środa, 27 listopada 2019

Siniak pierwszy


Jaśmina
Niemcy | kwiecień

- Czy ty kiedyś dorośniesz, Jaśmina?
Ściągam brwi, marszcząc przy tym czoło i spoglądam na Łukasza, obrzucając go jawną pretensją. Obydwoje siedzimy w jego czarnym audi do tej pory w bezwzględnej ciszy, którą zakłócały jedynie rozbijające się o szyby krople deszczu. Nie miałam dość odwagi, aby wysiąść z jego samochodu zaraz po tym, jak poprosiłam go, aby oddał szmaragdowy pierścionek Erikowi, jak tylko ten zdoła wytrzeźwieć po tygodniowym maratonie. Podświadomie chciałam dowiedzieć się co myśli i co ma mi do powiedzenia. Wiązał słowa na ustach, niecierpliwie wystukiwał opuszkami palców o skórzaną kierownicę, a mimo to wciąż milczał. Chciałam wysłuchać jego opinii, rady, a może czekałam aż mnie skarci i zgani jak małe dziecko. Ewka, w przeciwieństwie do swojego męża, nigdy nie pozwoliłaby sobie na jakikolwiek daleko idący obiektywizm. Śmiem twierdzić, że w jakimś sensie Piszczek był dla mnie autorytetem, który zastępował mi brata. Brata, którego wciąż tak bardzo potrzebowałam.
- Tym razem to nie ja zachowałam się jak małe, obrażone dziecko – pozwoliłam sobie zauważyć delikatną różnicę – Dobrze wiesz, że Erik po tym jak usłyszał, że wyjeżdżam do Austrii na półtora miesiąca, strzelił focha, zrobił karkołomną awanturę i trzaskając drzwiami spektakularnie zniknął, do tej pory się do mnie nie odzywając. Jeśli myśli, że będę za cokolwiek przepraszać, albo rezygnować z czegokolwiek przez niego, to grubo się myli.
- Nie chcę go usprawiedliwiać, ale …
- To tego nie rób.
- Kochasz go?
Kiedyś myślałam, że go kochałam. Teraz z perspektywy czasu wiem, że byłam po prostu beznadziejnie i nieodwołanie nim odurzona. Jak narkotykiem, którego wcale nie potrzebujesz do szczęścia. Erik był wtedy narkotykiem, którego potrzebowałam by przetrwać.  
- Nie wiem co do niego czuję, nie wiem czy naprawdę coś jeszcze do niego czuję.
- To po cholerę przyjęłaś ten pierścionek? – ściągnął brwi, marszcząc przy tym czoło, jakby coś mu się nie zgadzało.
- Nie wiem – westchnęłam cicho, świszczącym powietrzem – Spanikowałam?
- Nie rozumiem tej relacji, nie rozumiem niczego co robisz, jesteś jak dziecko we mgle – zirytowany pokiwał głową, skutecznie odwracając ode mnie twarz i unikając konfrontującego spojrzenia.
- To był błąd, że wróciłam do Dortmundu, powinnam zostać w Polsce.
- Twoje życie to spirala złych decyzji.
- Słucham?
- Przynajmniej w jednym się zgadzamy. Powinnaś zostać w Polsce.
- Tak bardzo wam ciążyłam?
- Nie – pokiwał głową z pełnym pasji zaprzeczeniem  i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, w których mieniła się troska – Jestem wdzięczny, że byłaś z nami, że pomagałaś Ewie, że zajmowałaś się dziećmi, bo wiem jak bardzo cię kochają, jesteś dla nas bardzo ważna Jaśmina i ja naprawdę chcę, żebyś w końcu przestała wpadać w kłopoty, żebyś przestała wdawać się w romanse w pracy, żebyś ułożyła sobie życie, tak jak na to zasługujesz. Ale ty sama sobie zupełnie nie pomagasz. Dlatego ładujesz się w kolejną pracę w klubie sportowym i już na samym początku przekorny los robi ci psikusa. Ciągle się zapętlasz, ciągle wracasz do miejsc i ludzi, którzy cię źle potraktowali, którzy cię skrzywdzili, czy ty tego nie widzisz? Odgrywanie ofiary jest łatwiejsze prawda? Trudniej jest wziąć odpowiedzialność za szczęście. Wybierasz zawsze toksyczne relacje, dlaczego? Czy ty chociaż raz wróciłaś do człowieka, który cię nie skrzywdził?
- Nie było takiego, który mnie nie … - urywam, kiedy w pamięci przebłyskuje mi bardzo odległe wspomnienie, które widzę jak przez mgłę, które smakuje jak otworzone przed wczoraj wino – Nie, nie wróciłam – mój szept jest nasączony starym, nigdy nie przeżytym i nie odżałowanym żalem. Takim przeterminowanym, na który jest już za późno, który nagle zaczyna mi ciążyć. Nie wolno było mi odgrzebywać tego wspomnienia, po prostu nie wolno.
- Kto to był? – dopytuje zaciekawiony, widząc zacięcie na mojej twarzy - Czyżby Erik nie był jednak twoją pierwszą miłością? – zawadiacki uśmiech rozciąga się w kącikach ust blondyna.
- Nie chcę do tego wracać – zaprzeczam kilkukrotnie ruchem głowy dla potwierdzenia. Mrugam, a za każdym mrugnięciem widzę co raz wyraźniej czyjąś twarz, taką jaką kiedyś ją zapamiętałam. 
- Bardzo mało opowiadasz o tym co było przed tym zanim przyjechałaś do nas do Niemiec na studia. Właściwie to nigdy nic o tym nie mówiłaś.
- To było w innym życiu, które zostawiłam za sobą przyjeżdżają tutaj – wypowiadam po dłużej chwili ciszy, w której gasiłam na ustach kolejne wersje nieułożonego w głowie zdania - Nie jestem już tamtą dziewczyną. I nigdy nie cofnę czasu do tamtego momentu, nigdy nie naprawię tamtego błędu.
- Mówisz o śmierci babci?
- Nie było mnie przy niej, nie zostałam z nią, chociaż mnie o to prosiła, zlałam to, bo myślałam, że jest jeszcze czas, że skoro ja mam jeszcze czas na takie rzeczy, to ona też.
- To nie była twoja wina Jaśmina, dobrze o tym wiesz. Tamta Jaśmina nie była złą osobą, była dobra, na pewno, nie musiałaś zamykać jej na klucz.
- Zawiodłam brata, zawiodłam siebie, zawiodłam ją – obruszyłam się z łamiącym się głosem -  Byłam zbyt młoda, zbyt głupia, żeby to zrozumieć. Paweł mi nigdy tego nie wybaczył, a ja nigdy go nie przeprosiłam. Nidy już o tym nie rozmawialiśmy, a potem jego też już zabrakło. Zostałam sama z poczuciem, że zawiodłam ludzi których kochałam, jedynych jakich miałam. Ty też odciąłbyś się od wszystkiego co wtedy cię definiowało, od towarzystwa, powierzchownych znajomych i tej całej tandetnej próżności krakowskich nastolatków.
- Co z tym chłopakiem?
- Czy to ważne? – próbuję go zbyć, przewracając teatralnie oczami.
- Może to był ostatni raz kiedy byłaś naprawdę szczęśliwa u boku dobrego człowieka, który nie ciągnął cię w dół. Może powinnaś przypomnieć sobie jak to było. Może to nie jest takie złe ogrzewać się dobrymi wspomnieniami. Wszyscy później tylko cię krzywdzili. To jak on miał na imię?
- Konrad – wzdycham cicho - Miał na imię Konrad. Był ideowcem, miał duszę wolnościowca, umysł raczej ścisły, z wykształcenia był programistą, który dobrze tańczył i czytał filozofię. Bardzo mi imponował swoją inteligencją, kulturalną bezczelnością, oczytaniem i obyciem. Był na poziomie, był inspiracją, inteligencją przebijająca się przez krakowskie odmęty zblazowanych chłopaków. Byłam nim całkowicie zauroczona, jak tylko może być licealistka dość przystojnym studentem. Wystąpiła tutaj klasyka gatunku. Był najlepszym kolegą mojego brata. Wiesz jak to jest kiedy powiesz nastolatce, że czegoś nie może? Płyniesz z prądem. Obydwoje płynęliśmy. W końcu nic tak nie rajcuje jak zaliczenie siostrzyczki kumpla. W dodatku wiedział, że jestem dla niego nieosiągalna, zakazana. Był starszy, kończył studia i pomagał mi w przygotowaniach do matury. Na początku był dżentelmenem i poza niezobowiązującym słownym flirtem nie posuwał się nawet o milimetr do przodu. Ja z kolei robiłam wszystko, żeby mu zaimponować, czytając o mikro i makroekonomii, zamiast romansów, książki Nietzchego zawsze trzymałam w widocznym miejscu na biurku, kokietowałam i dokuczałam mu jednocześnie, podziwiałam i naigrywałam, a przy tym ze wszystkich sił podbijałam stawkę, przypominając mu jak bardzo nie może mnie mieć. W końcu obydwoje nie wytrzymaliśmy tego ciśnienia. To było wtedy tamtego wieczora kiedy zmarła babcia. Potem dzieje się to co zazwyczaj się dzieje, kiedy twój starszy brat nakrywa swojego przyjaciela, majstrującego przy zapięciu od stanika jego młodszej, niewinnej siostrzyczki. Przyjaźń kończy się wraz z kilkoma prawymi sierpowymi i płynąca strużkiem z nosa krwią. Usłyszałam, że się kurwię kiedy babci umiera i wtedy czułam się jak gówno. Miałam do siebie pretensje, że nie zostałam z nią, że zbyłam jej prośby, nigdy sobie tego nie wybaczyłam. Ulotny romans zgasł nikłym płomieniem, bo obwiniałam o wszystko Konrada, a nie siebie. Zaraz po pogrzebie mój brat i jego kochana żona szybko spakowali moje walizki i wysłali w największej trosce do was, do Dortmundu, żebym postudiowała sobie na lepszej uczelni, żebym miała lepsze perspektywy. Tak naprawdę mój brat nie chciał mnie widzieć i jednocześnie chciał mnie ukarać, odcinając od wszystkiego co było dla mnie ważne. Ale nie miałam m u tego za złe, bo sama tego chciałam. Resztę historii już znasz. Może to była karma? Za babcie, za brata, za Konrada. Nie chcę nikogo więcej sobą rozczarować. Może dlatego wracam ciągle do ludzi, którzy mnie źle traktują? Może tylko na to zasługuję.
- Naprawdę chcesz całe życie biczować się za rzeczy, których już nie zmienisz? Nie możesz być dla siebie taka surowa. Nie idź na łatwiznę. Nigdy się z tym nie zmierzyłaś, prawda? Nie wybaczyłaś tego sobie.
- Tamta dziewczyna miała inne plany, inne marzenia, była o krok, bo myślała, że ma wszystko w garści. Wszystko straciła, wszystko zepsuła. Od tamtego momentu ciągle się gubię. Masz rację, że się zapętlam, może dlatego nadszedł czas by to przerwać – podrywam się niespokojnie na siedzeniu i gwałtownie obracam w stronę zdezorientowanego blondyna -Oddaj pierścionek, sama mu go oddam.
- Przecież za chwilę masz samolot – piłkarz patrzy na mnie z nieufnym spojrzeniem, jednak mozolnie sięga do kieszeni swojej kurtki.
- Oddam między powrotem z Polski, a wylotem do Austrii.
- Jeden odhaczony, a co później?
- Później? – wykrzywiam twarz w kwaśny grymas, doskonale zdając sobie sprawę, kogo ma na myśli - Mam nadzieję, że zdążę na wasz mecz na Euro, już jesteś obesrany przed mistrzostwami, czy jeszcze nie? – unoszę figlarnie brwi ku górze, pozwalając sobie na niedelikatną uszczypliwość, na którą to Łukasz przewraca teatralnie oczami.
- Na samolot się spóźnisz – kwituje, dając mi sugestywnie do zrozumienia, że to nie jest wygodny do rozmowy temat - Jaśmina?
- Tak?
- To było ważne, wiesz? To było coś, co musiałaś przepracować, nawet jeśli tylko to z siebie dopiero wyrzuciłaś. Jestem z ciebie dumny.
Posyłam mu wdzięczny uśmiech, chociaż boje się, że Łukasz właśnie otworzył we mnie puszkę Pandory.


Gregor
Austria | kwiecień


Laura poprawia mi bardziej z przekory, niż z potrzeby krawat, dociskając jego pętlę do samej szyi, po czym jej delikatna, śnieżnobiała dłoń wygładza materiał mojej błękitnej koszuli. W całkowitym skupieniu, przygryzła usta pomalowane karmazynową szminką i otrzepała wyimaginowany kurz z marynarki, której guzik pozwalam sobie w międzyczasie rozpiąć. Przewracam teatralnie oczami, wzdychając przy tym nieco zbyt ostentacyjnie, czym wywołuje pobłażający uśmiech na jej twarzy.
- Czymś się denerwujesz? – uniosła pytająco do góry brew, nie ukrywając nawet, że wymownie zerknęła na zaciskając się moją dłoń w pięść.
- Chcę mieć to już za sobą – kwituję nerwowym półuśmiechem, starając się zamaskować kłamstwo – Wszyscy będą zasłaniać się kurtuazją i tak nie powiedzą mi złego słowa. Będą obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
- Dlatego zaprosiłam jednego konesera sztuki, który nie będzie oszczędzał ci konstruktywnej krytyki – przymrużyła oczy, sądząc, że mnie przechytrzyła, zgarniając przy tym płynnym ruchem torebkę z blatu za moimi plecami.
- To dla mnie ważne, dziękuję – podchodzę do blondynki i pochylając się nad nią, całuję w czoło – Dziękuję, że to wszystko dla mnie zrobiłaś – zjeżdżam dłonią delikatnie po pofalowanych włosach, aż do policzka, który gładzę kciukiem – Wiesz, że cię kocham, prawda?
Dłoń Laury natychmiast zacisnęła się na mojej, ściągając ją z jej twarzy i wyplątując pasma włosów spomiędzy palców.
- Czegoś mi nie mówisz, Gregor – ściąga brwi z zaniepokojeniem i marszczy czoło, uwydatniając tylko bruzdę na jego środku. Skrupulatna dedukcja napędza surowe spojrzenie, jakim mnie w tej chwili uważnie lustruje. Znam ten stan doskonale. Psychoanalityczny letarg, w którym chce czytać z mnie jak z otwartej księgi. Ponownie przekracza granicę i próbuje mnie prześwietlić, lecz nie dostanie się do moich myśli.
- Twój trud jest nadaremny, kochanie. Nadmiernie nadinterpretujesz moją każdą emocję.
- Nie wiem o czym mówisz – obruszyła się, odwracając ode mnie ostentacyjnie swoją twarz.
- Przestań mnie analizować, nie jestem już twoim pacjentem – ostrzegam ją, próbując groźnie wyglądać z wyciągniętym wskazującym palcem w jej kierunku.
- Doprawdy? – żachnęła się, przewracając teatralnie oczami.
- Etyka zawodowa Ci tego zabrania– kiwam przecząco głową z nieukrywana satysfakcją - I nie próbuj tych swoich sztuczek, znam je na pamięć – pstrykam palcem w czubek jej nosa z lekkim uśmiechem.
- Wiesz, że nie skończyłeś terapii, a ja nadal uważam, że powinieneś do niej wrócić, może nie do mnie, ale mogłabym znaleźć kogoś …
- Cholera! – podciągam rękaw i spoglądam na zegarek, jednak zupełnie nie przykuwając uwagi do wskazówek na jego tarczy - Spóźnimy się!
- Skoro wolisz mnie zbywać – Laura wzrusza bezwiednie ramionami, kierując się z gracją do wyjścia – Pamiętaj, że Simon nie ma odpowiednich uprawnień.
- Ale jest mądrym człowiekiem i przede wszystkim moim przyjacielem, zawsze mogę na niego liczyć, nigdy mnie nie zawiódł i pozwolisz, że sam zdecyduję co i komu będę opowiadał, dobrze? – przytrzymuje jej frontowe, mahoniowe drzwi, delektując się przy okazji nutą kwiatowego zapachu wiśni, którym spryskała skórę.
- Już nic nie mówię – unosi ręce w geście kapitulacji, przekraczając próg domu i kierując się do zaparkowanego auta przed posesją auta. Za to kocham ją najbardziej. Laura nie drąży tematu. Odpuszcza kiedy stawiam pierwszy opór i szanuje każdą moją decyzję. Nigdy na mnie nie naciska, nie ważne jak bardzo dotykają ją niektóre rzeczy, nie wywiera na mnie żadnej presji. Przymykam powieki i biorę głęboki oddech w duchu modląc się, żeby ten wieczór jak najszybciej się skończył. Wciąż czując w płucach zapach wiśni, próbuję przypomnieć sobie woń piżma i pomarańczy, ale nie pamiętam. Próbuję przemycić ten obraz, odgrzebać z zakamarków pamięci, wyskrobać spod swojej własnej skóry, lecz nadaremnie.
Laura zawsze pachniała wiśnią. Wtedy, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, gdy przyjechała po swoją siostrę do mojego drugiego wówczas domu, do Olympia Sportzentrum. Wiatr targał niesfornie jej nienagannie ułożonymi włosami, niosąc mi jak na tacy woń jej perfum. Nawet w jej gabinecie, w którym szukałem profesjonalnej pomocy czułem tą kompozycję, aż w końcu i moja pościel przesiąkła intensywnym zapachem kwiatu z dalekiego wschodu.
Jak pachniało piżmo i pomarańcza? Jak pachniałaś, Jaśmina?


Czuję męski, mocny uścisk dłoni zaciskający się na moim ramieniu, wybudzający mnie z letargu w jaki nie powinienem popadać. Ku mojemu zaskoczeniu poczucie estetyki zaburza mi pojawiająca się w zasięgu mojego wzroku parszywa twarz Morgensterna. Blondyn podsuwa mi pod nos drugi kieliszek szampana, którzy trzyma w dłoni i  unosi przy tym zachęcająco brwi. Mierzę go wzrokiem, poddając w wątpliwość jakiekolwiek jego szczere intencje tej, jednak chwytam za szklaną szyjkę i zanurzam spierzchnięte usta w musujących bąbelkach.
- Muszę ci się przyznać, że to jedno z nielicznych twojego autorstwa zdjęć jakie mi się podoba, Gregor – blondyn wyciąga dłoń z kieszeni garniturowych spodni i wskazuje na sztalugę przed, którą obydwaj stoimy wpatrzeni z zardzewiałym sentymentem - Tylko nie powtarzaj tego Sabrinie – dodaje konspiracyjnym szeptem, dyskretnie rozglądając się na boki i rozluźniając palcem kołnierz koszuli.
Prycham rozbawiony i kręcę głową z politowaniem, po czym z powrotem przenoszę wzrok na ponętne spojrzenie kobiety ze zdjęcia. Kobiety, która kiedyś była dla mnie ważna. Mógłbym przysiąc, że wciąż czuję ten przebiegający wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz od jej intensywnego spojrzenia. Jej dłonie, które rozchylają moją pogniecioną koszulę kilka minut po wykonaniu tej fotografii, błądziły po moim nagim torsie. Teraz czuję jedynie chłód przylegającej do ciała odzieży, która krępuje wszystkie moje ruchy. Wtedy myślałem, że bardzo dobrze Cię znam, Jaśmina. Tamtego dnia tak bardzo się co do ciebie pomyliłem.
- Cóż, o ironio, nikt z nas nie wygrał tej batalii – zauważa rezolutnie niebieskooki, wznosząc toast, jakby robił to co najmniej za puchar, złoty medal, lub statuetkę orła.
- To nie była żadna wojna, Thomas… ani konkurencja, kiedy ty to w końcu zrozumiesz?
- Rozumiem to o wiele bardziej, niż ci się wydaje, Schlierenzauer – jego spokojny uśmiech rozdrażnił mnie niemiłosiernie - Od samego początku w pewnym sensie ci się podobała, a z drugiej strony nienawidziłeś w sobie tej części, która cię do niej ciągnęła. Potem miałeś już tylko do siebie pretensje i byłeś wściekły, ale nie na to, że się co do niej pomyliłeś, tylko na to, że pozwoliłeś do siebie dopuścić taką myśl. Nie mylę się prawda?
- Nie zostaniemy przyjaciółmi, Morgenstern – moje kąciki ust drgają w kwaśnym uśmiechu, lecz wzrok wciąż mam utkwiony przed siebie, aby nie zdradzić, żadną gwałtowną reakcją, jak bardzo był bliski prawdy.
- Znam Cię lepiej, niż twoi przyjaciele, cóż za paradoks – żachnął się i ze zdumieniem kręci głową, uwydatniając bruzdy na zmarszczonym czole -  Może w alternatywnym świecie jesteśmy najlepszymi kumplami, kto wie – wzrusza ramionami i wstrząsa resztką szampana na dnie kieliszka.
- Nie ma takiego planu czasowego, w którym bym się z tobą kolegował. Masz paskudny charakter.
- Przygadał kocioł garnkowi. W każdym razie znaj moje dobre intencje. Zanim Laura tutaj podejdzie, mnie już nie będzie. Szczerzę wątpię, abyś chciał, żebyśmy przy niej kontemplowali nad tym seksownym ciałem piękniej … - odchrząkuje i zniża głos konspiracyjnego szeptu - …nieznajomej – mruga do mnie porozumiewawczo i pozostawia po sobie swój szelmowski uśmiech, który jak zawsze wyraża więcej, niż tysiąc słów. Pieprzony, cholerny Morgenstern! Przymykam powieki i przecieram dłonią zmęczoną twarz, po czym nonszalancko wkładam ją do kieszeni spodni i rozglądam się, pragnąc dostrzec w tłumie obcych mi ludzi Laurę. Po raz ostatni spoglądam głęboko w przymrużone na fotografii oczy Jaśminy i pragnę jak najszybciej to tylko możliwe znaleźć się w swoim łóżku, wśród satynowej pościeli, delikatnie muskając nagą skórę na odsłoniętym ramieniu śpiącej obok mnie blondynki.


Dłonie Laury sunęły mozolnie po zaparowanych drzwiach kabiny prysznicowej, jakby co najmniej uszło z niej życie. Skupiała się na powstrzymywaniu bolesnych jęków z wypraną z jakichkolwiek emocji twarzą. Nienawidziłem siebie w tamtej chwili. Nie z to, że nie dawałem jej upragnionej rozkoszy, taką jaką w tamtym dniu winien byłem jej okazać, a za to, że nawet nie chciałem tego zrobić. Egoistycznie myślałem jedynie o sobie i z każdym co raz szybszym pchnięciem biodrami, mocniej zaciskałem palce na jej udach. Pragnąłem jak najszybciej zapomnieć o obrazie, który wciąż uporczywie stawał mi przed oczami. O tej jebanej wiadomości od Krafta na Whatsuppie, która roztroiła mnie wraz z trzaśnięciem drzwi od auta. Zwykły zrzut ekranu z niepełną baterią na aparacie i podłączonym lte z komórkowej sieci, a pod spodem zdjęcie z instagramowego profilu Erika Durma, na którym to kurczliwie ściskał dłoń Jaśminy na której lśnił, jak można było wnioskować z hasztagów i gratulacji pod zdjęciem, zaręczynowy pierścionek. Zielony, szmaragdowy pierścionek zaręczynowy. Hipokryzja. Przecież ty nawet nie lubisz tego cholernego zielonego koloru, Jaśmina.
Ekstaza, która przyszła niespodziewanie szybko nie ukoiła ani jednego bolącego fragmentu mojego ciała. Nie przyniosła spodziewanej ulgi ani nie rozwiązała nękających moją głowę problemów.
- Przepraszam – sapnąłem tuż nad jej uchem, kiedy postawiłem ją z powrotem na ziemi, a mimo to ona wciąż tkwiła w bezruchu.
- Nic się nie stało, Greg – szepnęła muskając moje wargi, a następnie unosząc swoją głowę i spoglądając mi bezwstydnie prosto w oczy, posyłała swój uspokajający uśmiech. Nie wiedziałem już nawet czy to łzy spływają po jej policzkach czy to jedynie strugi wciąż lejącej się letniej wody. Nie potrafię i nie chcę aby w moich tęczówkach dostrzegła pochmurny cień i smutek. Nie zasługuje na to, aby być świadkiem tego, kiedy zachowuje się jak egoistyczny dupek.  Bez słowa opuszczam łazienkę, zgarniając jedynie bawełniany biały ręcznik, którym oplatam się wokoło bioder.
– To była ona, prawda? – jej pytanie utkane z przeszywającej ją pewności zatrzymało mnie w progu i zastygło w powietrzu - Ta dziewczyna ze zdjęcia. Dziewczyna, o której nie chciałeś mówić na terapii.
Przełykam głośno ślinę, przymykam powieki, w myślach dłoń zaciskam w niewidzialną pięść, choć w rzeczywistości trzymam ją mocno naprężoną i rozwartą. Nie mógłbym się zdradzić tym znakiem przed jej tak doskonałym analitycznym umysłem.
- Nie – wiążę usta w wąską kreskę i ściągam brwi, marszcząc przy tym czoło - Masz ochotę na to whisky od rodziców?  Bo idę sobie nalać.
Parska wymownie i kręci głową z niedowierzaniem, kiedy zmieniam temat z szybkością porównywalną do wystrzałów z karabinu maszynowego.
- To napiję się sam – brnę do końca w swoją rolę, zupełnie ignorując jej wymowne gesty i przerysowane reakcje. Zamykam drzwi od łazienki, choć widok opartej bezradnie o umywalkę blondynki nie ułatwiał mi tego zadania.
Zrezygnowany siadam na łóżko, chowając zmęczoną twarz w dłoniach i czuję się tak samo bezsilny i beznadziejny jak wtedy kiedy w Kanadzie w jednej sekundzie posypało mi się całe życie. Z tą różnicą, że dzisiaj nie słyszę łupnięcia, gruchnięcia ani żadnego fizycznego, piekącego i rwącego bólu. Nie było żadnego ostrzeżenia, chociaż przed każdą wiadomością od Krafta powinien mi przychodzić alert. Żadna śnieżyca i wichura nie wyrządziła nigdy tylu szkód, co niepracujące neurony w głowie skoczka.
Łapię bez namysłu za telefon, by być może jeszcze raz przyjrzeć się zdjęciom, na których Jaśmina obejmuje tego palanta, kiedy słyszę dźwięk nadchodzącej wiadomości. Po raz kolejny Stefan wysyła mi wiadomość o brunetce i jej narzeczonym, lecz tym razem posiłkuje się wycinkiem niemieckiego, internetowego artykułu. Bulwarowy portal doszukuje się bowiem powodu tak niespodziewanych i nagłych zaręczyn piłkarza w niespodziewanej ciąży jego partnerki.
Nie odczytuje kolejnych napływających zdjęć od bruneta, a jedynie rzucam swoim iphonem przez całą długość pokoju w przypływie dziwnego przepełniającego uczucia, którego nawet nie potrafię nazwać. Jedynie pod wypływem impulsu zakładam dżinsowe spodnie oraz zgarniam dzisiejszą wygniecioną już koszulę. Podnoszę z podłogi telefon z rozbitym ekranem i wystukuje krótką wiadomość tekstową pod numer, którego nie zdarzało mi się chyba nigdy używać. Nauczyłem się, aby nie podążać za innym głosem, niż rozsądku, ale nie potrafiłem w tamtej chwili zlekceważyć tego popychającego mnie przeczucia.
- Gregor? – zdezorientowana Laura, która niespodziewanie pojawiła się w sypialni zaczęła przyglądać się z zaniepokojeniem moim nerwowym i pospiesznym ruchom - Gdzie ty się wybierasz o tej porze?
- Jadę do Morgensterna – odpowiadam najnormalniej w świecie, tonem takim, jakbym robił to rutynowo i co najmniej kilka razy w tygodniu.
- Naprawdę? – parska złością - Mógłbyś wymyślić bardziej wiarygodne kłamstwo.
- Skłamałbym mówiąc, że jadę do Simona lub Stefana, nie mam powodu mówić Ci nieprawdy.
- Coś się stało?
- Nie czekaj na mnie.








Sto lat później...ale jest!
Potrzebowałam nowej inspiracji i chyba ją znalazłam. 
Zanim Jaśmina trafi do pracy i wyląduje w Austrii ( tudzież może w jakiś austriackich ramionach ) trochę się podzieje. Swoją drogą Jaśmina i jej #neverendingstoryofherlife zawsze pozwala mi na poszerzenie perspektywy. To wciąż w głównej mierze opowiadanie o Jas i Gregu, ale nadejdzie pora, żeby przyzwyczaić się i kibicować innym bohaterom, bo łatwo nie będzie :)