mojego
odzienia, sięgająca do połowy ud, lecz tylko przez ułamek sekundy zatrzymał
wzrok na moich nogach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a ja nie czułam
na sobie jego palącego wzroku, nie widziałam w jego tęczówkach roznieconych
iskier i zapału. Poczucie, że nie mogłam już mu się nie podobać ukuła mnie
dziwnym bólem w klatce piersiowej. Rozglądnął się po kawalerce, kiwając z
uznaniem głową, pełen podziwu dla minimalistycznego stylu wykończenia i
białoczarnego umeblowania. Omiótł spojrzeniem fotel, na którym złożyłam zdjęcia
z galerii i zatrzymał tam swój wzrok. Sunął po szklanej płycie po jakimś
fragmencie mojego ciała, lecz z tej odległości nie mogłam dostrzec. Nagle
wyprostował się gwałtownie, jakby speszony faktem, że mogłam go bezwstydnie
przyłapać na tym geście i kilkukrotnie pospiesznie postukał rytmicznie palcami
w to miejsce.
-
Masz jeszcze to whisky? – spojrzał na mnie niepewnie przez plecy.
Skinęłam
niemo głową i poszłam do kuchni. Sięgnęłam po kolejną szklankę, obie wypełniłam
lodem, gdyż w mojej już dawno się roztopił. Szatyn wszedł pewnie do
pomieszczenia i oparł się łokciami o ciemny blat wyspy na środku pomieszczenia,
a ja podsunęłam mu szklankę z alkoholem niemal pod nos. Schwycił ją pewnie w
dłonie i na raz wypił jej całą zawartość, nie czekając na żadne toast. Zupełnie
mnie ignorując, podszedł do nadpoczętej butelki i nalał sobie kolejną porcję,
którą równie szybko opróżnił. Postanowiłam zrobić to samo, w momencie kiedy
kończył trzecią kolejkę. Odłożył szklankę obok z dźwięcznym hukiem i podszedł
do mnie, opierając swoje dłonie po obu stronach moich bioder. Oparłam się
bardziej o niewygodną krawędź narożnika,
który wbijał się mi w tyłek. Zamarłam na chwilę jego niestosowną bliskością, doskonale
czując gregorowy, alkoholowy oddech na swojej twarzy.
-
Po co tu przyjechałaś?
-
Nie dla Ciebie – prychnęłam – A ty z jakim zamiarem tutaj przyszedłeś? –
przygryzłam kokieteryjnie dolna wargę i spojrzałam na niego z uniesioną prawą
brwią.
-
Chciałem porozmawiać – zniżył głos i założył mi subtelnie za ucho opadające
pasmo niesfornych włosów - Mieliśmy się napić drinka i pójść do łóżka.
-
Skąd pomysł, że chciałabym pójść z tobą do łóżka po jednym drinku? – strąciłam
jego dłoń, wciąż krążącą koło mojej twarzy.
-
Myślałem, że napijemy się trzy, ale rozmyśliłem się – jego usta wykrzywiły się
w kwaśny grymas, a w oczach pojawił się błysk.
-
Rozmyśliłeś? – prychnęłam kpiarsko.
-
Tak, opowiem Ci dlaczego i tak by nam nie wyszło i dlaczego tak dobrze mi z
Laurą – uśmiechnął się ironicznie, ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów,
a w kącikach ust powstały urocze zagłębienia.
-
Tak dobrze, że chciałeś tutaj przyjść i pieprzyć się ze mną może na tym blacie?
– stuknęłam dłonią w wypolerowaną powierzchnię i spojrzałam wprost w jego
iskrzące się czekoladowe tęczówki.
-
Nie chciałabyś? – pochylił się nade mną i szepnął wprost do ucha, napawając się
zapachem włosów.
-
Mam kogoś, jest dobry, dba o mnie – nie wiem dlaczego tak łatwo skłamałam,
wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, a przy tym przekonałam
nawet samą siebie - Przy nim o nic nie musze zabiegać, niczego udowadniać,
odpoczywam przy Konradzie. Nie znajduje powodu, dla którego miałabym chcieć
Ciebie – cierpkość moich słów, spowodowała, że przestał się uśmiechać, a jego
twarz tężała - Ciebie na jeden raz, tak
bardzo próbującego się upodobnić do swojego największego rywala, wroga,
cokolwiek. Żałosne.
Oddychał
przez chwilę przez nos, a złość kipiała z jego rozszerzających się źrenic. Nie
spodziewał się być może takich słów, uderzających w jego wybujałe ego. Mocniej
zacisnął szczękę, jednak po chwili zastanowienia, emocje wyraźnie opadły i
rozluźnił uścisk żuchwy.
-
Masz rację, to nie jest w moim stylu – skarcił się na tyle szczerze, że mu
uwierzyłam - Długo się zastanawiałem co Ci powiedzieć. Kiedyś myślałem, że to
będzie coś podobnego do, że nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, ale … -
zawahał się na moment i odsunął się ode
mnie na bezpieczną odległość bez zawahania – Poznałem Laurę i wszystko przy
niej było takie proste, nieskomplikowane. To nie był nasz czas ani nasze
miejsce, Jas. Byliśmy samotni, zagubieni, potrzebowaliśmy tego obydwoje, ale
nic więcej. Owszem byłem na ciebie wściekły, a potem zrozumiałem, że wszystko
zaczęło się od skoków. Wplątałaś się w najgorszy gnój, byłaś ciągle przez kogoś
zraniona. To było dla ciebie najlepsze. Odciąć się od wszystkiego co było z tym
związane. Ode mnie też. Nic by z tego nie wyszło, nie bylibyśmy razem
szczęśliwi, bo każde z nas było nieposkładane, dlatego nic byśmy razem sensownego
nie zbudowali. Zrozumiałem, że nie mogę cały czas tego żałować.
-
Możesz masz sporo racji – wyszeptałam, czując jak do oczu powoli napływają mi
łzy – To wszystko to tylko wymówki, bo jak się kogoś kocha, to się mu ufa,
prawda? Nie prowadzi się gier, nie ściemnia, nie manipuluje, nie poddaje tak
łatwo, tylko walczy się do końca.
-
Tak myślisz, że nie walczyłem, że mi nigdy nie zależało? Okej – uśmiechnął się
blado - Tą wystawą ja też chciałem się odciąć. Od całej spirali złych decyzji,
pechowych zdarzeń, docinek kolegów z kadry. Ty kochasz dramaty, dlatego możemy
odegrać ostatni akt.
-
Nie rozumiem.
-
Nie rozumiesz, bo najlepiej Ci na skrajnych emocjach – zmarszczył czoło,
uwydatniając bruzdę na jego środku - Ja chciałem się odciąć od tych toksycznych
emocji, ciągłego ratowania cię z opresji. Musiałaś być ciągle w epicentrum
nieszczęść, nie dlatego, że miałaś pecha, dlatego, że wolałaś ciągle być
ofiarą, bo tak było lżej, bo jak jest za dobrze, to nie czujesz się komfortowo,
musisz sobie wtedy wszystko skomplikować.
-
Naprawdę tak uważasz? – spytałam z niedowierzaniem, łamiącym się z emocji
głosem – Jeśli tak, to wynoś się! – rzuciłam ostro prosto w jego twarz,
posyłając zranione spojrzenie. Obróciłam się niemal na pięcie nie powstrzymując
już spływających po policzku łez i udałam się pospiesznym krokiem na balkon.
Zgarnęłam leżącą gdzieś po drodze paczkę długich, mentolowych papierosów i
drżącą dłonią próbowałam nieporadnie odpalić jednego z nich. Kiedy dopiero za
trzecim razem zapalniczka zaskoczyła, oparłam się o balustradę biorąc głęboki
haust rześkiego powietrza.
-
Jaśmina – jego szept spowodował zimny dreszcz, który przeszedł mnie po karku – Próbuje
sobie wszystko poukładać, nazwać wszystkie emocje, nawet nie wiesz ile pracy
nad sobą musiałem wykonać, żeby się po tym wszystkim podnieść.
-
Współczuję – strzepałam popiół i wypuściłam z płuc papierosowy dym, a w moim
głosie dało się wyczuć namacalną ironię – Powiedz mi Gregor, tylko szczerze,
kiedy przestałam być kolejną konkurencją, w której rywalizowałeś z Thomasem?