sobota, 28 listopada 2020

poniedziałek, 9 listopada 2020

Siniak czwarty

 

Jaśmina | Austria

 

 

Obserwowałam jego zastygłą w  bezruchu sylwetkę, sparaliżowaną dźwiękiem moich słów, które odbijały się echem w mojej głowie. Obrócił głowę w bok i rozluźniając uścisk dłoni pozwolił by moje zdjęcie, oprawione antyramą upadło z dźwięcznym hukiem na podłogę. Tak chłodnym, zimnym i przeraźliwie pustym, jak jego wzrok, którym obdarzył mnie chwilę później. Blade światło podkreślało jego ostre, jak zawsze rysy twarzy, a niesforna grzywka opadała na prawe oko.

- To sobie je weź – prychnął z żałością w głowie i pokręcił głową z politowaniem – I zniknij, jak to masz w zwyczaju – wyprostował się i rozłożył ręce, wskazując na martwe punkty dookoła - Zabierz co chcesz, to co ci jest w danej chwili potrzebne i wyjdź – mówił rozemocjonowany, ściągając ze sztalugi kolejny fotograficzny portret i rzucając na te stertę na podłodze. Poczułam ukłucie w sercu, kiedy widziałam jak niechlujnie i niedbale kopnął w jedno ze zdjęć.

- Rozumiem, że przez te wszystkie lata wciąż nie zrozumiałeś, że to co wtedy zrobiłam wynikało z troski – związałam usta w wąską kreskę i założyłam dłonie na krzyż z niesmakiem, przyglądając się temu teatralnemu przedstawieniu, jakie urządzał skoczek.

- Troski – powtórzył jak echo – Z tej samej troski wtedy w Obersdorfie w szpitalu mnie zostawiłaś? – ściągnął brwi, marszcząc czoło, a głos okrasił wciąż żywą pretensją. Zobaczyłam w jego brązowych tęczówkach tętniący żal i niezrozumienie, rozszerzające źrenice.

- Zostawiłam? – potrząsnęłam otrzeźwiająco głową, mierząc się wewnętrznie z niesprawiedliwością jego słów – Siedziałam przy tobie całą dobę, zanim twoja rodzina nie dojechała i …

- Czekałem na Ciebie, wiesz? – wszedł mi bezpardonowo w słowo, a na jego twarzy malował się grymas - Jak ostatni kretyn – pokręcił głowa z politowaniem dla samego siebie – Zapomniałem, że twoje słowa są nic nie warte, że ciebie definiują czyny, że nie mogę ci już w nic wierzyć.

- Twoja matka i siostra nie pozwoliły mi Cię potem odwiedzić – przymknęłam boleśnie powieki, te które przyjęły ciężar jego słów spływających żarliwie z jego ust i zacisnęłam pięść, aż do zbielałych kłykci.

- Jakoś bardziej wierzę mojej rodzinie, na której nigdy się nie zawiodłem, niż tobie – prychnął, szczerze powątpiewając w moją szczerość - Poza tym są telefony.

Oparł dłonie o biodra i przerzucił grzywkę na drugą stronę.

- A Twój był wyłączony – odpowiedziałam dobitnie akcentując ostatnie słowo.

- Niemożliwe – pokręcił głową z ekscentrycznym zaprzeczeniem i zamarł, a na jego twarzy momentalnie zniknął kpiarski uśmiech – Gloria mi go zalała przez przypadek – potarł dłonią czoło, wyszukując w zakamarkach pamięci ten moment.

- Z pewnością zaraz po tym, kiedy jeszcze po raz ostatni słyszałam sygnał – niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta – A może dopiero wtedy tylko zablokowała mój numer.

- Nie zagalopowałaś się? – wymierzył złowrogo swój wskazujący palec w moim kierunku – Mówisz o mojej siostrze.

- Zagalopowałam się, bo po tygodniu  stwierdziłam, że nie ma co dzwonić, tylko trzeba sprawdzić co z tobą!

- I co cię powstrzymało, co? – spojrzał na mnie wyczekująco, ale uderzyła mnie pretensjonalna nuta pogardy.

- Laska, która otworzyła mi drzwi przebrana za niegrzeczną pokojówkę i ty krzyczący z sypialni, żeby wracała, bo jeszcze z nią nie skończyłeś!

Z każdym emocjonalnie wypowiedzianym przeze mnie słowem, co raz bardziej z pełnym pasji zaprzeczeniem kręcił głową.

- Czekałaś dwa lata, żeby mi o tym powiedzieć? – spytał z niedowierzaniem, wykonując ostrożnie pół kroku w moim kierunku.

- Nie, to ty czekałeś dwa lata, żeby się spytać dlaczego wtedy nie przyjechałam – wycedziłam dobitnie przez zaciśnięte zęby.

- Jasne – parsknął, spuszczając głowę, a odwracając się na pięcie podążył w stronę swoich pozostałych fotografii. W głuchej ciszy, trawiącej dźwięki rzucanych w siebie wzajemnych pretensji nie biłam się zbyt długo z myślami. Jego bierność i obojętność popchnęły mnie do sterty moich zdjęć, które zgarnęłam w popłochu i w pośpiechu opuściłam salę, a następnie budynek, gnając przed siebie rzewnym krokiem i powstrzymując napływające do piekących oczu łzy. 


Obersdorf 2017|

 

Niewiele pamiętał z wydarzeń dzisiejszego dnia, a te ze skoczni były we wspomnieniach pokryte mgłą. Moment upadku przy lądowaniu i uderzenie głową o zeskok to ostatnie ciągłe obrazy w głowie. Wszystko co następowało później to migawki. Jedno mrugnięcie powiek to pojawiający się ratownicy i służby medyczne. Drugie szpital i oślepiające światła na korytarzu przyprawiające o mdłości. Trzecie szpitalne łóżko i oczekiwanie na wyniki badań. I ona. Drobna szatynka siedząca tuż obok, trzymająca go kurczliwie za dłoń potraktowaną wenflonem. Niemiłosierny ból w kolanie przyprawiał o słone łzy, spływające po zasiniałym policzku. W głowie myśli kotłowały się wokoło najgorszej diagnozy, ponownego wyroku na zerwane w Kanadzie wiązadła. Mimo to czuł ciepło, czuł spokój i zapach piżma i pomarańczy. Miękkie, lśniące i pachnące włosy opadały na jego poduszkę i łaskotały jego nos.

- Jaśmina – wychrypiał słabym głosem, rozwiewając pojedyncze pasma. – Jaśmina, co ty tutaj robisz?

- Jestem – wybudzona z letargu dziewczyna podniosła głowę i potrząsnęła ją otrzeźwiająco – Jestem przy tobie, Gregor – zaspanym wzrokiem omiotła twarz szatyna z troską malującą się w oczach.

- Widzę, nie wiem tylko po co  – westchnął zmęczony – Widziałem cię pod skocznią… - przełknął głośno ślinę, urywając wpół słowa. Widział ją z Erikiem – Możesz już iść.

- Nie zostawię cię tutaj, nieważne jak bardzo mnie teraz nienawidzisz Gregor i jak bardzo nie chcesz, żebym tu była – potrząsnęła jego ręką, zacieśniając swój uściska jeszcze mocniej, jakby chciała się zaprzeć przed ewentualnym odrzuceniem. Przez jego twarzy przemknął cień bladego uśmiechu.

- Chcę, żebyś została, Jaśmina, ale to nie jest takie proste – odwrócił głowę w jej stronę i przygryzł spierzchniętą wargę.

- Nie potrafisz mi wybaczyć tego co zrobiłam?

- Nie potrafię sobie wybaczyć. Idź już, naprawdę. Chyba ktoś na ciebie czeka.

- Nie chcę i nie pójdę.

- Podaj mi jeden powód, dla którego miałabyś spędzić noc tutaj, zamiast z nim, Jas. I wyrzuty sumienia się nie liczą.

- Bo nie przestało mi nigdy na Tobie zależeć, Greg.

 – Zbyt dużo się wydarzyło, za dużo czasu minęło i … - urwał, wykrzywiając twarz w grymas bólu – Moja noga – zacisnął powieki, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy.

- Ciii – weszła u wpół słowa, gładząc subtelnie wierzchem dłoni jego mokry policzek, z czułością odejmującą ból, zacierając każdą słoną kroplę -  Później, teraz musisz odpocząć.

- Obiecujesz, że …

- Tak. Z kolanem wszystko będzie w porządku, zobaczysz.

- Daj mi skończyć. Obiecujesz, że jak się jutro obudzę to ty wciąż tutaj będziesz?

- Obiecuję, Greg.

Położyła głowę z powrotem na szpitalne łóżko, gdzieś koło jego ręki, próbującej odszukać jej włosy.

 

 

 

 

 

Austria | Gregor

 

Wiosenna mżawka zaskoczyła mnie, kiedy wybiegłem z budynku rozglądając się dookoła nerwowo. Było na tyle ciemno, że miasto zapadło w objęcia mroku, neonowych napisów, latarni i świateł sygnalizacji miejskiej. Musiałem wytężyć wzrok, chcąc dostrzec jej eteryczną sylwetkę. Nie naciągnąłem na głowę kaptur szarej bluzy, a jedynie zmierzwiłem ręką mokre włosy i skierowałem swoje kroki do zaparkowanej na parkingu Toyoty Aygo z 2007, do której to wnętrza nieporadnie próbowała zapakować wszystkie cztery zdjęcia z wystawy. Wyprostowała się i spięła gwałtownie, kiedy tylko zobaczyła, że sukcesywnie się do niej zbliżam i pospiesznie próbowała wsiąść do samochodu. Podbiegając, nie baczyłem iż wdepnąłem w kałużę i pobrudziłem sobie nogawki. Zamknąłem otwarte drzwi auta, popychając je nieco zbyt ekscentrycznie, przez co cały pojazd nieco się zatrząsnął. Jaśmina odetchnęła głośno i poirytowana odwróciła się do mnie twarzą, na której nie rozróżniałem kropel łez od kropel deszczu.

- To nie byłem ja – oparłem dłoń o dach skutecznie uniemożliwiając jej szybką ucieczkę do środka – Nie mieszkałem u siebie po powrocie ze szpitala – powtórzyłem głośniej, kiedy ściana hałasującej wody lejącej się z niebie przybierała na sile, a ja miałem wrażenie, że zagłusza wszystkie moje słowa – To był Lucas, nie ja.

Z pełnym pasji ekscentrycznym zaprzeczeniem po raz kolejny zaakcentowałem swoją niewinność. Nie wiem co mnie irytowało bardziej, prześladująca myśl, że była niemal do granic możliwości przekonana, że to mógłbym być ja, czy to że rozdzielił nas splot niefortunnych zdarzeń i złych interpretacji. Naprawdę mogła uwierzyć, że pocieszałbym się w przypadkowych ramionach laski przebranej za niegrzeczną pokojówkę? Ściągnąłem brwi, zmarszczyłem czoło i wyplułem rozbryzgujące się na moich wargach krople. Mój przyspieszony oddech przerywał monotonny dźwięk odbijającego się od maski deszczu. Nie wiem czy wykrzywione usta w grymasie, były reakcją na nieprzyjemną woń alkoholu jaką ode mnie wyczuła, czy niestosowną bliskością jaka ją krępowała.

- Jakie to ma teraz znaczenie, Gregor?

- Mam dość niedomówień – odparłem szczerze - Wyjaśnijmy sobie wszystko raz na zawsze.

Pusty wzrok utkwiła gdzieś w martwej przestrzeni i nawet na mnie nie spoglądając, wyciągnęła kluczyki z kieszeni i skinęła głową w bok, wskazując mi, aby wsiadł po drugiej stronie. Zrobiłem krok w tył i wykorzystując chwilę zawahania w jej gestach, pośpiesznie zająłem miejsca pasażera i zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Umieściła kluczyki w stacyjce, a mi kazała zapiąć pasy. Rzuciła kątem oka w lusterko na swoje mokre kosmyki włosów, z których kapały grube krople wody. Dopiero teraz dostrzegłem, że skróciła je do ramion, pozbyła się rozjaśnionych końcówek i przyciemniła ich kolor. Odpaliła i zacisnęła dłonie na kierownicy, skupiając się na mokrej jezdni.

- Skąd ten gruchot? – przerwałem niezręczną ciszę, której nie wypełniało nawet przyciszone radio i rozglądnąłem mało dyskretnie po jego wnętrzu.

- Stare auto żony Patricka – odparła pragmatycznie - Dostałam, żeby być tutaj mobilna.

- Kto to w ogóle jest? Nie kojarzę go – ściągnąłem brwi, usilnie próbując przypomnieć sobie, abym kiedykolwiek widział kogoś podobnego wcześniej na terenie obiektu sportowego, który przecież swego czasu był moim drugim domem.

- Kolarz.

- Dobry?

- Taki sobie.

Jej odpowiedzi były zdawkowe, nie rozwinęła tematu, chociaż wiedziałem, że w stosunku do Morgensterna była bardziej wylewna. Szczerze wątpiłem, aby blondyn sam poszerzał swoją wiedzę na ten temat. Mało tego, byłem przekonany, że pominął mnóstwo szczegółów, a drugie tyle po prostu umknęło mu w rozmowie z Jaśminą. Skrzywiłem się na samo wyobrażenie takie sytuacji. Powinni się unikać, co najmniej do dzisiaj chować urazę, przynajmniej ona. A jednak do końca, nawet po zranieniu, każda musiała mieć do końca jakąś słabość do tego dupka.

- Dokąd jedziemy? – spojrzałem na nią uważnie, unosząc do góry jedną brew. Zwilżyłem spierzchnięte usta, próbując nie zachwycać się rysami jej twarzy, gładką rumianą skórą, lekko zadartym nosem i pełnymi pomalowanymi fuksją ustami.

- Do mnie. To jedyna droga jaką znam bez Google Maps – westchnęła ewidentnie zmęczona natłokiem pytań, którymi strzelałem niczym z karabinu.

- Jedź do centrum, pójdziemy na drinka – zaskoczyłem sam siebie taką propozycją.

- Jestem autem, nie będę pić – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Wrócisz pieszo – prychnąłem, jednak poczułem jak spiorunowała mnie wzrokiem - Odprowadzę cię.

- Mam w barku whisky po poprzednim lokatorze, jeśli potrzebujesz podtrzymać swoją nietrzeźwość, aby móc ze mną porozmawiać.

- Przecież teraz rozmawiamy – odparłem obruszony i uniosłem dłonie do góry w geście irytacji, po czym opadły na moje dżinsowe spodnie z dźwięcznym klapnięciem. Obróciłem głowę z stronę zaparowanej szyby i przetarłem ją dłonią. Mimo to strugi nieprzerwanie padającego deszczu skutecznie uniemożliwiały podziwianie miejskich widoków.

- To jest jakaś imitacja rozmowy. Zadajesz idiotyczne pytania – pokiwała głową z dezaprobatą, a usta wygięły się w kpiarskim uśmiechu.

- A ty przebąkujesz jedno słowo, co to są w ogóle za odpowiedzi?

- Adekwatne.

- Upatrzyłaś sobie już jakiegoś cyklistę? W końcu zawsze musisz mieć kogoś na celowniku, nie?

Nie uzyskałem odpowiedzi, jednak sugestywne i wymowne było, że skręciła gwałtownie i nagle w jedną z uliczek, przez co rzuciło mną bezwładnie na drzwi. Potarłem obtłuczone przedramię i syknąłem z bólu, dostrzegając kątem oka satysfakcję i triumf wymalowany na jej delikatnej twarzy. Musiałem przyznać, że uczciwie zostałem skarcony za tą kąśliwą uwagę.

- Naprawdę masz kontakt z Morgensternem? – wypaliłem po chwili, kiedy zaparkowała przed jednym z osiedli. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech.

- To jest to pytanie? – spytała, odwracając głowę w moją stronę, patrząc na mnie z pogardliwym niedowierzaniem – Po tym wszystkim, najważniejszym pytaniem jest to, czy mam kontakt z Thomasem? Naprawdę Gregor?

Po raz pierwszy dzisiaj spojrzałem głęboko w piwną toń jej błyszczących tęczówek i dostrzegałem w nich traconą z każdą sekundą nadzieję, rozgoryczenie i żal. Uniosłem dłoń i delikatnie potarłem kciukiem resztki tuszu pod rozmytym makijażem oka. Natychmiast przekręciła głowę mocniej, unikając dalszego kontaktu z jej aksamitną skórą i wymownie wstrzymała oddech. Powoli odsunąłem drążącą dłoń, przez co wprawiła mnie w zakłopotanie. Przez chwilę czułem pod obuszkami palców fakturę i kształty jakie przechowywałem wciąż we wspomnieniach i pod powiekami.

- Rozmazałaś się – odchrząknąłem niepewnie, próbując usprawiedliwić swoją desperacką chęć jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.

- Oni wszyscy mieli rację? – przygryzła ze zdenerwowania dolną wargę – Też byłam tym polem i elementem gry, w której chciałeś być lepszy od niego?

- To dlatego zdradziłaś tą nowinkę, o której powiedziałem ci w tajemnicy?

- To do niczego nie prowadzi – odrzekała zrezygnowana i pokręciła przecząco głową.

- Masz rację, kompletnie do niczego – przytaknąłem bez cienia ironii, po czym odpiąłem pas i wysiadłem z auta szatynki. Zarzuciłem kaptur na głowę i wsuwając dłonie do kieszeni spodni ruszyłem przed siebie, w kierunku głównej ulicy. Trzymając kurczliwie w dłoni telefon, zamówiłem Ubera.

 

 

Jaśmina | Austria

 

Dłonie oparłam o krawędzie zimnej umywalki i ze spuszczoną głową obserwowałam jak ostatnie strugi wody spływają z mojej twarzy, kapiąc kropla po kropli. Zamaszystym ruchem nacisnęłam na baterię, wyłączając zimną wodę i chlapiąc wszystko dookoła. Zbyt luźna bluzka osunęła się po moim ramieniu, aż do łokcia. Spojrzałam w lustrzane odbicie skupiając wzrok na zielonożółtych przebarwieniach i jak na ironie losu na wyświetlaczu leżącego na szafce obok telefonu z wyraźną rysą na wyświetlaczu, wyświetlił się numer Konrada. Zrzuciłam połączenie jednym, zgrabnym ruchem palca na ekranie. Prychnęłam cicho pod nosem przeklinając wydarzenia dzisiejszego dnia. Gregor Schlierenzauer w ogóle się nie zmienił. Wciąż był aroganckim bucem, który nie widział nic poza czubkiem własnego aroganckiego nosa. Wciąż rywalizował z Thomasem Morgensternem w swojej głowie w wyimaginowanej konkurencji. Wciąż używał tego przyjemnie pachnącego żelu pod prysznic i wciąż był cholernie pociągający.

Kostki lodu zabrzęczały w szklance, a jej wypełnianie złotą substancją przerwał mi dźwięk dzwonka do drzwi. Wzdrygnęłam się mimo woli, zaaferowana faktem, że pora była już dość późna i stosunkowo niewiele osób mogło i wiedziało gdzie może mnie odwiedzić. Przełknęłam głośno ślinę, kierując się powoli w kierunku drzwi i zawiązując jeszcze mocniej pas satynowego, czarnego szlafroku. Spojrzałam przez wizjer, jednak na klatce było ciemno i poza posturą postaci, nie byłam w stanie dostrzec żadnych szczegółów. Uchyliłam delikatnie mahoniowe drzwi i odetchnęłam z ulgą. Chociaż nie do końca.

- Skąd wiedziałeś gdzie dokładnie mieszkam?

- Mogę wejść? – spytał pospiesznie, ignorując moje pytanie i podrapał się po brodzie. Zbył mnie, ponieważ odpowiedź nasuwała się sama. Chociaż trudno było mi wyobrazić sobie Schlierenzauera telefonującego do Morgesterna.

Wpuściłam go do środka, zamykając za nim szczelnie zamek i naciągając połacie materiału na nagą klatkę piersiową. Rzucił przelotnie uwagę na krótką długość mojego odzienia, sięgająca do połowy ud, lecz tylko przez ułamek sekundy zatrzymał wzrok na moich nogach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a ja nie czułam na sobie jego palącego wzroku, nie widziałam w jego tęczówkach roznieconych iskier i zapału. Poczucie, że nie mogłam już mu się nie podobać ukuła mnie dziwnym bólem w klatce piersiowej. Rozglądnął się po kawalerce, kiwając z uznaniem głową, pełen podziwu dla minimalistycznego stylu wykończenia i białoczarnego umeblowania. Omiótł spojrzeniem fotel, na którym złożyłam zdjęcia z galerii i zatrzymał tam swój wzrok. Sunął po szklanej płycie po jakimś fragmencie mojego ciała, lecz z tej odległości nie mogłam dostrzec. Nagle wyprostował się gwałtownie, jakby speszony faktem, że mogłam go bezwstydnie przyłapać na tym geście i kilkukrotnie pospiesznie postukał rytmicznie palcami w to miejsce.

- Masz jeszcze to whisky? – spojrzał na mnie niepewnie przez plecy.

Skinęłam niemo głową i poszłam do kuchni. Sięgnęłam po kolejną szklankę, obie wypełniłam lodem, gdyż w mojej już dawno się roztopił. Szatyn wszedł pewnie do pomieszczenia i oparł się łokciami o ciemny blat wyspy na środku pomieszczenia, a ja podsunęłam mu szklankę z alkoholem niemal pod nos. Schwycił ją pewnie w dłonie i na raz wypił jej całą zawartość, nie czekając na żadne toast. Zupełnie mnie ignorując, podszedł do nadpoczętej butelki i nalał sobie kolejną porcję, którą równie szybko opróżnił. Postanowiłam zrobić to samo, w momencie kiedy kończył trzecią kolejkę. Odłożył szklankę obok z dźwięcznym hukiem i podszedł do mnie, opierając swoje dłonie po obu stronach moich bioder. Oparłam się bardziej o  niewygodną krawędź narożnika, który wbijał się mi w tyłek. Zamarłam na chwilę jego niestosowną bliskością, doskonale czując gregorowy, alkoholowy oddech na swojej twarzy.

- Po co tu przyjechałaś?

- Nie dla Ciebie – prychnęłam – A ty z jakim zamiarem tutaj przyszedłeś? – przygryzłam kokieteryjnie dolna wargę i spojrzałam na niego z uniesioną prawą brwią.

- Chciałem porozmawiać – zniżył głos i założył mi subtelnie za ucho opadające pasmo niesfornych włosów - Mieliśmy się napić drinka i pójść do łóżka.

- Skąd pomysł, że chciałabym pójść z tobą do łóżka po jednym drinku? – strąciłam jego dłoń, wciąż krążącą koło mojej twarzy.

- Myślałem, że napijemy się trzy, ale rozmyśliłem się – jego usta wykrzywiły się w kwaśny grymas, a w oczach pojawił się błysk.

- Rozmyśliłeś? – prychnęłam kpiarsko.

- Tak, opowiem Ci dlaczego i tak by nam nie wyszło i dlaczego tak dobrze mi z Laurą – uśmiechnął się ironicznie, ukazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów, a w kącikach ust powstały urocze zagłębienia.

- Tak dobrze, że chciałeś tutaj przyjść i pieprzyć się ze mną może na tym blacie? – stuknęłam dłonią w wypolerowaną powierzchnię i spojrzałam wprost w jego iskrzące się czekoladowe tęczówki.

- Nie chciałabyś? – pochylił się nade mną i szepnął wprost do ucha, napawając się zapachem włosów.

- Mam kogoś, jest dobry, dba o mnie – nie wiem dlaczego tak łatwo skłamałam, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, a przy tym przekonałam nawet samą siebie - Przy nim o nic nie musze zabiegać, niczego udowadniać, odpoczywam przy Konradzie. Nie znajduje powodu, dla którego miałabym chcieć Ciebie – cierpkość moich słów, spowodowała, że przestał się uśmiechać, a jego twarz tężała -  Ciebie na jeden raz, tak bardzo próbującego się upodobnić do swojego największego rywala, wroga, cokolwiek. Żałosne.

Oddychał przez chwilę przez nos, a złość kipiała z jego rozszerzających się źrenic. Nie spodziewał się być może takich słów, uderzających w jego wybujałe ego. Mocniej zacisnął szczękę, jednak po chwili zastanowienia, emocje wyraźnie opadły i rozluźnił uścisk żuchwy.

- Masz rację, to nie jest w moim stylu – skarcił się na tyle szczerze, że mu uwierzyłam - Długo się zastanawiałem co Ci powiedzieć. Kiedyś myślałem, że to będzie coś podobnego do, że nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, ale … - zawahał się na moment  i odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość bez zawahania – Poznałem Laurę i wszystko przy niej było takie proste, nieskomplikowane. To nie był nasz czas ani nasze miejsce, Jas. Byliśmy samotni, zagubieni, potrzebowaliśmy tego obydwoje, ale nic więcej. Owszem byłem na ciebie wściekły, a potem zrozumiałem, że wszystko zaczęło się od skoków. Wplątałaś się w najgorszy gnój, byłaś ciągle przez kogoś zraniona. To było dla ciebie najlepsze. Odciąć się od wszystkiego co było z tym związane. Ode mnie też. Nic by z tego nie wyszło, nie bylibyśmy razem szczęśliwi, bo każde z nas było nieposkładane, dlatego nic byśmy razem sensownego nie zbudowali. Zrozumiałem, że nie mogę cały czas tego żałować.

- Możesz masz sporo racji – wyszeptałam, czując jak do oczu powoli napływają mi łzy – To wszystko to tylko wymówki, bo jak się kogoś kocha, to się mu ufa, prawda? Nie prowadzi się gier, nie ściemnia, nie manipuluje, nie poddaje tak łatwo, tylko walczy się do końca.

- Tak myślisz, że nie walczyłem, że mi nigdy nie zależało? Okej – uśmiechnął się blado - Tą wystawą ja też chciałem się odciąć. Od całej spirali złych decyzji, pechowych zdarzeń, docinek kolegów z kadry. Ty kochasz dramaty, dlatego możemy odegrać ostatni akt.

- Nie rozumiem.

- Nie rozumiesz, bo najlepiej Ci na skrajnych emocjach – zmarszczył czoło, uwydatniając bruzdę na jego środku - Ja chciałem się odciąć od tych toksycznych emocji, ciągłego ratowania cię z opresji. Musiałaś być ciągle w epicentrum nieszczęść, nie dlatego, że miałaś pecha, dlatego, że wolałaś ciągle być ofiarą, bo tak było lżej, bo jak jest za dobrze, to nie czujesz się komfortowo, musisz sobie wtedy wszystko skomplikować.

- Naprawdę tak uważasz? – spytałam z niedowierzaniem, łamiącym się z emocji głosem – Jeśli tak, to wynoś się! – rzuciłam ostro prosto w jego twarz, posyłając zranione spojrzenie. Obróciłam się niemal na pięcie nie powstrzymując już spływających po policzku łez i udałam się pospiesznym krokiem na balkon. Zgarnęłam leżącą gdzieś po drodze paczkę długich, mentolowych papierosów i drżącą dłonią próbowałam nieporadnie odpalić jednego z nich. Kiedy dopiero za trzecim razem zapalniczka zaskoczyła, oparłam się o balustradę biorąc głęboki haust rześkiego powietrza.

- Jaśmina – jego szept spowodował zimny dreszcz, który przeszedł mnie po karku – Próbuje sobie wszystko poukładać, nazwać wszystkie emocje, nawet nie wiesz ile pracy nad sobą musiałem wykonać, żeby się po tym wszystkim podnieść.

- Współczuję – strzepałam popiół i wypuściłam z płuc papierosowy dym, a w moim głosie dało się wyczuć namacalną ironię – Powiedz mi Gregor, tylko szczerze, kiedy przestałam być kolejną konkurencją, w której rywalizowałeś z Thomasem?






niedziela, 11 października 2020

Siniak trzeci

 

Kwiecień | Polska | Jaśmina

 

- Jeśli myślisz, że zamierzam cię powstrzymywać podnosząc larum lub błagać, żebyś została, to uczciwie cię informuje, że to się nie wydarzy – jego spokojny, opanowany niemal do bólu pewny ton głosu odbijał się od beżowych ścian sypialni. Jak ostry sopel lodu ciął moją skórę, naznaczając ją pogłębiającymi się bliznami. Blondyn stał posągowo oparty o parapet i z założonymi rękoma przyglądał się bacznie moim poczynaniom, śledząc swoimi niebieskimi tęczówkami każdy mój ruch – Możesz już przestać to teatralne pakowanie? – syknął ze złością, podchodząc do mnie i wyrywając z moich dłoni bluzkę, którą miałam zamiar właśnie wrzucić w pośpiechu do rozłożonej na satynowej pościeli walizki. Wstrzymałam drżący oddech próbując z całych sił nie dać po sobie poznać, jak momentalnie moje całe ciało spięło się w nerwowym napięciu. Spojrzałam na niego z gniewnym niezrozumieniem bez słowa próbując odzyskać moją własność, jednak nadaremnie, gdyż jego kurczliwy uścisk był zbyt mocny. Nie udźwignęłam również wagi jego przeszywającego mnie bezzasadnie obwiniającego spojrzenia, więc pokonana pokornie spuściłam głowę.

- W porządku, nie potrzebuje jej tak bardzo – oznajmiłam wciąż nieco rozgoryczona i zasunęłam ekscentrycznie zamek od torby, usilnie zastanawiając się, czy w tym rychłym pośpiechu nie zapomniałam czegoś ważnego. Spojrzałam kątem oka na wyświetlacz mojego telefonu, gdzie ukazało się powiadomienie o nadchodzącej od Kota wiadomości.

- Jaśmina do cholery, co cię nagle ugryzło? Mówiłaś, że nie chcesz tej pracy – Konrad złapał kurczliwie za mój nadgarstek, przyciągając mnie do siebie zbyt nachalnie. Mimo mojego wyraźnego syknięcia, spowodowanego niekomfortową dla mnie sytuacją, nie rozluźnił uścisku, a po jego dobrych manierach nie został nawet ślad – Nagle przestałaś akceptować sytuację? Przecież byłem z Tobą szczery od samego początku, mówiłem, że spodziewam się dziecka z kobietą, z którą nic mnie nie łączy i niczego to między nami nie zmienia. Przecież powiedziałem ci, że będziesz dla mnie tak samo ważna jak on.

Oparł delikatnie swoje czoło o moje i subtelnie gładził moje lico swoją wewnętrzną stroną dłoni. Czułam na swojej twarzy jego słodki oddech, zapach perfum i kilkudniowy zarost, który doprowadzał mnie do obłędu. Musnął moje rozedrgane wargi zaczepnie, po czym delikatnie przyssał się do moich ust, tak abym mogła spijać słodkość tego pocałunku. Jego dłoń sunęła wzdłuż moich lędźwi, zaciskając się agresywnie na pośladku, a jego szorstki język sprytnie rozchylił moje zaciśnięte zęby.

 - Nie – jęknęłam odpychając go od siebie i widząc wściekłość w jego spojrzeniu. Nerwowo przełknęłam ślinę, przymknęłam powoli powieki i wzięłam głęboki wdech - Naprawdę myślisz, że to nic nie zmienia? – niekontrolowana ironia wdarła się na moje spierzchnięte usta – A ty w ogóle chciałbyś kiedyś mieć ze mną dzieci?

Moje pytanie ewidentnie zbiło go z pantałyku, gdyż odsunął się na tyle, aby móc zdezorientowanymi spojrzeniem zlustrować moją twarz.

- Jasne, że tak – odparł z oczywistością – Co to za pytanie.

- A gdzie będziesz, jak będzie Dzień dziecka? – uniosłam enigmatycznie prawą brew do góry. Jego ciche westchnięcie przerwało zastygłą ciszę, a posępny wzrok uciekł w bok. Zawiązał wargi w wąską kreskę i nie potrafił odpowiedzieć na moje utkane z niepewności pytanie – Gdzie będziesz w Wigilię? A jak nasze dziecko i wasze dziecko będzie chore, to które będziesz nosił na rękach?

Prychnął wymownie, kręcąc głową z niedowierzaniem, jednak moje szklące się oczy podziałały na niego karcąco.

- Jakoś to się ułoży Jaśmina, musi, nie ma wyjścia – wzruszył ramionami.

- Ty nie masz wyjścia – jego wzrok powędrował na moje nagie posiniaczone ramię, więc odsunęłam je ekscentrycznie, kiedy chciał je pocieszająco potrzeć i uniosłam dłoń w obronnym geście - Ja mam.

- Słucham? – ściągnął brwi z nie zrozumiem i obdarzył mnie pretensją w spojrzeniu.

- Nie zasłużyłam na to, żeby być równie ważną, nie zasłużyłam na to, żeby moje plany i życie było uzależnione od innej kobiety i dziecka, które będziesz z nią miał – widziałam na jego tężejącej twarzy, jak kalkulował odpowiedź, która wciąż nie nadchodziła -  Może to egoistyczne i niedojrzałe, ale ja chcę być z kimś dla kogo będę najważniejsza, wybrana, a nie równie ważna, z kimś, dla kogo nasze dzieci będą jedynym oczkiem w głowie, wybacz.

Zacisnęłam spoconą dłoń na rączce od walizki i pociągnęłam ją za sobą, wychodząc rzewnym krokiem z pomieszczenia, w którym zostawiłam zdezorientowanego blondyna. Nie zawahałam się nawet na ułamek sekundy, nie obróciłam ckliwie przez ramię, nie obdarzyłam sentymentem pokaźnego bukietu róż, stojących w wazonie na przeprosiny. Głęboki haust powietrza, który zaczerpnęłam po wyjściu z posesji ukoił rozedrgane serce. Z ulgą dostrzegłam wysiadającego z audi Maćka, który z wyczekującym spojrzeniem otworzył bagażnik. Przemknęłam z hałasującym na brukowej kostce pakunkiem bez słowa, pospiesznie oddając go szatynowi.

- Jaśmina, poczekaj! – donośny głos Konrada siłującego się z furtką i zakładającego w pośpiechu bluzę na swoje ramiona skutecznie popchnął mnie do drzwi maćkowego samochodu – Proszę cię, porozmawiajmy jeszcze. Kocham cię, słyszysz? Zrobię dla ciebie wszystko, Jaśmina!

- Jedźmy już – wyjęczałam błagalnym tonem, siłując się nadaremnie z pasem  i mrugając kilkukrotnie skutecznie powstrzymując napływając do oczu łzy. W lusterku przyglądałam się z niepokojem biegnącej w naszą stronę, lecz sukcesywnie oddalającej się postaci blondyna.

- Ależ to było melodramatyczne – zagwizdał z przekłamanym uznaniem skoczek, a w kącikach jego ust przemknął cień zduszonego, kpiarskiego uśmiechu – Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać? -skupiony na drodze, uważnie skręcił w lewo.

- Dzięki, że przyjechałeś Maciek – zmęczona potarłam dłonią czoło, a szatyn włączył radio.

- Od czego ma się przyjaciół – odparł z oczywistością, posyłając mi swój firmowy szczery uśmiech – To gdzie cię zawieźć?

- Na lotnisko, trochę mi się spieszy.

- Czyli jednak – westchnął niepocieszony, nerwowo stukając palcami w kierownicę. Nie wydawał się być przesadnie zdziwiony.

- Jednak, co?

- Ucieczka do przodu, twój ulubiony przećwiczony wariant rozwiązywania krytycznych sytuacji. Przecież byliście ze sobą na Mazurach przez dwa tygodnie i nie mogłem się odpędzić od twojego szczęścia w słuchawce telefonu, więc co się stało, hm?

Przez ułamek sekundy spojrzałam na jego profil twarzy z zatrwożonym wzrokiem. Z przygryzioną dolną wargą szybko przekalkulowałam, że to nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. Nie mam prawa obarczać go moimi problemami więcej, niż już to zrobiłam.

- Tak – zająknęłam się mało przekonywująco i postanowiłam kontynuować przemyślaną i wiarygodną narrację - Było nam cudownie, ale zrozumiałam, że nie zawsze będziemy we dwójkę i nie zawsze będzie nam tak cudownie, że zawsze będzie tamto dziecko i tamta kobieta.

- Rozumiem – pokiwał głową z uznaniem - Po prostu przyzwyczaiłem się już do myśli, że zostajesz, że będziesz obok – jego ton głosu wyraźnie posmutniał. Sięgnął do schowka po przeciwsłoneczne okulary versace, które założył na nos, aby nie przymykać co chwilę powiek od nachalnie rażącego słońca, wychylającego się zza kłębiastych chmur. Przejechaliśmy całą drogę w głuchym milczeniu z lecącą w tle ckliwą piosenką Z jednym wyjątkiem, kiedy próbowałam bezskutecznie wytłumaczyć mojemu kompanowi podobieństwo w pracy z organizmem skoczka i kolarza, na przykładzie Primoza Roglica, który po porzuceniu nart idealnie odnalazł się w światowym, naszpikowanym gwiazdami peletonie.

- Będę za tobą tęsknić Jaśminka – wyszeptał mi do ucha, rozwiewając słodkim oddechem moje włosy.

- Niedługo wrócę, wątpię w to, że postawie gościa po takiej operacji na nogi na trzy intensywne tygodnie morderczej jazdy – roześmiałam się dźwięcznie, przylegając do torsu szatyna jeszcze mocniej, na tyle aby poczuć wbijające się we moją klatkę piersiową jego żebra.

- Nie rób tam nic głupiego – z ciężkim westchnięciem odsunął się ode mnie, jednak pozostał na tyle blisko, bym mogła policzyć każdą z jego rzęs – I błagam nie wplącz w żadną dziwną historię.

Przewróciłam teatralnie oczami w geście irytacji i chwyciłam zamaszyście za rączkę od walizki, przez co nieostrożnie zsunięty z ramienia rękaw swetra odsunął potężnie zasinioną skórę. Z powrotem pospiesznie naciągnęłam go aż do  szyi, co jednak nie umknęło uwadze zaniepokojonemu szatynowi.

- Jaśmina – zająknął się ledwo słyszalnym głosem, jednak obróciłam się na pięcie przygryzając wargi i mocno ruszyłam w kierunku terminalu. Byłam mocno spóźniona, jednak zerknęłam przez plecy po raz ostatni na zastygłą w bezruchu sylwetkę skoczka. Dostrzegłam w jego błyskotliwym spojrzeniu, że właśnie rozwiązał zagadkę mojej ucieczki do Austrii.

 

 

Gregor |kwiecień| Austria

 

Podnoszę do góry dwa palce, sygnalizując barmanowi powtórkę, a ten reflektuje się niemym skinieniem głowy i obraca w stronę mahoniowych półek z alkoholami. Spoglądam niecierpliwie przez plecy w stronę wejścia, jednak na próżno doszukuje się w nim postaci blondyna. Wyciągam z kieszeni telefon, sprawdzając czy Laura odczytała już moją wiadomość Kocham Cię, tęsknię i zastanawiam się, czy wydedukuje po tym, że jestem już w stanie nietrzeźwości. Nie jestem tak wylewny na co dzień, czy też kiedy, jak dziś wyjeżdża na loty. Umiejętność łączenia dwóch zawodów i swoich pasji zawsze budziła u mnie podziw. Tak jak cała jej klasa, szyk, obycie, osobowość, galanteria. Była kobietą, którą chciałeś pokazać światu przy swoim boku. Chociaż najbardziej szanowałem w niej to, że dostosowała się do mojej pokręconej wizji uczuć. Oczekiwałem od partnerki tyle miłości ile sam byłem w stanie dać. Każde zachwianie proporcji byłoby dla mnie nieodpowiednie i pewnie szybko zakończyłoby relację. Dlatego nam udało się przetrwać. Obejmuje dłońmi szklankę, sunę obuszkiem po jej tępej krawędzi i parskam wymownie, że przez ułamek sekundy poddałem wątpliwości nasze szansę na dalsze przetrwanie. Chociaż po chwili dociera do mnie fakt, że to jednak mglisty powód, dla którego to zrobiłem byłby bardziej godny pożałowania.

 – Ale ty jesteś głupi Schlierenzauer - pokręciłem z dezaprobatą głową i stanowczym ruchem przechyliłem szklankę z dźwięcznym hukiem odstawiając ją na blat.

- No no – usłyszałem wesołe pogwizdywanie i poczułem  mocne poklepywanie po ramieniu – To skrzywienie to na mój widok, czy zbyt mocny alkohol? – niekontrolowana ironia wdarła się na usta blondyna. Usiadł na krześle obok i sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurki, wyciągając portfel. Uśmiechnąłem się pod nosem doceniając jego uwagę.

- Nie przyzwyczajaj się do tego, to jednorazowa sytuacja – wyznałem z cichym westchnięciem, zamawiając podwójne whisky blondynowi.

- Spokojnie Gregor, nie zamierzam się z Tobą zaprzyjaźniać. Aczkolwiek bardzo mi schlebia, że jestem twoim kompanem do szklanki – Morgenstern wzniósł toast, jednak spojrzałem na niego z politowaniem i przewróciłem teatralnie oczami. Musiałem przyznać, że wciąż niezmiernie mnie irytuje jego wesołe spojrzenie i ten zanadto rozluźniony styl bycia. Niebieskooki przeczesał dłonią swoje złote włosy, a dostrzegając w oddali dwie posyłające mu uśmiech dziewczyny, natychmiast się wyprostował, wypinając klatkę piersiową i wciągając brzuch. Jak dobrze, że nie mam jeszcze problemu z dodatkowymi kilogramami.

- Spytam wprost i nie będę owijał w bawełnę.

- Kamień z serca – odetchnął z ulgą – Nie wiem czy twoje towarzystwo będzie mi odpowiadać przez cały wieczór.

Puściłem mimo uszu tą kąśliwą uwagę, jednak doskwierał mi fakt, że miał nade mną tą przewagę. To ja musiałem zadzwonić z prośbą o spotkanie, to ja czegoś od niego chciałem i w końcu tylko on  może mi pomóc.

- Czy to możliwe, że widziałem dzisiaj Jaśminę? – wstrzymałem powietrze w płucach, obserwując jak Thomas został zbity z pantałyku moim pytaniem.

- Już masz pijackie wizje? Może skonsultuj się ze specjalistą, bo ja już ci chyba w tym problemie nie pomogę – błysnął wątpliwym klasy żartem, szybko dopijając drinka. Rzucił banknotem na blat, ewidentnie szykując się do wyjścia, ale ja nie dawałem za wygraną.

- Daruj sobie te swoje gówniarskie zaczepki, Morgenstern. Czy to możliwe, że widziałem ją dzisiaj w Centrum Sportowym? Wiem, że coś wiesz.

Złapałem go za ramię i zderzyłem się z jego zniecierpliwionym spojrzeniem niebieskich tęczówek, które coś przede mną ukrywały.

- Może coś wiem, może nie. Nie znajduję powodu, dla którego miałbym ci cokolwiek mówić – wydymał usta, pokręcił głową i wzruszył bezwiednie ramionami.

- Mam cię prosić?

- Jesteś żałosny Gregor. Siedzisz tutaj i upijasz się do lustra, bo ci się przywidziało, że widziałeś swoją byłą?

Thomas Morgenstern miał bardzo wysublimowane hobby. Pragnął wyciągać z ludzi ich najmroczniejsze sekrety, skrywane tajemnicy, prawdziwe emocje chowane za frasobliwą maską pozorów. Doskonale o tym wiedziałem, że nie mogłem sobie pozwolić na zdemaskowanie, ale być może to już krążące w organizmie procenty spowodowały przypływ szczerości, na jaki nie byłem w stanie zdobyć się nawet przed sobą. Jednak blondyn nieumyślnie postanowił podać mi pomocną dłoń.

- Laura wie?

- Właśnie w tym rzecz, że wolałbym wiedzieć to przed Laurą – syknąłem przez zaciśnięte zęby – Chce być z nią szczery i niczego nie ukrywać, więc wiesz coś, czy nie?

Westchnął i powrócił na swoje miejsce splatając dłonie i opierając je o rant wypolerowanego blatu.

- To ci się nie spodoba Gregor – zaznaczył, przechylając głowę i spoglądając na mnie badawczo – Z tego co wiem to przyjechała tutaj do pracy.

- Tutaj? Ale …

- Poczekaj – strofował mnie uniesioną do góry ręką – Przyjęli ją dopiero co do niemieckiego kolarskiego zespołu, a ona ma pomóc austriackiemu kolarzowi dojść do formy przed Tour de France.

- Dojść do formy, zależy do której – prychnąłem przez nos i zatopiłem usta w alkoholowym, brązowym płynie.

- Facet miał złamany obojczyk i przyda mu się fizjoterapeuta, który pomoże mu wrócić, przyspieszy i usprawni powrót, będzie miał wszystko pod kontrolą to jest ważne, wiem coś o tym.

Zreflektował się, że to jednak nie był dobry przykład, chociaż z pewnością miał trochę pragmatycznej racji.

- Błagam cię Morgenstern, szybciej od szlifowania formy, regenerowałeś swojego kutasa, więc nie pieprz mi tu takich górnolotnych frazesów.

- Okej, masz rację – pokiwał głową twierdząco, jednak wygiął twarz w kwaśny grymas – Gówno mnie obchodzi co sobie o mnie myślisz, zwisa mi to co masz do Jaśminy, ale nie będziesz obrażał żadnej kobiety w moim towarzystwie.

Wstał z krzesła i zgarnął z blatu swój portfel, wkładając go z powrotem do kieszeni czarnej kurtki.

- Ty za to obrażasz jej swoim zachowaniem i tym jak je traktujesz.

Hipokryzja była ciężka do przełknięcia, ale trochę to trwało nim blondyn strawił ją z przystawioną pięścią do nosa.

- Będzie tutaj półtora miesiąca, mam nadzieję, że Laura do tej pory zdąży wrócić. Pozdrów je ode mnie, jedna i drugą, Greg.

Thomas Morgenstern odjechał spod baru na swojej urażonej dumie, a ja uderzyłem wściekle pięścią w drzwi lokalu, który opuszczałem. W głowie miałem jedną myśl, aby jak najszybciej dotrzeć na wystawę moich zdjęć.

 

Wbiegłem do środka mijając portiera, którego zdążyłem ostatnio przelotnie poznać.

- Panie Schlierenzauer – zawołał za mną donośnym głosem, ale nie chciałem marnować czasu na starcze pogawędki, zwłaszcza że z pewnością wyczułby ode mnie nieświeży oddech i alkohol.

- Wiem, że jest późno i już Pan zamyka, ale naprawdę potrzebuje zdjąć kilka zdjęć – rzuciłem w głuchą przestrzeń nie czekając na jego odpowiedź, a może powinienem, może to by mnie wstrzymało, a przede wszystkim zatrzymało. Wbiegłem do odpowiedniej sali nie zważając na zapalone tam światło i stanąłem przed portretami Jaśminy. Zdjąłem pierwsze dwa i usłyszałem stukot obcasów odbity od drewnianej podłogi. Moje ciało sparaliżowała czyjaś obecność za moimi plecami, a może zrobił to zapach pomarańczy i piżma.

- Szkoda, że je zdejmujesz, bardzo mi się podobały.








no hej, polecicie coś do czytania? 

środa, 13 maja 2020

Siniak drugi


- Trochę szkoda, że wybrałeś akurat ten dzień na koniec świata, Schlierenzauer – mruknął wyraźnie niezadowolony blondyn, schodząc z ganku z nonszalancko wsuniętymi rękoma w kieszenie spodni. Zawsze irytowała mnie jego arogancka postawa i buńczuczny uśmiech.
- O czym ty mówisz? – zmarszczyłem czoło, rozważając, czy z powrotem nie wsiąść do swojego auta, które dokładnie w tym momencie zamykałem pilotem.
- A jak inaczej nazwałbyś dzień w którym napiszesz do mnie, że musisz z kimś pogadać i faktycznie do mnie przyjeżdżasz? – odpowiedział, zadając retoryczne pytanie.
- Uwierz mi, nikt nie jest bardziej zaskoczony, niż ja sam.
Thomas prychnął cicho pod nosem i pokręcił głową. Nie miałem pojęcia co mną kierowało jadąc trasą, którą pokonałem jako pasażer jeden raz w życiu. Być może Morgenstern miał rację i znał mnie lepiej, niż pozostali moi przyjaciele, a ten fakt był nieco uwłaczający.
- Myślisz, że Jaśmina będzie miała chłopczyka, czy dziewczynkę? – cmoknął wyraźnie zaabsorbowany rzeczywistymi rozmyśleniami, jakby co najmniej przewidywał płeć dziecka książęcej pary. Naiwnie łudziłem się, że ten obślizgły typ mógłby wyciągnąć do mnie pomocną dłoń, zamiast kolejny raz wbić nóż w moje plecy.
- Masz rację, to był fatalny pomysł, nie wiem dlaczego do ciebie napisałem, cześć – obróciłem się na pięcie, czując jak pierwszy raz w konfrontacji z nim robię tak wyraźny unik, nie podejmując walki, nie trzymając gardy, a wręcz odsłaniając się, będąc tak bardzo podatnym na cios.
- Cokolwiek tobą kierowało, Gregor, to nie uznaję tego za słabość, w sumie to nawet wręcz przeciwnie, to musiało kosztować cię dużo odwagi.
Cholerny Morgenstern, wie czym mnie podpuścić. Oczami wyobraźni widziałem, jak wypinał swoją klatkę w nadętym przypływie swojej chorej dumy, jednak ton jego głosu okraszało niecodzienne, szczere uznanie.
- Myślisz, że jesteś taki sprytny i łyknę to jak pelikan? – żachnąłem się, obracając w jego stronie. Naprawdę próbował urągać mojej inteligencji?
- Myślę, że jesteś na to za stary i zbyt inteligentny, żeby tego mojego podstępu nie wyczuć – po raz kolejny w nieprzekłamany sposób zabrzmiało to w jego ustach jak komplement - Przyznaj, że podziałało – pozwolił sobie na kpiarski uśmiech, po czym opadł na progu, wyciągając z kieszeni spodni papierosa i zapalniczkę. Przewracam teatralnie oczami i przysiadam obok niego na schodach w progu werandy. Thomas zaciągnął się papierosowym dymem, a je odpędzałem od siebie jego kłęby. Sportowy tryb życia ewidentnie już go nie obowiązywał. Chyba zaczynałem mu zazdrościć tego jak poukładał sobie po sportowe życie. Po pierwsze musiał przyznać się do porażki. Choć w tym wypadku może to nie znamiona tchórzostwa, a odpowiedzialności? Może to nie słabość, a siła sprawiła, że podjął decyzje o rzuceniu nart w kąt. Został w pewnym sensie do tego zmuszony i niespodziewanie dobrze odnajdywał się w tym życiu po życiu. Czego nie mogłem powiedzieć o sobie. A o tym, że kompletnie straciłem panowanie na sterami dobrze obranego uprzednie kursu, świadczyć miało moje pytanie, a właściwie żałość brzmiąca w głosie.
- Skąd wiesz o Jaśminie?
- Cała grupa na chacie tym żyje.
Zapomniałem, że usunąłem się stamtąd na jakiś czas i szczerze mówiąc, chyba nie mam zamiaru szybko tam wracać.
- Jesteś ciekawy co o tobie pisaliśmy? – spojrzał na mnie z ukosa, unosząc do góry brew, jakby wyczekując mojej reakcji.
- O mnie? Dlaczego o mnie? – obruszyłem się gwałtownie, satysfakcjonując blondyna sowim zachowaniem.
- Chodź – wstał z papierosem w ustach i otrzepał swoje spodnie z wyimaginowanej warstwy kurzu – Rozerwiemy się trochę dzisiejszej nocy.
Posłałem my pytające spojrzenie.
- Spokojnie, przy Sabrinie jestem uosobieniem wszelkich cnót, a Ciebie nie mam zamiaru deprawować, pójdziemy się tylko napić – poklepał mnie po ramieniu, co najmniej jak starego dobrego znajomego.

Nie znałem takich miejsc, jak to w którym właśnie się znajdowaliśmy. Stroniłem od tego typu lokali, a huczne imprezy to w moim wydaniu w jakichkolwiek porywach to jedynie zwykłe domówki. Szczerze mówiąc, mógł mnie zabrać do najpopularniejszego klubu w mieście, a zupełnie nie miałbym o tym pojęcia. Niemniej pojawienie się w jakimkolwiek bardziej popularnym miejscu zawsze mogło się wiązać z jakimiś przykrymi konsekwencjami. Nie oszukujmy się, aktualnie wyłącznie dla mnie, ale na szczęście Thomas na sportowej emeryturze równie jak ja teraz cenił sobie spokój. Co prawda ewidentnie po znajomości udaliśmy się po prowadzących na dół schodach do drugiej, jeszcze bardziej zacisznej sali, w której na pierwszy rzut oka przebywali ludzie, niezbyt interesujący się naszym przybyciem. Usiedliśmy przy barze, na klasycznych hokerach bez oparcia, a Morgenstern, łapiąc kontakt wzrokowy z barmanem uniósł dwa palce ku górze. Chłopak ewidentnie znał na pamięć przyzwyczajenia stałych bywalców, ponieważ w mig skinął głową i obrócił się za siebie wprost do półek wypełnionych po brzegi trunkami.
- Po twojej dzisiejszej wystawie wszyscy zastanawiali się, jak zniesiesz tą wiadomość, a właściwie bombowego newsa – obrócił się bokiem, spoglądając w moją stronę z zaciekawieniem. Studiowanie moich mimicznych reakcji, musiało być niezaprzeczalnie jego ukrytym hobby, co musze przyznać, zaczynało mnie lekko niepokoić. Ściągnąłem brwi, marszcząc przy tym czoło, a cichy śmiech blondyna sprawił, że posłałem mu piorunujące spojrzenie.
- Co cię tak bawi?
- Nic – żachnął się, kiwając przecząco głową, po czym z refleksem godnym podziwu złapał raz po raz dwie, lecące po wypolerowanym blacie w naszą stronę szklanki podwójnej whisky z lodem – Po prostu bawi mnie to jak się przy mnie pilnujesz i powściągasz emocje.
Obejmowałem swoją szklankę obiema rękoma, spoglądając prosto na dno i wydałem usta. Ceniłem sobie akustykę tego miejsca. Rockandrolowa muzyka wydobywała się z głośników nie zagłuszając rozmów kilkunastu przebywających tu osób, ale też przez jej brzmienie nie można było mimowolnie podsłuchiwać treści bądź co bądź nie szeptanych rozmów. Brzdęki szkła nakładały na to wszystko jeszcze jedną warstwę. Odchrząknąłem znacząco, chcąc coś powiedzieć, lecz Morgenstern wzniósł niemy toast, po czym również i ja wlałem w siebie pierwszą porcję trunku. Poczułem, że dotąd spięte mięśnie na karku ewidentnie się rozluźniają, dlatego pozwoliłem sobie pokręcić głową w prawą i lewą stronę z ewidentnym grymasem na ustach.
- Rozumiem, że ta wystawa to było takie symboliczne odcięcie się od przeszłości?
- Nie musze się od niczego odcinać – spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem, ale on jedynie uniósł do góry jedną brew w geście niedowierzania.
- Miałeś ciężki okres Schlierie – skrzywiłem się na sam dźwięk skrócenia dystansu, zwracał się od mnie co najmniej jak kumpel – Jaśmina i to co zrobiła…Wiesz? Nawet nie wiem jak to nazwać…- urwał szukając odpowiedniego słowa, jednak machnął ręką -… mniejsza, wcześniejsze zakończenie sezonu, wypadek na nartach w Kanadzie, rehabilitacja, ciężki powrót, brak formy, kolejna kontuzja, znowu powrót do formy…
- Jezu słodki w morelkach, skończ już mi wyliczać to pasmo nieszczęść.
- To tylko twoje życie, Gregor – westchnął bynajmniej niepocieszony i zamieszał ciemnym płynem na dnie swojej szklanki.
- Od niej to wszystko się zaczęło, każde następne nieszczęście to wszystko przez nią – jęknąłem zatapiając usta w kolejnej szklance szkockiej – Szlag by ją trafił!
- Nie za dużo przypisujesz jednej osobie?
Jego powątpiewanie nie było szczere, po prosto chciał mnie sprowokować do wskazania ciągu przyczynowo-skutkowego. W życiu nie zjeżdżałem ze stoku bardziej wściekły, niż wtedy. Przymknąłem powieki, przypominając sobie feralne zajście.
- W dodatku od dawna nieobecnej w twoim życiu, Gregor, prawda? – zbyt duży akcent kładł na ostatnie słowo, wypowiedziane z niepewnością. Nie uznałem za stosowne i potrzebne wyprowadzać go z błędu. Co to za różnica, czy po raz ostatni widziałem ją cztery lata temu, czy dwa.
- Prawda.
- Nie jest w ciąży.
- Co?
- Jaśmina nie jest w ciąży – powtórzył spokojnie - Wysłałem jej podwójne gratulacje, sugerując się prasą, ale szybko mnie sprostowała, co więcej – zrobił delikatną pauzę, aby skupić na sobie moją uwagę, lub dodać mocniejszego wydźwięku wiadomości, która tego nie potrzebowała - …te zaręczyny, też już są nieaktualne – mrugnął do mnie porozumiewawaczo.
- Po co mi to mówisz?
- Potrzebowałeś, żeby ktoś rozwiał twoje wątpliwości i wiedziałeś, że jeśli ktoś ma coś wiedzieć z pierwszej ręki, to tym kimś jestem ja.
Bzdura, pomyślałbym najpierw o Maćku Kocie, o nim na samym końcu. Poczułem ukucie rozczarowania w sercu, gdyż myśl, że Thomas i Jaśmina, wciąż mogli być sobie w jakikolwiek sposób bliscy doszczętnie mnie rozstrajała.
- Co byś jej powiedział, gdybyś ją teraz spotkał? – zagaił zagadkowo, sunąc palcem po krawędzi wypolerowanej szklanki. Jego pytanie całkowicie zbiło mnie z pantałyku. Wyprostowałam się jak struna, próbując poskładać rozbiegane myśli.
Że nie było dnia, żebym o niej nie myślał? Moglibyśmy to sobie mówić ile chcemy, ale to już nie ma żadnego znaczenia.
- Nie wiem, na szczęście jej nie spotkam – odparłem z pewnością, choć nie wiedzieć czemu mój głos brzmiał smutno. Przechyliłem ostatki zawartości szklanki do ust, po czym odwróciłem się gwałtownie w stronę tajemniczo uśmiechającego się Morgensterna – Bo nie spotkam, prawda?
Moje pytanie zawisnęło w nabrzmiałym, gęstym powietrzu niedomówienia, lecz blondyn zdawał się je zupełnie zignorować i skinął w stronę barmana, sięgając jednocześnie pod połacie kurtki, chcąc uregulować rachunek.
- Thomas?!
- Nie wiem – wzruszył bezwiednie ramionami – Niezbadane są wyroki boskie, nie?
Thomas Morgenstern nie umiał kłamać, co więcej nigdy nie powoływał się na Boga.










Sączyłam przez metalową słomkę swoje mojito, co jakiś czas wbijając ją nużąco w kruchy lód. Choice Club w Krakowie przerastał mnie dzisiaj trochę swoją ekstrawagancką treścią, a klimat nie wprawiał mnie w nastrój kompletnego sponiewierania alkoholem, na jaki miałam dzisiaj ochotę. Na dodatek oprócz Maćka otaczała mnie grupa zupełnie nieznanych mi osób, których imion nie siliłam się nawet spamiętać. Co prawda znałam również wybrankę serca Kota, lecz od pierwszej chwili nie zapałałyśmy do siebie nadmierną sympatią i nic nie zapowiadało, że coś może to zmienić. A to w perspektywie ich rychłych zaręczyn, bardzo mocno winno komplikować sprawę w sytuacji, w której ponownie mogłam nazywać się maćkową przyjaciółką. Swoją drogą to był dla mnie niemiłosierny cios. O ile życzyłam całym sercem brunetowi jak najlepiej i naprawdę chciałam, żeby po prostu był szczęśliwy, to niezaprzeczalnie doskwierał mi fakt, że on zdążył otrząsnąć się z marazmu po swojej idealnej, niedostępnej, żonatej blondynce i z lubością zatracił się w atrakcyjnej brunetce, a ja w swoim życiu posunęłam się przez ten czas o trzysta sześćdziesiąt stopni, czyli wróciłam do punktu wyjścia. Odgrywałam jak zawsze swoją beznadziejną rolę drama queen, robiąc z siebie przy tym ofiarę. Dosięgnęła mnie gdzieś taka refleksja, wraz z osiągnięciem dna w szklance, że może najwyższy czas wziąć odpowiedzialność za swoje szczęście.
- I oddałaś mu ten pierścionek, tak? A on tam był już z jakąś laską? – pochylony nade mną Maciej, już nawet nie próbował ukryć zdziwienia, a ironiczny ton jego głosu jedynie mnie w tym utwierdził – Erik? No cóż, nie spodziewałbym się.
- Oszczędź już sobie te złośliwości – wymamrotałam, przewracając teatralnie oczami. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie miał w tej kwestii zdanie. Chociaż nie podobało mu się, że wplątałam się w jakiś dziwny układ z Erikiem, to nie próbował mnie ratować przed tym za wszelką cenę. Emocjonalnie bardzo dojrzał i może w końcu otrząsnął się z roli mojego wybawiciela i anioła stróża. Choć muszę przyznać, że gdzieś w głębi bardzo mi tego brakowało, nie mogłam mieć do niego o to pretensji. To ja wciąż mentalnie tkwiłam w tamtej złudnej iluzji, wyobrażeniu o małej Jaśmince, której trzeba pomóc, bo jak zwykle wplątała się w tarapaty.
- Przez chwilę myślałem, że to wcale nie jest takie głupie, że może ty i on, wiesz … tak miało być, przeznaczenie, powrót po latach, po tym całym dramacie, ale jednak nie, mimo wszystko zasługujesz na kogoś lepszego od tego pożytecznego idioty – ukradł sprytnym ruchem oliwkę z drinka swojej ukochanej, czym skupił na nas jej przelotną uwagę, którą do tej pory poświęcała swoim przyjaciołom.
- Kocie – wymamrotała zalotnie i przeczesała swoją dłonią jego długie i gęste włosy, po czym wtuliła się w maćkową sylwetkę, upajając się zapachem jego perfum. Nosił te same niezmiennie od kilku lat i to ja byłam i wciąż jestem autorką tego zapachu. Chociaż to już nie ja kupuję mu je pod choinkę, straciłam do tego prawo. Aga nie omieszkała mi ciągle o tym przypominać w nazbyt sugestywny sposób. W jej urojeniach to ja musiałam być wielką, niespełnioną miłością Macieja i tym samym stałam się jej największym wrogiem. Brunetka pocierała udo skoczka dłonią i złożyła soczystego całusa na jego policzku, a jej zachowanie uznało aprobatę Kota, gdyż wyraźnie połechtało jego męskie ego.
- Mam nadzieję Jaśminka, że jednak z kimś przyjdziesz na nasz ślub – zaświergotała radośnie, choć pod jej szerokim uśmiechem, dostrzegałam zamaskowaną złośliwość.
- Aguś, daj spokój – Maciej skarcił swoją ukochaną nieprzychylnym wzrokiem – Do naszego ślubu jest jeszcze rok, a nie kilka tygodni.
Zaczęłam się zastanawiać jak często moje niepoukładane życie uczuciowe jest tematem ich śniadaniowych pogawędek przy kawie, ale odniosłam wrażenie, że dosyć często. Z pewnością zbyt często, choć byłam wdzięczna Maćkowi, że szczegóły zachowywał wyłącznie dla siebie.
- Mam nadzieję, że się nie przejmujesz – aksamitny maćkowy szept, łaskotał skórę na moim karku – Przepraszam Cię za nią, wiesz jaka ona jest.
- Jesteś zbyt wymagająca kochana – zmrużyła swoje niebieskie oczy sącząc martini i skupiając uwagę wszystkich przy stoliku na sobie – Naprawdę nie rozumiem dlaczego nie zostałaś z Erikiem, skoro już cię tak bardzo chciał…
Usłyszałam tylko warknięcie szatyna i oburzoną nieuzasadnionymi pretensjami Agnieszkę, która zarzucała mu, że ponownie Kot trzyma moją stronę. Jakby już nie raz wałkowali ten temat, albo to jedynie ponowne rozhisteryzowanie z zazdrości. Wstałam niekoniecznie zwracając tym kogokolwiek uwagę, poprawiając swoją cekinową, srebrną sukienkę do połowy ud i zgarniając torebkę z kanapy, skierowałam się prosto do wyjścia. Mrugałam kilkukrotnie, aby powstrzymać napływające do oczy gorzkie łzy, nie chcąc pokazać przed szatniarzem swojej słabości. Zarzuciłam elegancki płaszcz na swoje ramiona i naciągając jego połacie, wyminęłam się w drzwiach z wchodzącą parą. Przystanęłam przed lokalem, czując jak chłodne, nocne powietrze muska moją nagą, odkryta łydkę, zmuszając mnie do postukiwania szpilką w brukową kostkę. Rozglądnęłam się dookoła, zauważając grupkę elegancko i schludnie ubranych mężczyzn palących papierosy i opowiadających sobie sprośne dowcipy. Pociągnęłam nosem, przeklinając w duchu tę wywłokę, która świadomie uderzyła z premedytacją w moje najczulsze punkty. Czułam się jak wybrakowany towar na lipnej promocji, który ktoś chciał kupić jedynie przez przypadek i nie mógł go poddać reklamacji.
- Przepraszam – odchrząknęłam cicho, jednak mój drżący głos zwrócił uwagę mężczyzn i niemal w jednym momencie ucichli – Mógłby ktoś z Panów, poczęstować mnie papierosem?
Dwóch z nich, stojących naprzeciwko mnie spojrzeli z lubieżnie lustrującym mnie wzrokiem, a jeden z wyraźnie wystającym brzuchem, opinającym się na ostatnich szwach i guzikach koszuli, wyglądał jakby chciał mi zaproponować nieco więcej. Kiedy jeden z nich sięgał do kieszeni swojej marynarki, mężczyzna stojący tuż obok mnie powstrzymał go wyraźnym ruchem ręki, a sam podstawił mi pod nos swoją papierośnicę. Schwytałam papierosa między długie palce i spojrzałam przelotnie na mężczyznę. Od pierwszej chwili dręczyło mnie przekonanie, że już go kiedyś widziałam.
- Mogę jeszcze ogień? – spytałam nieśmiało, zupełnie poddając się jego intensywnemu spojrzeniu, choć nieco już zamglonemu przez alkohol, który ewidentnie od niego wyczuwałam w wydychanym powietrzu. Uśmiechnął się zawadiacko, rozpalając przede mną zapalniczkę. Nachyliłam się do niej niczym wytrawna, rasowa palaczka, choć nie pamiętam kiedy ostatnio miałam w ustach papierosa. Przez mój kark przebiegł zimny dreszcz, a ja wciąż jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w niebieskie oczy ciemnego blondyna. Choć wyglądał na niewiele starszego, to jednak znaczące zakola i zarost dodawały mu jeszcze dodatkowo kilka lat.
- Ponoć Pan Bóg powiększa zakola o centymetr, kiedy mężczyzna okłamuje kobietę – zaciągnęłam się, po czym wypuściłam kłęby papierosowego dymu z zakamarków płuc, wprost w dość przystojną twarz.
- Masz je wszystkie na sumieniu Jaśmina, bo to ty złamałaś mi serce pierwsza.
Zamrugałam kilkukrotnie zupełnie oszołomiona. Tylko dzięki charakterystycznemu brzmieniu głosu byłam w stanie go rozpoznać, choć kiedy przypatrzyłam się mu odrobinę dłużej dostrzegałam co raz więcej podobieństw.
- Niemożliwe – wyszeptałam z wypalającym się w dłoni papierosem i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Galanteria, szyk, magnetyzm, charyzma, on miał po prostu to coś, mimo iż nie był najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi, przyciągał i jak zawsze intrygował.
- Możliwe, wyjechałaś i mnie zostawiłaś, to są niezaprzeczalne fakty – uśmiechnął się szelmowsko, nie emanując nadmiernym bólem.
- Mogę się jakoś zreflektować, Konradzie? – spytałam przekornie, lubieżnie oblizując swoje wargi i jednocześnie czując jak jego spojrzenie przepala moją skórę.
- Nie zostawiaj mnie dzisiaj samego – wymamrotał niskim, pociągającym głosem, wprost do mojego ucha, skubiąc jego płatek.

Pozwoliłam porwać się do niezbyt popularnej knajpy, w której wystrój przypominał coś pomiędzy dwudziestoleciem między wojennym, a wczesnym PRLem. Dość karkołomne, lecz spójne przez melodie dawnych lat, połączenie uświadomiło mi jak bardzo lubuję się w tym klimacie. Przez chwilę poczułam jakbym co najmniej wróciła do poprzedniego wcielenia, lub życia, które zostawiłam za sobą po śmierci babci, po wyjeździe do Dortmundu. Przy Konradzie wszystko było proste. Przez laty niewyjaśniona sytuacja, nie nagromadziła żadnych pretensji, czy zbędnych wyjaśnień. Rozumiał, a potem przecież żył swoim życiem. Jak się przed chwilą dowiedziałam przewodził dość prężnie rozwijającej się firmie konsultingowej, ukończył jeszcze jeden kierunek studiów dość hobbistycznie, a w planach miał jeszcze start w wyborach na prezydenta Krakowa. Miał mnóstwo planów, pomysłów, ambicji i pokładów energii.
- Masz kogoś? – wypaliłam bez ogródek przyglądając się jego dłoniom, na których nie zauważyłam obrączki. Przez ułamek sekundy milczał, szukając odpowiednich słów, a ja machnęłam ręką – Przepraszam, zapomnijmy o tym.
- Nie – pokiwał głową, chytrze się uśmiechając – Wciąż czekam na tą właściwą.
- Jasne – żachnęłam się, opierając głowę na łokciu – Bawi cię takie życie?
- Wyjdź za mnie, to przestanę – uniósł do góry brwi i pochylił się nad niewiele dzielącym nas stolikiem. Delektowałam się zapachem jego perfum i niestosowną bliskością.
- Przedwczoraj oddałam już jeden pierścionek zaręczynowy.
- Każdy ma jakąś przeszłość – wzruszył bezwiednie ramionami, a zawadiacki uśmiech wstąpił na jego twarz – Liczy się tylko to co tu i teraz – szepnął delikatnie muskając moje usta. Były ciepłe, miękkie i smakowały szlachetnym alkoholem.
- Pojutrze wyjeżdżam do Austrii na parę miesięcy, mówiłam ci, że podpisałam kontrakt z klubem kolarskim.
Pokiwał głową na znak, że nie umknęło to jego uwadze.
- A zostałabyś dla mnie? – mruknął niepewnie – Postawiłabyś wszystko na jedną kartę?
- Musiałbyś mnie przekonać, że warto – odparłam ochrypniętym z emocji głosem.
Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się intensywnie tymi swoimi niebieskimi lśniącymi oczami, jakby coś dogłębnie analizując.
- Zatańczymy? – spytał po dłuższej chwili ożywiony, kiedy rozpoznał melodię mojej ulubionej przedwojennej piosenki, do której tańczyliśmy u mnie w pokoju te kilkanaście lat temu. Nie czekając na pozwolenie chwycił moją dłoń i zaprowadził na niewielki parkiet, rozciągający się między stolikami – Chyba zaczynam wierzyć w przeznaczenie – oparł swoje czoło o moje, a dłoń która spoczywała na moich lędźwiach przycisnęła mnie do jego bioder jeszcze mocniej.
- Nie jestem tą samą dziewczyną, którą wtedy znałeś.
- A ja tamtym chłopakiem, ale to nie ma żadnego znaczenia, przy mnie możesz być kim tylko chcesz – wymamrotał tuż nad moim uchem, kiedy sprytnie obrócił mnie do siebie plecami, a potem dokończył pełny obrót. Mogłabym płynąć w jego ramionach przy dźwiękach „Nie odchodź ode mnie” aż do białego rana, do poobcieranych od szpilek stóp. Jego dłoń błądziła po moim biodrze, a usta bezbłędnie odnalazły drogę do naszego połączenie w pełnym pasji pocałunku.
- Mamy chyba jakieś niedokończone sprawy sprzed lat – przygryzłam subtelnie dolną wargę, splatając nasze dłonie i ukradkiem spoglądając w stronę wyjścia.
- Jedziemy do mnie – stwierdził z buńczucznym uśmiechem i sięgnął po mój płaszcz. Czekając na kierowcę blondyn łapczywie skradał mi kolejne, łapczywe pocałunki. W wiozącym nas audi, na tylnym siedzeniu zaciskałam równie mocno dłonie co usta, aby nie wydać z siebie żadnego jęku rozkoszy. Ze stoickim spokojem patrzyłam się w lusterko kierowcy, upewniając się, że nie widzi frywolnie wsuwających się palców Konrada pod moją sukienkę. Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, zdzierając z niego koszulę tuż po przekroczeniu progu jego domu. Moje zachowanie może było skutkiem wszystkich przytyków w ostatnim czasie, ale nie zamierzałam zrzucać odpowiedzialności na garb Maćka, czy Łukasza. Dzisiejsza noc była dla mnie jedną z najprostszych i nieskomplikowanych decyzji od bardzo dawna. Wróciłam do człowieka, który nigdy mnie nie skrzywdził. Kochaliśmy się do rana, a kiedy zsunęłam się na skraj łóżka, schylając się po ubrania, jego mocny uścisk ściągnął mnie z powrotem w jego ramiona.
- Nie wiem przed kim i przed czym tak uciekasz Jaśmina w tą pracę na całym świecie, ale wiesz, że możesz już przestać? Przestać uciekać i zostać ze mną – wymamrotał sennym głosem i prawie z zamkniętymi oczami musnął mokrymi wargami moje czoło.
 Zasypiając w ramionach swojego nastoletniego zauroczenia, planowałam następnego dnia zerwać umowę z niemieckim zespołem i zostać w Krakowie na zawsze. Ekran mojego telefonu leżącego na stoliku przy łóżku rozjaśnił mrok. Chwyciłam sprzęt zgrabnym ruchem wpatrując się tępo w dostarczoną wiadomość. Jej adresatem był Thomas Morgenstern, który wczorajszego wieczora składał mi absurdalne gratulacje.

To kiedy przyjeżdżasz do Austrii? Może załapiesz się jeszcze na ciekawą wystawę zdjęć.

W załączonym multimedialnym pliku rozpoznałam swoje zdjęcie wkomponowane w białe tło. Doskonale pamiętałam w jakich okolicznościach było uwiecznione. Przełknęłam nerwowo ślinę, wytrącona z błogiego nastroju w postaci unoszącego się jeszcze w powietrzu orgazmu. Spojrzałam przez ramię na spokojnie śpiącego blondyna i przygryzając dolną wargę wystukałam palcami w ekran iphona.

Mówił coś o mnie?

Sama się przekonaj. Do zobaczenia?

Nie wiem, raczej nie.
Na pewno nie.