Prolog
Przemoknięte serca miast
I tylko ty i ja szczęśliwi tym dniem
Bo choć zapomniał o nas świat
Mokrzy od stóp do głów, nie tracimy nadziei
Gregor
Austria
| kwiecień
Naciągnąłem
kaptur szarej bluzy na głowę, choć starannie układane włosy i tak są już całe
mokre. Wciąż podkręcałem tempo biegu, choć wykrzywiałem twarz w grymasie bólu i
czułem już uporczywe skurcze w łydkach. Próbowałem znaleźć w kieszeni dresu
muzyczny sprzęt i za wszelką cenę przełączyć ckliwą piosenkę Jamesa Bay’a,
której nastrój i słowa mogłyby dzisiaj znokautować moje szczelne mury
wrażliwości. Z impetem nabiegłem na kałużę, a brudna woda rozbryzgiwała na
boki, plamiąc przy tym moje ubranie. Latarnie co raz słabiej oświetlały nocne
ulice na obrzeżach miasta, a ja jak najszybciej chciałem zostawić za sobą
miejski zgiełk, żar neonów, dźwięk klaksonów i oślepiające światła reflektorów.
Dysząc ciężko, dobiegłem do zadaszonego przystanku, chcąc w jakikolwiek sposób
uchronić się przed ulewnym deszczem przybierającym na sile. W końcu przez
chwilę słyszałem jedynie swoje szybko bijące serce, przyspieszony oddech i
dźwięk bębniących o dach kropel. Chciałem jak najdłużej delektować się tym
błogim stanem, w którym ponownie mam kontrolę nad wszystkimi swoimi emocjami, w
którym łatam każdą szczelinę, sprawdzam każde pęknięcie w mozolnie wybudowanej
tamie. Kątem oka dostrzegłem eleganckiego mężczyznę odzianego w dwurzędowy,
szary płaszcz, do kompletu z czarnmi spodniami i wypastowanymi butami. Wyrzucił
z rezygnacją bukiet bladoróżowych piwonii do pobliskiego kosza, a z zakamarków
kieszeni wyciągnął paczkę mentolowych papierosów. Nagle, jakby czując na sobie
ciężar mojego wzroku odwrócił głowę, uważnie przyglądając mi się przez chwilę.
Nie mam pojęcia jak bardzo musiałem wyglądać, jak obraz nędzy i rozpaczy, że
nieznajomy wyciągnął dłoń z otwartą paczką w moją stronę, unosząc przy tym pytająco
do góry prawą brew. Kiedy automatycznie miałem pokiwać przecząco głową,
poczułem jak cała niestabilna konstrukcja wewnątrz mnie chwieje się na
wszystkie boki i tylko nikotynowy dym powstrzyma ją przed spektakularnym
upadkiem. Brunet podszedł bliżej mnie, poczęstował papierosem i bez słów pożyczył
ogień, po czym przysiadł obok mnie. Zaciągnął się, a następnie wypuścił z
zakamarków płuc wstrzymane uprzednio powietrze.
-
Przepraszam, czy Ty też masz dziurę w sercu? – jego pytanie zawieszone w
próżni, całkiem zbiło mnie z pantałyku.
-
Wszyscy jakieś mają – stwierdziłem bez zbędnej chwili zastanowienia - Wszyscy
psujemy się od środka, tęskniąc za tym, na co nigdy się nie odważymy, ukrywając
uczucia, połykając marzenia, nie jesteśmy wyjątkowi, jesteśmy ludźmi.
-
Taa – westchnął cicho, ze świszczącym
pomiędzy zębami powietrzem - Jesteśmy ludźmi z życiorysami rozpoczynającymi się
od klapsa w dupę i nabrania po raz pierwszy powietrza w płuca, z
nieszczęśliwymi miłościami na koncie, ze strachem przed swoim potencjałem,
odnoszącymi sukces, lub udającymi bardziej utalentowanych niż w rzeczywistości jesteśmy.
Mamy wszystko by robić cudowne rzeczy, ale możemy też być przy tym największymi
skurwysynami – wraz z ostatnim słowem wyrzucił peta i zgasił go nogą, chowając dłonie
do kieszeni płaszcza – Wybacz, robię dzisiaj rachunek sumienia, ktoś musiał
tego wysłuchać i padło na Ciebie.
-
Mogę posłuchać, ale nic mądrego ode mnie nie usłyszysz, źle trafiłeś – uśmiechnąłem
się dzisiaj po raz pierwszy, a mój nieznajomy rozmówca przyglądał mi się nader
badawczo, ściągając brwi i marszcząc czoło.
-
Na którym etapie zapominania jesteś?
Pokręciłem
głową rozbawiony i oparłem dłonie na swoich udach, pochylając się do przodu i
odwracając wzrok od bruneta.
-
Ja już dawno zapomniałem – rzuciłem w eter, choć nie usłyszałem w swoim głosie
przekonania, z jakim chciałem to powiedzieć – To już dawno zamknięta sprawa,
zrobiłem z tym porządek i jestem już w innej rzeczywistości. Po prostu coś mi
dzisiaj przypomniało o przeszłości, ale to nic. To już nic nie znaczy.
-
Rozumiem – nieznajomy, który już nie jest tak bardzo obcy, skina głową – Wiesz,
istnieje coś takiego jak smutek po smutku.
-
To już brzmi dziwnie.
-
Wiem, ale to taki smutek, który przychodzi po jakimś czasie, nie łamie serca i pozwala
spokojnie spać. Skończyło się coś, czego mieliśmy dosyć, ale było na tyle
ważnym etapem naszego życia, że co jakiś czas będziemy do tego wracać. To
właśnie taki moment, w którym możesz sobie pozwolić na myślenie o wszystkim co
już nie wróci – brunet podpiera się i wstaje z ławki - Możliwe, że chodzi o to,
żeby spojrzeć na to wszystko z boku i zrozumieć dlaczego tak się właśnie stało.
Czasami potrzebne jest zamknięcie pewnych spraw w głowie i sercu i jeśli
spoglądasz na dawny ból inaczej, to znaczy, że udało ci się uwolnić.
-
Jak się uwolnię, to już będzie koniec? – spytałem, przetrawiając na bieżąco sens
jego słów.
-
Tak – odpowiedział uspokajającym głosem – Pytanie brzmi tylko, czy jesteś na to
gotowy?
-
Dziękuję – wstałem i bez namysłu uścisnąłem dłoń mężczyzny, a zakładając kaptur
na głowę, ponownie ruszyłem przed siebie ile sił w nogach. Dobiegając do
posesji mojego menadżera nie oszczędzałem jego dzwonka, zupełnie nie zważając
na późno porę i dobre maniery.
-
Gregor, jak ty wyglądasz? – Hubert pokręcił głową z dezaprobatą, lustrując mnie
od dołu do góry.
-
Przemyślałem to.
-
Hm? Globalne ocieplenie, dysproporcje w rozwoju ekonomicznym, czy przeludnienie
i ruchy migracyjne?
-
Wiesz co, Hubert? Ty to jesteś jeszcze mniej śmieszny od internetu.
-
Wręcz przeciwnie, zawsze o pierwszej w nocy tryskam humorem i sypie żartami jak
z rękawa – niepoprawna ironia wdarła się na jego usta.
-
Zgadzam się na tą wystawę, mam nadzieję, że nie powiedziałeś wcześniej Laurze,
że …
-
Że wybuchnąłeś gniewem, zionąłeś ogniem i kazałeś zniszczyć wszystkie zdjęcia? –
szatyn dokończył za mnie, urwaną w pół słowa myśl - Nie, liczyłem na to, że
wrócisz po rozum do głowy. Co prawda myślałem, że zrobisz to szybciej, ale cóż,
darujmy sobie złośliwości. Co Cię ugryzło, co?
-
Miałem ciężki dzień i zezłościłem się, że organizujecie wystawę moich zdjęć za
moimi plecami, że Laura wzięła je bez mojej wiedzy, że … przepraszam, Hubert
poniosło mnie, wygłupiłem się, a powinienem Ci podziękować, to miłe z twojej
strony.
-
To pomysł Laury, chciała zrobić ci niespodziankę i nieco poprawić Ci humor, ja
jedynie stworzyłem ku temu warunki.
-
Jeszcze raz przepraszam, za wszystko co dzisiaj powiedziałem.
-
Przestaniesz ściemniać, Gregor?
-
Słucham?
-
Nie rżnij głupa, wiem kiedy kłamiesz Schlierenzauer – Neuper założył ręce na
krzyż i wpatrywał się we mnie karcącym wzrokiem - Więc co nie tak było z tymi
czterema zdjęciami brunetki w błękitnej koszuli, które Alice wybrała jako
główną część wystawy?
Wszystko
i nic, Hubert. Była na nich Jaśmina, to tyle. Aż tyle. Dla mnie wystarczająco.
-
Myślałem, że usunąłem te zdjęcia ze wszystkich nośników – uznaję, że mój
biznesowy kompan zasługuje na jakiekolwiek wyjaśnienia, nawet te połowiczne - Ja
… po prostu nie spodziewałem się, że je tam zobaczę, nie chciałem ich nigdy
więcej widzieć.
-
Możemy je zdjąć, jeśli nie chcesz.
-
Nie – gwałtownie kiwnąłem przecząco głową – Chcę, żeby tam były. Muszę rozliczyć
się z przeszłością.
-
Dobrze, więc zastanów się jaki nadać tytuł wystawie, a ja rano wydrukuje
zaproszenia.
-
Ja już wiem. Kwiat Jaśminu.
-
Jesteś pewien? – spytał z niedowierzaniem, malującym się na jego zmęczonej
twarzy.
-
Kwiat Jaśminu – powtarzam dobitnie, mając nadzieje, że Hubert utrwalił sobie
krótką nazwę i nie zbudzi mnie o 7.30 telefonem, czy aby na pewno nie
przesłyszał się kilka godzin wcześniej. Zamykając za sobą drzwi, odetchnąłem
spokojniej. Wypełniało mnie jakaś dziwne graniczące niemal z pewnością
przekonanie, że wraz z zakończeniem się wystawy, Jaśmina Galińska raz na zawsze
zniknie z mojego życia i wszystkich zakamarków wyblakłych wspomnień. Gdybym
tylko wtedy usłyszał ten dźwięczny chichot losu, wiedziałbym jak bardzo się
wtedy myliłem.
Jaśmina
Niemcy
| kwiecień
-
Unikałaś mnie – z jego różowych, ponętnych i nabrzmiałych ust padł wymierzony w
moim kierunku gorzki zarzut. Uniósł dłoń i przeczesał swoją dłonią swoje blond
pasma subtelnie, lecz na tyle kokieteryjnie by onieśmielić mnie tym gestem. Uważnie
obserwowałam jak zakłada swoje bokserki i niespiesznie podnosi się z wygniecionej
pościeli, która nie zdążyła jeszcze ostygnąć z żaru naszego namiętnego
uniesienia. Niechlubnie łapię się na tym, że co raz częściej ulegam mu zbyt
szybko, zbyt łatwo i nie mam na myśli tylko tego, że pozwalam mu się zaciągać
się w przytulny letniskowy domek, położony gdzieś na obrzeżach miasta za każdym
razem, kiedy tylko on ma na to ochotę. Siedząc na parapecie i zaciągając się raz
po rad, spoglądam przez okno i kłębiący się papierosowy dym. Wpatruję się
dłużej w rozciągające się przed posesją połacie zieleni i piętrzący się las, w
którym najchętniej zgubiłabym echo napływających do mojej głowy myśli i
kotłującego się w niej nieprzerwanie chaosu. Bo najbardziej bolą nas szanse,
których nie wykorzystaliśmy, marzenia które rozbiły się o beton. Najbardziej
żałujemy tego czego nie mieliśmy odwagi zrobić, a co pulsowało w naszych
sercach. Który to już raz gubię się w gąszczu swoich wyimaginowanych lęków,
obaw i paraliżującego strachu? Powinnam już raczej do tego przywyknąć, a ja raz
po raz zatracam się w starych, znajomych mackach przeszłości. Przeszłości,
która puka tylnymi drzwiami, a ja z godnym podziwu uporem naciskam na klamkę.
-
Powiedziałam, że potrzebuję kawałek wolnej przestrzeni i trochę czasu, a ty …
-
A ja niecierpliwie czekałem, niemal jak na ławie oskarżonych na wyrok sądu –
żachnął się, podchodząc bliżej i pozwalając sobie rozchylić moje nagie uda
swoją dłonią, przyprawiając mnie o zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa - Nie
przypominam sobie, żebyś nałożyła na mnie zakaz zbliżania się – filuterny
uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy obuszki jego palców podążały wciąż po
fakturze mojej skóry.
-
Nie pomagasz – zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową z dezaprobatą, mocniej
zaciskając uda - Wszystko skomplikowałeś Erik, wiesz?
Nie
wie. Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo namieszał mi w głowie. I to właśnie teraz,
kiedy wszystko się w niej skomplikowało.
Zarzut,
który spłynął z moich ust ewidentnie go rozbawił. Wciąż świdrując mnie swoim
przenikliwymi, błękitnymi tęczówkami wyciągnął spomiędzy moich palców palącego
się papierosa i zaciągnął się dogłębnie, nieporadnie przy tym pokasłując.
-
Przecież wiesz, że nie mogłem uklęknąć na jedno kolano, poszły mi wiązadła - zignorował
moją wyciągniętą po używkę dłoń i odklejając fajkę od swych spierzchniętych
warg, zgasił ją jednym, pewnym ruchem w popielniczce.
-
Nie błaznuj, rozmawiamy poważnie – przewróciłam teatralnie oczami, gdyż powoli
wyprowadzał mnie z równowagi – Przysięgam, ja z Tobą kiedyś oszaleję.
-
Czyli jednak rozważasz naszą wspólną przyszłość?
-
Nie łap mnie za słówka – ściągnęłam złowrogo brwi - Naprawdę znudziło ci się
życie bez zobowiązań? – spoglądnęłam na blondyna podejrzliwie.
Choć
szczerze powątpiewałam w powagę jego oficjalnej propozycji, to jednak
determinacja w jego niebieskich tęczówkach rozwiewała wszelkie, złudne
wątpliwości. Układ. Moja pozornie bezpieczna emocjonalna przystań, port, do
którego mogłam zacumować w każdej chwili, gdy bezkresny ocean życia ganił mnie
swoimi sztormami i morskimi burzami. Potajemne schadzki, z dala od wścibskich
fleszy i reflektorów i seks bez zobowiązań, którego zasad nie przestrzegaliśmy,
nieświadomie zacieśniając wszelkie emocjonalne więzi pomiędzy nami. Naiwnie
wierzyłam, że nie czuję do niego nic ponad zardzewiały sentyment. Wszystko
skomplikował, kiedy wczoraj na uroczystej kolacji u Piszczków wyjął z kieszeni
spodni czerwone, zamszowe pudełeczko i podsunął mi je pod nos.
-
Powiedzmy, że mamy do czynienie z paradoksem obyczajowym, chce cię usidlić,
ponieważ mam dość tego wygodnego dla ciebie układu. Zazwyczaj to my, mężczyźni
jesteśmy posądzani o wymigiwanie się od przysięgi. Zatem czego ty się boisz,
Jaśmina co? – oparł jedną dłoń na rancie parapetu i pochylił się nade mną, przez
co wyprostowałam się w mgnieniu oka.
-
Tego wszystkiego potem Erik – mamroczę, podnosząc na niego swój wzrok - Zawsze
później coś się koncertowo spieprzy. Czy tak nie jest dobrze?
Wzdycha
głęboko przez nos, po czym przymyka powieki i ściąga palcami zmarszczki na
swoim czole.
-
Jesteś kobietą mojego życia, Jas – oblizuje niecierpliwie spierzchnięte wargi,
a jego dłoń w ostatniej chwili powstrzymuje się od gestu założenia za ucho moich
włosów - Kiedy to zrozumiałem, obiecałam sobie, że już nigdy żadna inna nie będzie
się liczyć.
Parskam,
bujając nogami i obijając łydkami o krawędź parapetu, czym wydaje drażliwy
dźwięk zagłuszający gęstniejące powietrze.
-
Nie wierzysz mi – stwierdza ze smutkiem w oczach i zbolałym wyrazem twarzy.
-
Trochę się już znamy, kocie – wzruszyłam ramionami, sznurując wargi - Wierność
nie płynęła ci nigdy w żyłach, a monogamia nie była w twojej naturze. Ciągle
będę zastanawiać się czy już mnie zdradziłeś, a może właśnie będziesz zdradzać.
Teraz ta myśl jeszcze tak nie boli, bo ze wszystkich sił staram się nie
dopuścić cię do siebie na tyle blisko, być mógł mnie skrzywdzić.
-
Możesz mi nie wierzyć, ale odkąd jesteśmy razem, czy jak wolisz, sypiamy ze
sobą, to ja naprawdę z nikim innym …
-
Wiem – weszłam mu w słowo - Ale ja boję się, że kiedyś wróci ten stary Erik i
znowu potnie skalpelem moje serce na szwach, które sam zakładał.
-
Dlatego choć moje słowa nic dla cienie nie znaczą, chcę ci przysiąc, miłość,
wierność i uczciwość, przy świadkach, przed Bogiem. Jeśli nie spróbujemy, to
nigdy się nie przekonamy – jego zimna dłoń dotknęła mojego policzka, a kciuk
pogładził uspokajająco lico – Wiem, że nie zrezygnujesz z tego kontraktu z Borą
Hansgrohe. Chciałaś, żebym Cię nie ograniczał i to właśnie robię. Chcesz
pracować w zawodzie nie ma sprawy, chcesz spróbować w kolarstwie zrób to, ale
potem wróć do mnie, do Dortmundu, dobrze? A na to muszę mieć jakąś gwarancję –
jego ponętne usta rozciągnęły się w kokieteryjnym uśmiechu, ukazując rząd
śnieżnobiałych zębów. Powoli otworzył, uprzednio ściśniętą do zbielałych kłykci
pięść, a na jego dłoni spoczywał już dobrze znany mi złoty pierścionek w
wiktoriańskim stylu ze szmaragdem.
-
Jaśmina, wyjdziesz za mnie? – niebieskie tęczówki piłkarza spoglądnęły na mnie
z błagalną nadzieją.
Przełknęłam
głośno ślinę, wpatrując się w błyszczący przedmiot z ogromnym przerażeniem i
kiedy przymknęłam powieki, bezgłośnym skinięciem głowy zgodziłam się, aby chłód
metalu okalał mój serdeczny palec prawej dłoni. Nie zrezygnuję z kontraktu z
niemieckim kolarskim zespołem, choć od wczoraj nie myślę o niczym innym. Może
jedynie równie często o złamanym na treningu obojczyku przez Patricka Konrada,
a może o decyzji, że zamiast na Giro d’Italia szkolić się pod okiem Arka
Wojtasa i wspierać polskich zawodników Bory, będę musiała spędzić półtora
miesiąca z austriackim kolarzem na jego rehabilitacji w Olympia Sportzentrum w
Innsbrucku. I jak naiwne małe dziecko wierzyłam, że z zaręczynowym pierścionkiem
na palcu będę silniejsza w starciu z przeszłością. Przeszłością mierzącą metr
osiemdziesiąt, o orzechowych tęczówkach i brązowych włosach.
Witajcie 4 lata później, w czasach współczesnych. ( mamy maj, tutaj kwiecień, upsik)
Pytanie numer 1 : Czy nasza kochana dwójka widziała się przez te 4 lata?
Odpowiedź : Czytajcie dalej.
PS. Jest Milena, jest kolarstwo. No oczywiście, ale spokojnie, to tylko dodatek i Kwiatka tutaj nie będzie. To by się źle skończyło. Huehue. Przelotem i siłą rzeczy pojawią się tylko zawodnicy Bory.
Buziaki <3