czwartek, 7 października 2021

Siniak szósty

 

Jaśmina


Nacisnęłam jeszcze raz na przycisk przywołujący windę i poprawiłam trzymaną na lewej ręce papierową torbę z zakupami. Wypuściłam powietrze przez usta z głośnym westchnięciem, kierując strumień na opadające na oczy włosy. Ze zniecierpliwieniem przestąpiłam z nogi na nogę wpatrując się w mały ekranik nad drzwiami dźwigu. Dopiero po chwili przeczytałam treść na przylepionej obok na ścianie kartce informującej o awarii. Zaklęłam siarczyście pod nosem i ruszyłam schodami do góry. Dochodząc na trzecie piętro sięgnęłam do kieszeni po wystający z niej pęk kluczy. Przekręcając nimi zamek, poczułam jak za moimi plecami porusza się czyjaś sylwetka. Obróciłam się na pięcie i dostrzegłam podnoszącego się ze schodów na półpiętrze Konrada. Trzymał w dłoni bladoróżowe piwonie, które powoli zaczynały błagać o wodę.

- Co ty tu robisz? – przełknęłam głośno ślinę z niepokojem i przywarłam plecami do drzwi mieszkania. Mój oddech gwałtownie przyspieszał, a serce łomotało w klatce piersiowej, pompując krew do serca, jakbym już co najmniej zerwała się do ucieczki.

- Spokojnie – zniżył swój uwodzicielski głos i przystanął wpół kroku. Ten ruch z pewnością miał sprawić, że poczuje się bezpieczniej – Chciałem ci zrobić niespodziankę, a nie przestraszyć – jego kącik ust zadrżał nieśmiało w półuśmiechu – Wejdziemy do środka? – uniósł do góry sugestywnie obie brwi – Chyba nie będziemy rozmawiać na korytarzu?

- Ostatnio wyraziłam się chyba jasno, Konrad – warknęłam przez zaciśnięte zęby i z powrotem przystąpiłam do forsowania drzwi od mieszkania. Jednak przez wrodzoną niezdarność z mojej przechylonej papierowej torby wypadły owoce, będące na jej wierzchu – Cholera jasna! – zaklęłam siarczyście, kiedy pomarańcze sturlały się pod nogi blondyna. Ten z rozbawieniem na twarzy schylił się po nie i ostrożnie włożył do reklamówki.

- Będę tutaj stał do rana, Jaśmina – zastrzegł, spoglądając nieustępliwie w moje oczy. Westchnęłam cicho i kiedy popchnęłam drzwi, weszłam do środka wprost do kuchni, nie oglądając się nawet za plecy. Konrad zamknął za sobą drzwi i podążając za mną, postawił bukiet na kuchennym stole zaraz obok pakunku z zakupami.

- Kwiatki są ładne, ale nie mam tutaj wazonu – założyłam dłonie na krzyż, przyjmując bardziej postawę obronną. Nie chciałam dać się w żaden sposób ponownie zmanipulować. Jednak srogo się myliłam sądząc, że tak łatwo odetnę się od tak toksycznego człowieka. Najpierw mnie uwiódł, omamił, potem uniezależnił i zrobił to w białych rękawiczkach, nawet nie spostrzegłam się, kiedy powoli odcinałam się od rzeczywistości i zatracałam w świecie złożonym jedynie z Konrada. Swoje sztuczki wykonywał lepiej, niż David Copperfild. Uwierzyłam, że nie mam nikogo poza nim, chociaż w tym akurat krył się cień prawdy. I kiedy zaczęłam żyć w tej iluzorycznej bańce, osłonka pękła, a ja uderzyłam z łoskotem o brutalną rzeczywistość.

- Nie szkodzi – oparł swoje dłonie o biodra – Kwiaty to tylko dodatek, tak naprawdę chciałem prosić o wybaczenie, ale to też są tylko słowa, dlatego przyjechałem tutaj, żeby ci pokazać, że wszystko można jeszcze naprawić, a ja zrobię co w mojej mocy, żebyś w to uwierzyła, żebyś w nas uwierzyła.

- Konrad, to nie chodzi tylko o to dziecko …

- Wiem – spuścił głowę i z pokorą zaciskając usta, przystawił pięść do niech – Wiem, że mi w to nie wierzysz, ale ja taki nie jestem. Jestem mi wstyd za to co zrobiłem, kajałem się jak tylko mogłem, a ty tylko czekałaś na moment, w którym możesz uciec. Nie dziwię ci się. To nigdy więcej się nie wydarzy, Jaśmina. Nigdy. Tak bardzo mi na tobie zależy i tak bardzo chciałem cię przy sobie zatrzymać, że ten jeden raz nie zapanowałem nad sobą. Sam siebie nie poznałem i sam siebie przeraziłem. Uwierz mi, gdybym tylko mógł…

- Konrad, przestań – stanowczo zaoponowałam, nie chcąc już dłużej słuchać jego melodramatycznego tonu, przez który topniałam.

- Skrzywdziłby sam siebie, a ciebie nie – upadł na kolana, kontynuując wypowiedź z wciąż pełnym pasji karcącym się głosem.

- Wstań!

- Nie wierzysz mi? – jego głos był przesączony desperacją, a kiedy wciąż nie działał na mnie jego tembr, górnolotne frazesy i miękkie spojrzenie, wstał gwałtownie i dopadł do jednej z kuchennych szafek. Natychmiast ją zamknął, nie znajdując w niej to czego szukał, po czym sięgnął do drugiej, gdzie ułożony były komplet sztućców. Wyciągnął z niej mały nóż, a ja podskoczyłam przerażona.

- Co ty wyprawiasz? Oszalałeś! Odłóż to! – krzyknęłam, będąc przekonana, że wymierzone w moją stronę, lśniące ostrze zrobi mi zaraz krzywdę. Nie mniej skierował je w stronę swojego drugiego nadgarstka i przełykając głośno ślinę, przejechał mocniej ostrą krawędzią naskórek.

- Uderzyłem cię i bardzo tego żałuje, krzywdząc ciebie, skrzywdziłem najbardziej siebie, ale skoro mi nie wierzysz, to ci to udowodnię, chociaż wiem, że zasługuje na większa karę, niż ta blizna.

Na podłogę zaczęły spadać pierwsze krople krwi, kiedy we wściekłym wrzasku, rzuciłam się w jego stronę i wytrąciłam mu nóż z ręki. Spadł z łoskotem gdzieś koło lodówki, a ja pobiegłam po apteczkę do łazienki. Wróciłam z pakietem wody utlenionej, bandaży i gazy, kucając przy Konradzie i w milczeniu opatrując mu rękę. Moje ręce zawiązujące supeł wciąż lekko się trzęsły, co nie umknęło jego uwadze i już po chwili zacisnął swoją dłoń na mojej.

- Jesteś popieprzony, Konrad – wyszeptałam, podnosząc na niego swoje szklące się oczy.

- Nie poddam się tak łatwo, Jaśmina – opatrzoną dłonią dotknął subtelnie mojego policzka, a ja odruchowo przymknęłam powieki i lekko obróciłam głowę. Jego dotyk w pierwszej chwili był dla mojego ciała alarmujący i cała się spięłam, jednak po chwili ciepło kciuka muskającego moją skórę, stymulowało przyjemne ciepło – Daj nam jeszcze szansę.

Wiedziałam, że nie może mnie pokonać swoją żałością w oczach i bólem wykrzywiającym twarz, ale w tamtej chwili wciąż czułam się równie samotna, jak przed przyjazdem tutaj. Przytaknęłam lekko głową, zupełnie nieświadoma na co właśnie się zgadzam.


Wlewam puszkę krojonych pomidorów na patelnie, kiedy wzdrygam się, czując jego dłonie zaciskające się na moich biodrach. Starałam się wydostać z łóżka bezszelestnie, jednak dźwięk wyciąganych z szafki garnków, musiał go dostatecznie rozbudzić. Przymknęłam oczy, przeklinając się w duchu za taką nieostrożność, ponieważ każda minuta bez niego jest jak haust świeżego powietrza.

- Spokojnie, to tylko ja – wymruczał mi ponętnie do ucha, skubiąc jego płatek i mocniej przyciskając mnie do blatu.

- Konrad, śniadanie … - próbowałam, aby ton mojego głosu zabrzmiał na tyle niewinnie, by nie odebrał tego jako odrzucenie jego porannych zalotów.

- Wolałabym ciebie teraz na tym blacie, niż śniadanie – mówiąc to włożył swoją rękę w moje koronkowe majtki i wszedł we mnie swoimi palcami. Mimowolnie jęknęłam gwałtownie, nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. W ułamku sekundy moje wszystkie mięśnie gwałtownie się spięły, co nie uszło jego uwadze.

- Co jest? Rozluźnij się – mruknął z niezadowoleniem, drugą dłonią ściskając moją pierś – Nie podoba ci się – warknął, zaprzestając swoich pieszczot.

- Przecież wiesz, że nie o to chodzi – próbowałam spokojnie wyjaśnić, jednak niem zdążyłam do kończyć chwycił za moja nadgarstki i popchnął mnie w kierunku kuchennego stołu. Obrócił mnie od siebie tyłem i położył na jego blacie, ściągając spod satynowego szlafroka moją dolną bieliznę. Złapał za mój kark, mocno go przytrzymując i wszedł we mnie z całą brutalnością. Nie miałam odczuwać z tego żadnej przyjemności, jak poprzednim razem. W tym przypadku następowała kara. To on miał się zaspokoić, a cała jego dobra wola, abyśmy mogli skorzystać z tego razem zniknęła. Po wszystkim nauczona cennym doświadczeniem, uśmiechnęłam się do niego. Nic bardziej nie doprowadzało go do furii od widoku moich zapłakanych oczu.

- Zrobię nowe śniadanie – wyprzedziłam jego myśli, kiedy popatrzył na spaleniznę na patelni,

- Jesteś kochana – pogładził kciukiem mój policzek i pocałował mnie czule w czoło – Pójdę wziąć prysznic.

Kiedy opuścił pomieszczenie, oparłam się bezradnie dłońmi o kuchenny zlew. Nie zdołałam nawet pozbierać pierwszych zakotłowanych myśli w mojej głowie, nim usłyszałam głośny huk.

- Co to ma być?! Co to za zdjęcia?!- donośny krzyk Konrada przyprawił mnie o gęsią skórkę. Po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a serce podeszło mi wprost do gardła. Wczoraj nie dostrzegł fotografii, które zabrałam z wystawy Gregora, a które wciąż bezwiednie leżały w salonie na fotelu. Zanim całkowicie spanikowałam, kątem oka ujrzałam telefon leżący na blacie. Szybko odblokowałam ekran i z drżącymi dłońmi wybrałam numer do Maćka, szybko blokując ekran. Z dzwoniącym telefonem w dłoni pobiegłam zmierzyć się ze złością Konrada.

Przystanęłam raptownie w progu, widząc, że na długości całych paneli porozsypywane są odłamki z antyramy dwóch zdjęć. Trzecie Konrad trzymał w dłoniach i przyglądał mu się skrupulatnie.

- Po to przyjechałaś do Austrii? - warknął, wskazując palcem na moją sylwetkę uwiecznioną na fotografii – Do niego?

- Konrad, to są stare zdjęcia, z czasów kiedy byliśmy razem, zobacz mam tam przecież inne włosy, to jest sprzed kilku lat i …

- I co dał ci je teraz? Oprawił w ramki? - żachnął się wymownie – Ty suko! - wrzasnął rzucając w moją stronę trzymanym w dłoni przedmiotem. Z krzykiem na ustach, uchyliłam się natychmiast, tak że szkło odbiło się o ścianę i na niej rozbryzgło, jednak jeden z odłamków wbił się w moje przedramię. W tym samym momencie trzymany w mojej dłoni telefon zaświecił się, a ja zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. W pełnej głośności po drugiej stronie odezwał się Maciek.

- Halo? Jaśmina?

Twarz Konrada stężała, do jego źrenic napłynął gniewny ogień. Położył palec na swoich ustach i spojrzał na mnie wymownie, podchodząc w moją stronę.

- Jaśmina, jesteś tam? Halo?

Mężczyzna wyrwał z mojej dłoni telefon, zakańczając połączenie i patrząc na mnie z żałosnym politowaniem.

- Ale ty jesteś głupiutka, Jaśminka – westchnął z pobłażaniem – I taka naiwna.

Rzucił moim telefonem w kąt, po czym podszedł w miejsce, w którym aparat upadł i zmiażdżył go kilkukrotnie stopą.

- Wiesz, że to nie ujdzie ci na sucho? - rzucił w moją stronę ze swoim triumfalnym wyrazem twarzy.



Stojąc przed lustrem nakładam w okolice prawego oka jeszcze kilka warstw korektora i dokładnie wklepuje je gąbeczką, mając cichą nadzieję, że w końcu całkowicie zakryją sinofioletowe sińce. Dotykam palcami rozciętej w kąciku wargi i lustruję jednocześnie odciski palców na pocharatanym odkłamkiem przedramieniu. Mimo iż na zewnątrz jest stosunkowo ciepło muszę ubrać cienki sweter z golfem. Na domiar złego przez kłębiaste chmury nie może przebić się słońce, a ja nie czuję się zbyt komfortowo z poczuciem, że w każdej chwili maska zakrywjąca moją pobitą twarz może runąć.

- Powinno pomóc – zatroskany głos Konrada, doprowadzał mnie od szewskiej pasji, jednak zebrałam w sobie wszystkie pokłady dobrych manier i wątpliwego aktorstwa, aby z wystudiowaną wdzięcznością odebrać od niego duże, przeciwsłoneczne okulary.

- Nie ma słońca, jest dzisiaj pochmurno – zauważyłam rezolutnie.

- A ty zawsze możesz mieć zapalenie spojówek, prawda? - uniósł sugestywnie do góry swoje brwi, a ja uśmiechnęłam się niemrawo, wciąż ucząc się jak grać w tą grę.

- Masz racje – przyznałam – Jak zawsze kochanie – musnęłam z wewnętrznym obrzydzeniem jego nieogolony policzek i chwyciłam za szmacianą torbę na zakupy spożywcze – Będę za pół godziny.

- Czekam – posłał mi swój szelmowski uśmiech, wsuwając dłonie w kieszenie swoich spodni. A ja nosiłam w sobie przekonanie graniczące niemal z pewnością, że kiedy tylko zamknął za mną drzwi sprawdził dokładnie godzinę i nastawił minutnik. Wyjście na największy bazar w mieście dało mi przez chwilę poczucie anonimowości, wtopienia się w tłum i nie przyciąganie niepotrzebnej uwagi.

Kiedy przystanęłam na jednym ze stoisk szukając odpowiedniego rodzaju pomidora, usłyszałam znajomi głos.

- Jaśmina? - spytał nie do końca przekonany Morgenstern. Zlustrował mnie swoimi oceniającymi, niebieskimi tęczówkami i uśmiechnął się szczerze.

- Thomas – odwzajemniłam gest, po czym utonęłam w jego przyjacielskim uścisku. Co prawda kontaktowaliśmy się ze sobą, jednak przypadkowe spotkanie na żywo wprawiło mnie w nieco nostalgiczny nastrój. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy i mimo upływu lat, wciąż miałam wrażenie, że w naszych spojrzeniach przewijała się tamta scena ze schadzki w Wiśle. Co prawda wyblakła, ale wciąż żywa. Chociaż to już dawno rozliczona przeszłość i nie znaczy nic ponad co miało wtedy znaczyć, to mieliśmy świadomość, że cokolwiek kiedyś między nami było zostało zakończone właściwie.

- Pomidory polecam bardziej zakupić przy tylnym wejściu – zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, zasłaniając dłonią bok twarzy, aby właściciel stoiska go nie usłyszał. Zaśmiałam się pod nosem i za jego radną podążyliśmy w tamto miejsce.

- Przytyło ci się, Thomas, chyba wolałam cię chudszego – przerwałam niezręczną ciszę, swoim niezbyt uprzejmym spostrzeżeniem, na które zareagował szczerym śmiechem.

- To były takie czasy, kiedy mnie wolałaś, Jas?

- Stąpasz po cienkim lodzie, Morgnestern – pogroziłam mu wymownie palcem.

- Wolałaś Erika ode mnie, nawet wolałaś Gregora ode mnie – dodał niepocieszonym, rozbrajającym tonem.

- Thomas – zaśmiałam się perliście – Kristi, Silvia...

- Nie, nie, nie – przerwał mi natychmiast – Ci, ci, tego ostatniego imienia nie wymawiamy. Masz rację, nie ma co wracać do przeszłości. Dlatego już tak nie wyglądam. Swoją drogą, dobrze widzisz przez te okulary?

- Mam zapalenie spojówek – wyjaśniłam na prędce, zbita z pantałyku – Wiesz może, która jest godzina?

- Nie masz telefonu?

- Zgubiłam.

- Okej, jest 10:20.

- Cholera – wymsknęło mi się – Przepraszam Cię, ale jestem już spóźniona.

- Poczekaj, myślałem, że pójdziemy i wypijemy jeszcze kawę.

- Thomas, nie mogę – pokręciłam gwałtownie głową, nerwowo pocierając się po skroni i rozglądają dookoła.

- To jak się z tobą skontaktuje, skoro zgubiłaś telefon?

- Nie wiem, może w centrum olimpijskim? Do zobaczenia!


Kiedy tylko Thomas Morgnestern oglądał już tylko plecy Jaśminy Galińskiej, poczuł w kieszeni spodni wibrujący telefon. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany mu numer, które zawsze ignorował, jednak pchnięty wewnętrznym przeczuciem ten postanowił odebrać.

- Słucham?

- Cześć, z tej strony Maciek Kot. Mam do ciebie dość specyficzną prośbę. Jak wiesz Jaśmina jest teraz w Austrii, wczoraj do mnie dzwoniła, ale coś urwało, a ja od 24 godzin nie mogę się do niej dodzwonić. Miałeś może z nią jakiś kontakt ostatnio?

- Przed chwilą wpadliśmy na siebie na mieście. Wspominała, że zgubiła telefon, to może dlatego.

- No tak, pewnie dlatego – po drugiej stronie słuchawki blondyn wyczuł wyraźną ulgę w głosie Polaka.

- Wszystko w porządku?

- Dlaczego pytasz?

- Jasmine trochę dziwnie się zachowywała, nie wiem, może to nadinterpretuje, bo ona zazwyczaj …

- Co masz na myśli, mówiąc dziwnie?

- Bo ja wiem, była taka spięta, przestraszona, halo Maciek?

- Przepraszam Cię, muszę coś sprawdzić, odezwę się jeszcze. Cześć

- Cześć – odpowiedział blondyn już do samego aparatu.



Gregor


- Co jest? - rzucił nieco poirytowany Simon, wciąż lekko dysząc, skutecznie zajeżdżając mi drogę swoim wózkiem. Zatrzymałem się gwałtownie, przerywając swój nieudany bieg, a mięśnie wykonały jeszcze w łydce kilka gwałtownych skurczów, przez co wykrzywiłem usta w grymas. Oparłem dłonie na umięśnionych łydkach i pochylając tułów, wykonałem kilka głębszych oddechów.

- Nic, to chyba nie jest mój dzień treningowy – wydukałem, łapiąc za skrawek koszulki i przecierając kropelki potu na czole, które przyciągały jeszcze więcej promieni słonecznych.

- Nie mówię o tym – wyjaśnił mój przyjaciel konspiracyjnych szeptem, kiedy obok nas przebiegło trzech trenujących na bieżni lekkoatletów i skinął głową, dając tym samym znak, abyśmy zeszli na bok. Chwyciłem za zakrętki dwie butelki wody zmrożonej w małej, przenośnej lodówce i rzuciłem je brunetowi. Usiadłem na trawie odkręciłem pospiesznie korek, upijając dość łapczywie kilka łyków. Simon przyglądał mi się badawczo i wyczekująco, co nie uszło mojej uwadze.

- To o czym? Hm? O czym mówisz, Simon? Czego ty ode mnie chcesz? - potarłem ze zmęczenia czoło.

- Chyba ja powinienem zadać to pytanie. Chodzisz jak struty, jesteś małomówny, opryskliwy, znowu zaczynasz na wszystko narzekać. Mam deja vu? Czyli znowu do tego wracamy, tak?

- Do niczego nie wracamy – pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym westchnąłem ciężko i przymykając powieki, próbowałem pozbierać myśli – Chyba...

- Chyba? - powtarza po mnie, niczym echo – Jakie kurwa chyba?! - podnosi swój, co raz bardziej poirytowany głos – Jesteś we właściwym miejscu, żeby jeszcze raz zacząć, Gregor. Wytłumacz mi po co to wszystko było? Po co się tak staraliśmy? Żeby teraz odpuścić? Żeby nawet nie spróbować?

- Może ja już nie chcę próbować, Simon? Może jestem tym już zmęczony? Może już nie chcę czuć tego co czuję?

- A my nadal rozmawiamy o skokach? Bo jeśli nie, to ja stąd odjeżdżam, Gegor – złapał za poręcz swojego wózka i wbił we mnie wyczekujące spojrzenie. Zawsze tak działał, ostrymi, gwałtownymi metodami. Temat Jaśminy działał na niego jak płachta na byka. Z jego perspektywy pociągnęła mnie na samo dno i tam mnie zostawiła, a on i Laura mozolnie próbowali mnie z niego wyciągać, dzień po dniu. Kiedy usłyszał o wystawie wściekł się, a kiedy zobaczył ją na tym obiekcie, dostał białej gorączki. Dla niego temat zakończył się po moim upadku na niemieckiej skoczni, a każda mój próba zboczenia na ten grząski grunt o nazwie Galińska, kończył się jak wejście nieuzbrojonego na pole minowe.

- Nie będę o tym z tobą rozmawiał, obydwoje wiemy jak to się skończy.

- Nie wierzę – załamany, pokręcił kilkukrotnie głową – Dobra, może lepiej, żebyś powiedział to mi, niż żebyś znowu coś w sobie dusił i nie daj Boże wpadł na jakiś kolejny głupi pomysł – zmiażdżył niecierpliwie swoje wargi, zacisnął obie pięści, po czym rozluźnił dłonie i uśmiechnął się sztucznie – Dobrze – prychnął ironicznie, po czym popatrzył na mnie z gwałtownym przerażeniem o oczach – Tylko mi nie mów, że między tobą, a tą kobietą do czegoś doszło.

Moje rozwarte wargi i niezrozumiałe spojrzenie, dopełniło zmarszczone czoło i ściągnięte brwi. Nie wiem co było dla nie bardziej absurdalne, nazywanie przez Simona Jaśminy „tą kobietą”, czy zadane przez niego pytanie.

- Nie, nic między nami nie zaszło – ocknąłem się i mrugnąłem ożywiony kilkukrotnie, a następnie przygryzłem dolną wargę – Ale chciałem – wypuściłem uprzednio wstrzymywane w płucach powietrze, czekając na osądzający wzrok mojego przyjaciela. Ten jednak pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Co cię powstrzymało? Tylko szczerze. Laura? Myśl o niej?

- Laura na to nie zasługuje. Może mnie nie naprawia, nie uzdrawia, ale sprawia, że życie jest warte istnienia.

- Co z tym zrobisz? Co zamierzasz?

- Ekhm. Zmieniłem godziny wizyt w ośrodku, żeby nie wpadać na Jas. Żeby jej nie widzieć.

- To ma być rozwiązanie? Być może jakoś zdoła cię uchronić przed fizyczną zdradą, owszem, ale ty już zdradziłeś Laurę, Gregor. Bo za każdym razem kiedy widziałeś tutaj Jasmine, świat wokoło ciebie zamierał, wyludniał się, a ty w swoich myślach brałeś ją z nienacka w ramiona i pieprzyłeś na pierwszej lepszej rzeczy jaka się do tego nadawała.

- Simon, przestań.

- Gregor, przecież nie chciałeś o to wtedy walczyć, nienawidziłeś jej, skrzywdziła cię, więc co do cholery wciąż robi w twoich myślach? Wiesz, że nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, ale może czas na ucieczkę do przodu.

- Słucham?

- Może czas wybrać pierścionek.

- Jaki pierścionek?

- Nie dosłyszałeś, bo jesteś głuchy na to ucho, czy nie chcesz tego podświadomie usłyszeć?Zaręczynowy! Pierścionek zaręczynowy! - podniósł swój donośny głos i ekscentrycznie szturchnął mnie w ramię.

- Czy ja się przesłyszałam?! - podekscytowany damski głos dobiegł nas zza pleców. Kilka metrów dalej stała Anna, siostra Laury. Złota medalistka olimpijska w snowboardzie. Przyczyna i początek naszej znajomości, relacji, związku – Będzie ślub? Naprawdę? W końcu!

Popatrzyłem ze zdezorientowaniem na Simona, który nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Szczerze mówiąc, tak między nami szwagierku, Laura już trochę traciła nadzieję, ale jestem z ciebie dumna, prawdę! No niech cię wyściskam! - przyklęknęła na trawniku i rzuciła mi się na szyję, a ja wymownie patrząc na swojego przyjaciela popukałem się w czoło.

- Nie martw się, Gregor, będę milczała jak grób – zwinnym gestem dłoni, wizualizowała zamknięcie ust na kłódkę, której kluczyk wyrzuca gdzieś w siną dal.

- Dzięki Anna, doceniam – zmieszany, wstałem pospiesznie i teatralnie spojrzałem na zegarek, nie przykuwając w ogóle uwagi do jego tarczy – Jestem już spóźniony, Simon, Anna, za pozwoleniem – odchrząknąłem wciąż zdezorientowany, mając w głowie tylko jedną myśl, żeby jak najszybciej stąd uciec.
















1 komentarz:

  1. W końcu jest nowy rozdział:) Tylko jak Konrad ją znalazł w tej Austrii i czemu Jaśmina dała się w to wplątać??? Mam nadzieję że szybko zniknie i zacznie sięcoś dziać z Gregorem;)

    OdpowiedzUsuń